Część z Państwa pewnie pamięta te egzaltacje, gdy do Polski na przełomie lat ‘70/’80 przyjechał angielski uzdrowiciel Clive Harris; na jego wielokrotne odwiedziny (głównie w kościołach) przybyły w sumie setki tysięcy osób szukających uzdrowienia z różnych (także śmiertelnych) chorób. Czy dostali to czego szukali? Obecnie żaden z egzorcystów nie ma wątpliwości, iż to co prezentował Harris, a co dziś nazywa się zwykle bioenergioterapią, jest otwarciem na siły demoniczne; faktycznie w wielu przypadkach stan chorych ulegał poprawie lub byli uzdrawiani ze swych dolegliwości, ale nie były to oszałamiające liczby. Ale owe tysiące ludzi zostały dotknięte, a dzisiaj ten proces ma kontynuację przez osoby innych „bioenergoterapeutów”, przez ręce położone na głowę, na którą miała spłynąc ta rzekomo uzdrawiająca energia. Jest takie przysłowie że „tonący się brzytwy chwyta” i tak faktycznie jest w przypadkach takich kuracji uzdrowicielskich: oprócz chorego ciała, osoba po kuracji wychodzi zainfekowana przez nieznane nam, bez wątpienia demoniczne siły. W większym lub mniejszym stopniu homeopatia, akupunktura, bioenergioterapia, znachorowie czy specjaliści reiki i im podobne ryty uzdrowicielskie odwołują się do zasad spirytyzmu, który nie może mieć innego źródła jak okultyzm. Nigdy nie kończy się to stałą poprawą i „uzdrowiciel” wymaga kolejnych wizyt (co jest bardzo dochodowym biznesem), uzależniając w ten sposób od siebie osoby szukając pomocy; to są stosunkowo łagodne powikłania po seansach. Kwestią czasu są różne choroby ducha, połączone z utratą wiary, odejściem od Kościoła, chorobami psychicznymi (psychozy samobójcze), włącznie z opętaniami demonicznymi. Czy warto to ryzykować dla wątpliwych rezultatów i gwarancji, że w zamian za uzdrowienie zostaniemy zainfekowani duchowo ? Wreszcie by nie było nieporozumień: ten fragment nie dotyczy działu medycyny naturalnej, jak np. ziołolecznictwo; ale gdy zielarka po dobraniu nam ziół zacznie coś pod nosem tajemniczo mamrotać, to radzę uciekać…
Jedną z najbardziej popularnych praktyk używających tajemnych sił jest stawianie diagnozy za pomocą różdżki lub wahadełka, zaś wielu chrześcijan jest wyznawcami radiestezjii, czyli zdolności wykraczającej poza zwykłe siły natury. Radiesteci określają to jako dar odczuwania jakiegoś nieznanego promieniowania, utrzymując iż pod ziemią są szkodliwe dla zdrowia „żyły wodne”, których zasięg sięga wielu metrów. Radiestezja fizyczna polega tylko na obserwowaniu reakcji różdżki czy wahadełka i wskazywaniu podziemnych cieków do założenia studni głębinowych; jeśli na tym się kończy, to raczej nic nam nie grozi. Lecz istnieje i radiestezja psychiczna, kiedy wtajemniczeni używają jej do zadawania pytań o różne interesujące petentów kwestie, co wkracza już w domenę wróżbiarstwa, czyli spirytyzmu. I tu się kończy zabawa, bo czym innym jest wykrycie wody a czym innym diagnozowanie chorób, odnajdywanie zaginionych. Część radiestetów całkiem otwarcie reklamuje swoje zdolności w pomaganiu, lub szkodzeniu ludziom na odległość, używając wahadełka czy różdżki jako narzędzi mediumicznych służących do uzyskiwania odpowiedzi na zadawane pytania (podobną rolę pełni tabliczka ouija). Zdolności radiestetów są faktem, z tym iż jak zwykle, należy zapytać o „źródło” owych duchowych mocy, które z pewnością nie pochodzą od Pana Boga, a skoro nie, to muszą być pochodzenia demonicznego. I nie ma tu nic do rzeczy, że zdolności radiestetów mogą być wykorzystywane do obiektywnie dobrych rzeczy; podobnie jak w przypadku „białej magii” mającej pomagać ludziom, jest to nadal magia, a więc domena sił tajemnych, a przed angażowaniem się w nią wielokrotnie ostrzega Biblia. Największą cenę za te praktyki płacą sami je uprawiający, bo wielu radiestetów po latach staje się psychicznymi wrakami, szukając o ile są jeszcze do tego zdolni i nie jest za późno, pomocy u egzorcysty.
Najbardziej chyba naiwnym odłamem i zarazem najpopularniejszym, co nie znaczy neutralnym duchowo, jest czytanie horoskopów mających nam podać, jak przebiegać będzie najbliższy tydzień naszego życia. „Wiara” ta, czyli astrologia pochodzi z przekonania, iż już od urodzenia układ planet, gwiazd i ich promieniowanie ma determinujący wpływ na to, co się z nami stanie w przyszłości. Zostawiając na boku nieracjonalność takiego podejścia, trzeba zauważyć groźny wpływ astrologii na życie osób wrażliwych, u których psychiatrzy stwierdzają poważne psychozy, lęk przed życiem, rozpacz, wewnętrzne rozbicie itp. problemy po przeczytaniu niedobrego horoskopu. Uzależnienie od astrologii hamuje inicjatywę i zdolności podejmowania decyzji, ogłupia i spłyca życie pozbawiając je indywidualności. Osoby przekonane o ich nieomylności są często ofiarami zwodniczych duchów (demonów), które przejmują kontrolę nad życiem swych „podopiecznych”, prowadząc do tragicznych konsekwencji (niezrozumiałe i fatalne w skutkach decyzje podejmowane pod wpływem przeczytanego horoskopu). Krótko mówiąc: to groźna rozrywka.
Jak wiele osób zdaje sobie sprawę z tego, że „powróżenie przez Cygankę” jest niebezpieczne dla naszego zdrowia duchowego ? Oczywiście nie twierdzę, iż taki jednorazowy akt skutkuje od razu uzależnieniem (podobnie jak przeczytanie raz kiedyś horoskopu), ale należy pamiętać, że zawsze wszystko zaczyna się od tego pierwszego razu, a potem sami nie wiemy, jak znaleźliśmy się w matni… Tak więc ci, co sądzą, iż ta kolejna „niewinna zabawa” nie niesie niebezpiecznych duchowych konsekwencji, bardzo się mylą. Trzeba tu zrobić zasadnicze zastrzeżenie, a mianowicie, iż czym innym jest rozrywkowe układanie kart (pasjans), do którego nie przykładamy najmniejszej wagi a czymś całkowicie odmiennym wróżenie z kart (Tarot), co jest bezpośrednio związane z okultyzmem. Jest zupełnie bez znaczenia, czy takie wróżby się spełniają lub nie, bo proces sam w sobie stanowi groźbę uwikłania się osoby w porady wróżki (czyli wykorzystującego ją demona), mające na celu sterowanie naszym życiem. Jeszcze gorsza jest sytuacja osób trudniących się wróżbiarstwem, bo częste są wypadki, o czym mówią egzorcyści, występowania ciężkich zaburzeń psychicznych (stany depresyjne połączone z myślami samobójczymi) oraz chorób fizycznych. W rodzinach obciążonych okultystycznie pewnikiem jest występowanie zaburzeń nerwowych, zachowań histerycznych, paraliży, epilepsji, poronień, bycie głuchoniemymi i skłonnościami do chorób psychicznych. Tak więc wróżbiarstwo niszczy obie strony tego aktu i jedynym ratunkiem jest zwrócenie się o pomoc do Pana Boga, ale niestety, dla osób tak uzależnionych jest to bardzo trudne.
Inną z pułapek, w które wpada mnóstwo ludzi, jest szukanie technik medytacyjno – fizycznych, mających z założenia pomóc szukającym im w uzyskaniu zdrowego ducha i ciała. Najpopularniejszą jest z pewnością joga, uważana przez początkujących adeptów za neutralną religijnie (przekonani o takiej „neutralności” są także uprawiający niektóre wschodnie sztuki walki). Ten starodawny, pochodzący z Indii system filozoficzno – religijny, obejmuje dyscyplinę ciała (system ćwiczeń), etykę, teorię wyzwolenia i poznania opartą na „sankhji”, których celem jest wyzwolenie się jednostki z więzów materii (co ma być końcoweym efektem praktyk ascetyczno – mistycznych). Joga w pojęciu jej mistrzów, polega na osiągnięciu takiego stanu duchowego, który pozwala na otwarciu się na „wyższe byty”, zaś chrześcijanin powinien dobrze wiedzieć o wspomnianym przez mnie dualizmie obowiązującym w świecie duchowym: albo coś pochodzi od Pana Boga, albo nie, i wtedy mamy do czynienia z bytami demonicznymi.
W wypadku jogi nie ma wątpliwości ( i niech nie zwiodą nas przypadki osób duchownych, mówiących o zaletach tych praktyk w „otwarciu” się na Pana Boga): jest to dla wierzących temat tabu, zaś osoby się w to angażujące, wystawiają się na potencjalne i wcale nie teoretyczne, związanie z istotami demonicznymi. Nie uważam się za jakiś szczególny autorytet w sprawach dalekowschodnich wierzeń, ale proszę się samemu zastanowić nad logicznymi wnioskami płynącymi z faktu, że owo „zupełnie niegroźne” praktykowanie jogi prowadzi do dziwnych stanów psychiki (depresja i inne), a nie relaksu. Co ciekawe, doświadczeni mistrzowie jogi przestrzegają przed samodzielnym wkraczaniem w nieznane drogi mistyki, gdzie można spotkać, bez naszych zamierzeń, nieznane byty osobowe, a nie jakieś niekreślone „energie”, jak utrzymują naiwni wyznawcy New Age. „Duchy przyrody” „Inteligentna energia” i im podobne określenia tajemnych mocy, są tylko prostą emanacją złych bytów osobowych, które wierzący zwą demonami. Nawet osoby odrzucające religijne podstawy jogi, nie unikną niebezpieczeństw związane z jej praktykowaniem. Coś takiego jak „niewinne kursy jogi”, zawierające ćwiczenia i techniki zmierzające do odblokowania tzw. energii kosmicznej, to fikcja. Owa „boska energia”, od której jesteśmy podobno uzależnieni („kundalini”) położona jest według joginów w najniższym centrum nerwowym, u podstawy kręgosłupa; ćwiczenia i medytacje wykonywane podczas praktyk jogi, mają ją uwolnić przebijając kolejne „czakry” („czakramy”) by dotrzeć do głowy wyzwalając „eksplozję świadomości”. W takim stanie osoba je przeżywająca doświadcza zjednoczenia z osobowym duchem, którego cechy są porównywalne z opisami przejawów obecności demonów w ludziach opętanych. Inną modną formą „relaksacji” przyjętą na Zachodzie, jest powtarzanie „mantr” pochodzących z Azjii.
Mantra to modlitewny werset lub magiczna formuła o mistycznej treści, zawierająca wezwania do konkretnego bóstwa (w hinduizmie jest ich wiele) i służąca medytacji. Wyznawcy skuteczności mantr są przekonani, iż wystarczająco długie jej powtarzanie z intencją utożsamiania się z tym bóstwem, powoduje „boskie zjednoczenie”. Jest wprost nie do pojęcia, jak tę technikę medytacyjną mogą akceptować katolicy, którzy od chrztu mają znamię Jezusa Chrystusa, którego mają wyznawać, czcić i pod którego Imieniem mogą być tylko zbawieni. Wzywanie bóstw hinduskich, tj. demonów pod różnymi imionami i oddawanie im boskiej czci, jest wprost złamaniem I przykazania Dekalogu; nie pomogą tu słabe tłumaczenia, jak np. że traktuje się to jak zabawę bądź metodę poprawienia koncentracji. Inwokacja takich bóstw, niezależnie od intencji, powoduje wtargnięcie do umysłu demona, który może poprawić koncentrację, ale nie za darmo…
Ideologia New Age, to konglomerat dziesiątek quasi – religijnych wierzeń, przekonań, okultystycznych i praktyk, znalazła ujście w jeszcze jednym masowym zjawisku, jakim jest prawdziwa eksplozja różnych najdziwniejszych, nieraz wprost obłędnych sekt. Przypomnę tu raz jeszcze stwierdzenie G. K. Chestertona o tym, iż jeśli człowiek przestanie wierzyć w Boga, to uwierzy we wszystko; dowodów jego prawdziwości mamy aż za wiele. Tylko część z sekt jest grupami wyznaniowymi (bez wnikania w racjonalność ich przekonań) i mamy do czynienia z sektami o podłożu psychologicznym, terapeutycznym, okultystycznym i innego rodzaju. Niektóre z nich mają charakter totalitarny posunięty do skrajności, a polegający na tym, iż jeśli się raz do niej wstąpiło, to nie można tak po prostu z niej się „wypisać”; często równa się to wyrokowi śmierci. Hierarchiczna struktura zależności wymagająca do swych członków bezwzględnego posłuszeństwa liderowi lub grupie przywódców, przymusowa indoktrynacja ideologiczna narzucająca rytm zajęć, odizolowanie i wrogie nastawienie do „obcych” stanowią, że sekty (najczęściej kryjące się za immunitetem religijnym, używające prawa do „wolności wyznania”, jako parawanu przed ingerencją państwa) stały się poważnym problemem i zagrożeniem dla milionów, zwłaszcza młodych (ale nie tylko) ludzi. Fanatyzm większości i obróbka psychologiczna jakiej poddawani są członkowie sekt powoduje, że próby wyciągnięcia osób od nich uzależnionych, niestety rzadko kiedy kończą się sukcesem i szczególnie bolesne musi być to dla rodziców, którzy tak tracą swoje dzieci.
Pisząc o tych wszystkich okultystycznych wierzeniach, grupach religijnych i sektach, trzeba sobie zadać konieczne pytanie (na które odpowiedź sądzę przebija się już z tonu mojego tekstu), a mianowicie: na ile groźne jest oddwanie się tym przeróżnym i często „pokręconym” praktykom medytacyjnym? Czy aby nie przesadzam tak podkreślając zgubny wpływ tych „niewinnych” technik relaksu, medytacji, ćwiczeń jogi, recytowania mantr, układania mandali, kart Taroka, poddawania się „uzdrowieńczym” transom, szukania kontaktu z „przyjaznymi duchami” i „energiami kosmicznymi”, „otwieraniu się na naturę”, korzystania z pomocy bioenergoterapeutów, stosowania akupunktury i homeopatii etc ? Gdyby moje ostrzeżenia były tylko prywatną opinią, można by zapytać o moje kwalifikacje, kiedy tak autorytatywnie się wypowiadam w tych kwestiach. Lecz dla osób wierzących, a chodzi mi tu o tradycyjnych (bo „nowocześni” nic sobie z tego nie robią) katolików, mam krytyczną i istotną informację: proszę zajrzeć do Katechizmu Kościoła Katolickiego czy zadać sobie trud zbadania, co o wymienionych przez mnie okultystycznych inicjacjach sądzą teologowie (tylko nie świry, które mówią, że piekło i Szatan są „konstruktami psychologicznymi” a faktycznie nie istnieją) oraz egzorcyści. Nauczanie Kościoła, świadectwa egzorcystów i uwolnionych z demonicznego opętania osób wskazują jednoznacznie i bez żadnych wątpliwości: wszystkie wymienione powyżej praktyki są minimum, faktycznym złamaniem I przykazania i drogą prowadzącą bardzo często do uzależnień demonicznych. Dobra wiadomość jest taka, że chrześcijanin dopóki pozostaje wierny Bogu jest bezpieczny duchowo, kiedy jednak skieruje się w stronę innych religii czy wyznań i zacznie wyznawać jakieś bóstwa (czyli demony), nieuchronnie otwiera się na moce okultystyczne i traci chronę Pana Boga.
Co zrobić gdy my sami, nasze dziecko, ktoś nam bliski czy po prostu osoba znajoma „wdepnęli” w takie duchowe szambo? Jak pomóc sobie czy im? Czy jest to proces będący równią pochyłą, toczący się już nieubłaganie do tragicznego końca? Czy jest to nieodwołalny wyrok? Zdecydowanie nie. Ale by się z tej duchowej matni wydobyć spełnione muszą być pewne warunki, z których podstawowym jest uznanie groźby i konsekwencji sytuacji w jakiejś się owa osoba znajduje; niemożliwe jest pomoc komuś, kto uważa że „nic mi nie grozi”, „przecież to tylko zabawa” i używa tym podobnych argumentów, by lekceważyć symptomy nadciągającego lub realnego już niebezpieczeństwa. Ani Pan Bóg, szanujący naszą wolną wolę, ani tym bardziej my sami nie możemy kogoś zmusić, by porzucił takie praktyki. Owszem, możemy i powinniśmy przekonywać, modlić się o uwolnienie i wyrwanie spod władzy tajemnych mocy, ale zarazem musimy uznać, iż możemy nie być w stanie komuś pomóc, mimo naszych najszczerszych chęci. To bolesne realia, ale niestety taka jest prawda. Drugim warunkiem uwolnienia, po rozpoznaniu w jakim stanie się znajdujemy, jest pragnienie wyrwania się z takiej sytuacji i szukanie pomocy. Najskuteczniejszym sposobem jest oczywiście zwrócenie się z tym problemem do Pana Boga, modlitwa i post w swojej intencji (lub osoby w intencji której to czynimy) o uwolnienia od takiego uzależnienia. Bo co np. ma zrobić Pan Bóg gdy ktoś jest przeświadczony, że noszony na palcu tzw. pierścień Atlantów przynosi mu szczęście i nie da się przekonać o jego złej duchowej mocy? Subiektywna wiara w jego dobroczynne działanie, powoduje obiektywną klęskę w życiu duchowym z fatalnymi dla zainteresowanego konsekwencjami. Wreszcie na koniec, konieczna i niezbędna jest uporczywość, by nie dać się skusić powrotowi do stanu, w którym się znajdowaliśmy. Tak więc uwikłanie w jakieś okultystyczne związki nie jest ostatecznym wyrokiem, co nie zmienia faktu, iż najlepiej dla własnego dobra trzymać się jak najdalej od tego wszystkiego o czym pisałem.