Podstawą polskiej literatury jest chrześcijaństwo
„Pan Tadeusz” to narodowa Księga Rodzaju
„Dziady” drezdeńskie to polska Apokalipsa
Prof. Bogusław Dopart
Panno Święta, co Jasnej bronisz Częstochowy
I w Ostrej świecisz Bramie! Ty, co gród zamkowy Nowogródzki ochraniasz z jego wiernym ludem
Jak mnie dziecko do zdrowia przywróciłaś cudem (…) Tak nas cudem powrócisz na Ojczyzny łono…
Adam Mickiewicz „Pan Tadeusz”
Refleksje nad chrześcijańskimi podstawami literatury polskiej dobrze jest rozpocząć od wczytania się w słowo poetyckie… skoro tak, któremu z dzieł należy dać pierwszeństwo? Które wypada uznać za tekst źródłowy? Oddaliśmy miejsce honorowe pierwszym wersetom „Pana Tadeusza” – i być może uda się w trakcie rozważań tę decyzję obronić. Bo czyż wybrzmiewającym na początku słowem nie powinna być „Bogurodzica”, najstarszy, XIII-wieczny, literacki zabytek języka polskiego? To podniosła modlitwa wsławiająca Szafarkę Łask, a także zapis pokornej pobożności, wzbudzonej jak gdyby z wpatrzenia się w ikonę Deesis: w grupę ukazującą Chrystusa – Władcę i Sędziego w asyście Matki i Jana Chrzciciela w pozach wstawienniczych, błagalnych. Ten powstały na Wschodzie temat ikonograficzny upowszechnił się na Zachodzie w wieku X.
„Możemy się tylko domyślać – korzystam tu z opracowania prof. Romana Mazurkiewicza – że przed końcem XIV w. Bogurodzica była pieśnią żyjącą w jakimś zamkniętym, elitarnym kręgu, zapewne klasztornym (benedyktyńskim? franciszkańskim?), śpiewaną może w okresie Adwentu i Bożego Narodzenia. Wówczas nie miała jeszcze charakteru ‘pieśni rycerskiej’, jaką stała się później – z uwagi na refreniczną aklamację Kyrie eleison, której śpiew przed bitwami poświadczony jest na Zachodzie od IX wieku”. Jan Długosz nazwał „Bogurodzicę” „pieśnią ojczystą” (carmen patrium), odśpiewaną pod Grunwaldem, pod Nakłem, pod Wiłkomierzem. W XV w. „Bogurodzica” pełniła funkcję pieśni koronacyjnej, a w roku 1506 została umieszczona we wstępie do „Statutów” Jana Łaskiego jako utwór ułożony przez św. Wojciecha.
Nasze rozważania mogłyby również zainicjować „Żale Matki Boskiej pod Krzyżem”, zwane inaczej „Lamentem święto- krzyskim”, dziełko poetyckie z II połowy XV wieku, być może autorstwa benedyktyna Andrzeja ze Słupi, odznaczające się przejmującym liryzmem płaczu, szlochu, zanurzone równocześnie w średniowiecznych formach wielkopiątkowego misterium lub udramatyzowanej adoracji Krzyża:
Synku miły i wybrany
Rozdziel z matką swoją rany;
A wszakom cię, synku miły, w swem sercu
nosiła (…)
Synku, bych cię nisko miała
Niecoć bych ci wspomagała:
Twoja głowka krzywo wisa,
tę-ć bych ja pod- parła;
Krew po tobie płynie,
tę-ć bych ją utarła;
Picia wołasz, picia-ć bych ci dała,
Ale nielza dosiąc twego świętego ciała.
Wspaniała pieśń wielkanocna, zapisana już w 1365 r., nawet wcześniej niż utrwalono w piśmie „Bogurodzicę”, głosi po dzisiejsze czasy:
Krystus z martwych wstał je,
Ludu przykład dał je,
Ez nam z martwych wstaci
Z Bogiem krolewaci
Kyrie eleison.
Dziś rozbrzmiewa w kościołach wersja opublikowana w „Śpiewniku kościelnym” z 1838 r. przez ks. Michała Mioduszewskiego – wersja, przyznajmy sami, pozbawiona energicznej lapidarności średniowiecznej polszczyzny.
I ostatni już fragment – miniatura liryczna z kręgu wierszy o śmierci (zapis z I połowy XV w.):
Dusza z ciała wylecieła
Na zielone[j] łące stała –
Stawszy silno, barzo rzewno zapłakała.
K`ni przeszedł święty Piotr a rzekujęcy:
„Czemu, duszo, rzewno płaczesz?” –
Ona rzekła:
„Nie wola mi rzewno płakać,
A ja nie wiem, kam się podzieć”.
Archaiczna uroda tej liryki jest zniewalająca! Padają tu słowa, w których wciąż odczuwa się szerokie pole powiązanych wyobrażeń abstrakcyjnych i zmysłowych, a nieregularność formy wierszowej, eliptyczność składni, cała szorstka ekonomia wypowiedzi wręcz kuszą współczesnego poetę do rewizji swej językowej wrażliwości, zupełnie tak, jak kiedyś ekspresja ludowej pieśni i prymitywny dukt narracyjny dawnej ballady pomogły Mickiewiczowi spowodować odwrót od klasyczności i konwencjonalności w literaturze.
Fundament, czyli podstawa i początek
W tych rozmyślaniach nie chodzi jednak o dowodzenie, że chrześcijański początek nadał stałą formę i niezmienny charakter polskiej literaturze. Nie chodzi też o wykazanie, że chrześcijańskie podstawy polskiej literatury – mające według mego rozeznania i przekonania niespożytą do dzisiaj trwałość – ukształtowały się raz na zawsze w średniowieczu. Było inaczej, na szczęście. Chrześcijaństwo z każdą nową epoką owocowało w polskiej kulturze inaczej; i jeśli nawet elity kulturalne w pewnych fazach nowożytności (humanizm renesansowy, oświecenie, pozytywizm) ostentacyjnie wysuwały na pierwszy plan świecki światopogląd – to sakralny obraz świata, na chrześcijaństwie ugruntowany, nieprzerwanie panował w kulturze ilościowo dominujących warstw polskiej zbiorowości.
Łacińskie fundamentum tłumaczymy jako „podstawa, fundament”. Czasownik fundo znaczy: ‘zaopatrzyć podłogą’, a także: ‘umocnić, ubezpieczyć, ugruntować, utrwalić’. Polski „Słownik wyrazów obcych” unaocznia nam, że przejęliśmy z łaciny Rzymian wyrazy: fundament, fundacja, fundator, fundować, a wyraz „fundamentalny” pochodzi z łaciny średniowiecznej. (Przydałby się w tym leksykonie także wyraz fundum, choćby z tego powodu, że w „Panu Tadeuszu” spór prawniczy o grunt dotyczy właśnie tzw. fundum horeszkowskiego).
W tomie I wiekopomnego „Słownika języka polskiego” (1807) Samuel Bogumił Linde uwzględnia leksemy: fundament, fundamentalnie, fundamentalny, fundator, cytując m.in. obficie „Kazania sejmowe” ks. Piotra Skargi oraz pamiętne zdanie z „Historii narodu polskiego” Adama Naruszewicza: „Bolesław Chrobry był narodu polskiego fundatorem”.
Fundament kojarzymy w pierwszej kolejności z domem, jego podstawą, posadą. Gdzieś w nieświadomości nosimy archetyp domu jako mikrokosmosu, siedziby posadowionej w symbolicznym środku świata: tako rzecze fenomenolog religii i antropolog kultury. Ten archetyp pozwala nam zadomowić się w ogromie Wszechświata i nie trwożyć się, jak Blaise Pascal, przepaścistym Kosmosem, którego bezkres znamy lepiej niż ktokolwiek przed nami.
Fundament jest posadą budowli, ale też – metaforycznie – solidną, trwałą podstawą: naszego zamieszkiwania, naszego indywidualnego bezpieczeństwa i bytu zbiorowego, a także uświadomionym i uznanym umocowaniem naszej ludzkiej natury, egzystencji, rozumności, etyki. Fundament można także wpisać w scenariusz ludzkiego postępowania i działania: aby postępować mądrze i moralnie, trzeba mieć określone ugruntowanie. Jeżeli chcemy działać racjonalnie i skutecznie, powinniśmy dysponować scenariuszem opracowanym od solidnych podstaw Warto siać na skale? Czy można rozpoczynać budowę domu od dymu z komina?
Jeśli „Tren XIX”, ostatni, potraktujemy, wraz z „Psałterzem Dawidowym”, jako domknięcie drogi duchowej wielkiego europejskiego humanisty – Jan Kochanowski niewątpliwie kimś takim był – to cykl „Trenów” (finalne dzieło poetyckie polskiego renesansu) pozwoli nam głęboko doświadczyć współbrzmienia chrześcijaństwa z antyczną tradycją moralną.
W okresie baroku bezpośredni związek z chrześcijaństwem zachowują trzy główne nurty ówczesnej literatury: sarmatyzm rycerski, nurt ziemiański i poezja metafizyczna. Jest czymś paradoksalnym, że w kulturze oświecenia stanisławowskiego główną rolę odgrywa duchowieństwo, z bp. Ignacym Krasickim na czele, a kościelna kazalnica staje się bardzo ważnym medium przekazu idei oświeceniowych. Franciszek Karpiński zakończy ten okres stylistyczną i teologiczną odnową pieśni nabożnej. Po upadku niepodległości dominująca grupa twórców jawi się już rzadziej w sutannach i habitach, a częściej w oficerskich mundurach.
Najważniejsi literaci tego okresu, arcybiskup krakowski, a później prymas, Jan Paweł Woronicz czy adiutant Tadeusza Kościuszki – Julian Ursyn Niemcewicz, będą sługami dwóch idei narodowych: dialogu z rycerską tradycją polskiej szlachty („Śpiewy historyczne Niemcewicza) oraz idei dziejów narodowych w powiązaniu z Chrztem Polski jako historiozoficznym Przymierzem jako włączeniem Narodu Polskiego do Boskiego planu dziejów, wraz z przypisaniem narodowi polskiemu określonej misji historycznej i zastosowaniem wobec Polski biblijnej pedagogiki zbawczej. Jak głosił w swym „Hymnie do Boga” Jan Paweł Woronicz:
Już lat tysiąc niewrotnej swej dobiega drogi,
Jako się pobraciłeś z ojcami naszemi,
A wyrwawszy im z ręku ciosane ich bogi,
Świętym prawdy obliczem błysnąłeś tej ziemi;
I dałeś poznać wśród błędów zamieci,
Żeś ty ich ojcem, a oni Twe dzieci…
Poeta nakreślił następnie obraz Bożych błogosławieństw, których doświadczył naród polski: Stwórca uczynił Polskę krainą mlekiem i miodem płynącą, żywiącą płodami swej ziemi inne kraje, zapewnił jej także przestrzeń dogodną do obrony terytorium przed wrogami, sprzyjał militarnym przewagom Polaków, darzył ich męstwem i polityczną roztropnością, a nadto obdarował misją obrony świata chrześcijańskiego przed innowiercami ze Wschodu. Jakże więc doszło do tego, że Bóg „twarz odwrócił… a my!… w proch się rozsypali!”. Niezawodne wyjaśnienie mogą przynieść jedynie biblijni prorocy, który ukazywali Boga wiernego przymierzu z narodem wybranym, piętnowali odstępstwa ludu od warunków przymierza i głosili konieczność nawrócenia wobec spełnienia się lub samej groźby Bożego karania. Ostatnie strofy poematu to pokorne pokorne
wyznanie narodowej winy, a następnie słowa nadziei w duchu proroctwa Ezechielowego (Ez 38, 1–11):
Ty żyjesz i żyć będziesz, chociaż świat upadnie!
Tyś policzył do włoska na tych głowach włosy;
Nie traf ślepy, nie kolej narodami władnie:
W Twoich się ręku rodzą i czasy, i losy;
Więc, gdy nie możesz karać bez przyczyny,
Los nasz być musi płodem własnej winy…
Łzy nasze są świadkami błędu i poprawy:
A Ty patrzeć nie możesz na łez ludzkich zdroje
Ni się wyprzeć Twych dzieci, rodzicu łaskawy!
Cóż Ci zostaje? Wyrzec dawne słowa Twoje:
„Kości spróchniałe, powstańcie z mogiły,
Przywdziejcie ducha i ciało, i siły!”.
W późniejszej poezji polskiej nie będzie czymś odosobnionym ton i postawa profetyzmu kapłańskiego, który przez te strofy przemawia. Przeciwnie, w okresie zaborów, dzięki romantykom z Mickiewiczem na czele, powstanie cała galeria kapłanów – profetów narodowych, jako autorów bądź jako postaci literackich, i znajdą się w tej linii m.in.: ks. Piotr Skarga, o. Augustyn Kordecki, domniemany twórca poprzedzającej konfederację barską „Profecji Księdza Marka karmelity” (1767?), także Woronicz, a martyrologia i późne pisma arcybiskupa warszawskiego, św. Zygmunta Szczęsnego Felińskiego, symbolicznie domykają tę tradycję.
Od misjonizmu do mesjanizmu
Bezpośrednio kieruje nas cytowany „Hymn…” Jana Pawła Woronicza ku pierwotnej proklamacji mesjanizmu romantycznego, obecnej w „Dziadach” drezdeńskich oraz w „Księgach narodu polskiego i pielgrzymstwa polskiego” (1832). Już nie misjonizmu, lecz mesjanizmu w ścisłym znaczeniu. Gdy Mickiewicz kreślił dzieje Konrada, termin mesjanizm był najświeższej daty: wprowadził go polski oficer, myśliciel, matematyk Józef Maria Hoene-Wroński w swej publikacji z 1831 r. „Prodrome du Messianisme”.
Mickiewicz poznał go dekadę później i posłużył się nim w swych prelekcjach paryskich w zupełnie innym znaczeniu niż to, które należy przypisać „Widzeniu” Księdza Piotra. To bardzo ważne: twórca „Dziadów” rozpoczął dzieje polskiego mesjanizmu i stworzył dwa jego z gruntu odmienne warianty; powiedzmy na użytek tych rozważań: drezdeński i paryski.
Historyk literatury przywiązuje wagę do tego ukształtowanego w poezji; historyka idei fascynuje dyskurs prelekcji paryskich.
Najkrócej i najprościej mówiąc, termin „mesjanizm” pochodzi od biblijnego tytułu sakralnego: Mesjasz, Chrystus, tzn. Pośrednik, Pomazaniec (dla chrześcijanina jest nim Jezus Chrystus, Syn Boży).
Mesjanizm to poświadczenie wiary w Boskiego namiestnika, naczynie wybrane Pana Dziejów, który wyznaczy mu taką
czy inną misję opatrznościową – albo też wiary w nowego mesjasza (indywidualnego lub zbiorowego) i w nowe objawienie,
które standardowo dotyczy rychłej budowy królestwa bożego na ziemi (millenaryzm).
Pierwszy wariant nie musi być sprzeczny z chrześcijańską teologią dziejów – drugi staje się nieuchronnie gnostycką herezją. Jakie zatem znaczenie należy przypisać „Widzeniu” Księdza Piotra? Martyrologiczne, chrystomimetyczne (imitatio Christi), historyczno-eschatologiczne w zgodności z biblijną teologią dziejów. Ortodoksyjne. „Widzenie”, które w rękopisie ma stroficzną postać hymnu chrześcijańskiego, a w swym tle liturgię okresu wielkopostnego i paschalnego (od III niedzieli Wielkiego Postu do niedzieli zwanej wówczas Przewodnią), jest modlitwą błagalno-wstawienniczą pokornego wyznawcy i kapłana („Ja proch będę z Panem gadał”). To modlitwa, która z Bożego natchnienia odkrywa historiozbawczy sens cierpień Polaków w kontekście przyszłej wielkiej przemiany postaci świata i ziemskiego losu człowieka. Martyrologia, ta najwyższa forma naśladowania Chrystusa, prowadzi naród polski przez próbę Krzyża, tak aby to wszystko, co jest w nim Chrystusowe, przemieniło się w plemię końca czasów, lud gotowy na przyjście Pana Dziejów.
Owo przyjście, paruzję, ma zwiastować mąż czterdzieści i cztery. Po złamaniu dwóch szyfrów, zastosowanych przez Mickiewicza, otrzymujemy imię „Adam”: biblijne imię prarodzica i nazwę natury ludzkiej, natury każdego człowieka. Sam przemieniony w Chrystusie (jego wizerunek nosi aspekty królewskie, kapłańskie i prorockie), wypełni rolę namiestnika Bożego w sposób ściśle określony przez profetyzm biblijny.
„Polska Mesjaszem narodów”
ten rozpleniony megalomański slogan, to zwykły millenarystyczny mit, narodzony pod sam koniec XIX w. Mit zaistniały wbrew faktowi, że w „Księgach narodu polskiego i pielgrzymstwa polskiego” Polska nazwana jest otwartym tekstem(choć poprzez pytanie retoryczne) – Łazarzem narodów.
Mickiewicz osobiście potwierdził chrześcijański charakter III cz. „Dziadów” w przedmowie do francuskiego tłumaczenia poematu i ten charakter ogólnie nie może być kwestionowany.
Dużo większy problem zdaje się nasuwać katolickie oblicze „Pana Tadeusza”. Co prawda, kapłan jest tutaj główną osobą w fabule, dwukrotnie odprawiana jest Msza św. (Ks. IV i XI), ale poemat zdaje się nie posiadać wyraźnego teologicznego planu.
W studiach nad „Panem Tadeuszem” jako epopeją stwierdzano z niemałym rozczarowaniem brak porządku nadnaturalnego,
który byłby odpowiednikiem tradycyjnej „machiny cudownej” w eposie. Szukano nie tam, gdzie należało. Poprzez Ks. Robaka Mickiewicz powiązał porządek heroiczny z tym nadprzyrodzonym, a dlatego, że metanoia, nieustanne nawracanie się i doskonalenie bohatera, prowadzi go poprzez uniwersum moralne, ukształtowane przez chrześcijański dramat misteryjny oraz wielki wzorzec epopei chrześcijańskiej, jakim była dla romantyków „Boska Komedia” Dantego.
Niezwykła, przesycona personifikacjami i antropomorfizmem wizja natury, komplementarnej wobec świata ludzkiego
i tajemniczo uczestniczącej w bycie soplicowskiej wspólnoty, była przez poetę budowana od samych początków twórczości.
W „Romantyczności”, w balladach magicznych, a zwłaszcza w II cz. „Dziadów” okazuje się, iż uniwersum duchowe i kosmos fizyczny pozostają w jedności, której nie umie już odnaleźć i zinterpretować nauka i filozofia nowożytna. Tylko mitopoezja zdolna jest odkrywać po epoce racjonalistów i mechanicystów tę jedność ducha i natury, którą rozumiała scholastyka
i którą uczcił Dante w pięknym zakończeniu swej epopei, mówiącej o miłości Bożej, która porusza słońce i gwiazdy.
Istotą dziejów, zakłada Mickiewicz, jest rozwój wolności i owa Matka Wolność, która stoi zapłakana u stóp krzyża w „Widzeniu” Księdza Piotra, patronuje z ukrycia Legionom, idącym przez Soplicowo na Północ w imię świętej sprawy.
Dwa chrześcijańskie arcydzieła Mickiewicza są w istocie nierozłączne. Utrzymując tę analogię w granicach stosowności,
można stwierdzić, że „Pan Tadeusz” to narodowa Księga Rodzaju, a „Dziady” drezdeńskie – polska Apokalipsa.
W obydwu Wiara i Wolność są filarami etosu Polaków, polskiej tożsamości.
Romantycy, a chrzest Polski Wiarę i Wolność odkrył romantyzm, wraz z nobilitacją Konfederacji Barskiej jako wielkiego Początku: pierwszego zrywu niepodległościowego i wydarzenia inicjującego restytucję polskiej państwowości poprzez powrót do zasad fundamentalnych.
Jest natomiast rzeczą godną zastanowienia, dlaczego chrzest Polski, kamień węgielny Państwa Polskiego, nie nabrał dla romantyków podobnego znaczenia.
U Mickiewicza opowieść o wprowadzeniu religii chrześcijańskiej przez piastowskiego władcę Polan – konsekwentnie
zwanego (za staropolskim historiografem Marcinem Kromerem) nie Mieszkiem, lecz Mieczysławem – przybiera
postać zwięzłą, wręcz lapidarną.
W „Pierwszych wiekach historii polskiej” czytamy oto: „Mieczysław wedle rady chrześcijan odprawia liczne swoje żony
poganki i pojmuje w małżeństwo córkę książęcia czeskiego Bolesława, a wkrótce za jej namową sam zostaje chrześcijaninem.
Nowa wiara zmienia i wewnętrzny stan Polski, i zewnętrzne jej polityczne stosunki” [Ks. II, wersy 254–258, s. 50].
W „Prelekcjach paryskich” wykładowca w ogóle nie widzi potrzeby wyodrębniania wydarzeń dotyczących początków
chrześcijaństwa w Polsce z syntetycznego oglądu chrystianizacji krajów słowiańskich.
Powiada więc: „Polacy, równie jak Słowianie południowi i zachodni, musieli przyjąć chrześcijaństwo ze względów politycznych, bez chrześcijaństwa bowiem rząd nie mógł się zawiązać, później zaś nie miał innego sposobu ochronienia ludu od grożącej mu zagłady. (…) Przyjmując chrzest, przez małżeństwa i traktaty, książęta słowiańscy (…) stawali się członkami
wielkiej organizacji chrześcijańskiej i cesarz nie mógł już na nich rzucać wszystkich swoich sił. Od tej pory stawali się nawet groźnymi dla cesarzy niemieckich”. I zaraz dalej: „Usługi, jakie Kościół oddawał tym sposobem książętom, zapewniały mu już mocne i szacowne stanowisko w kraju. Takim ukazuje się Kościół w Polsce i w Czechach” [Wykład XII, w. 67–71, 118–126, s. 140, 141–142].
Treść zdarzeniową aktu Chrztu Polski sprowadza Mickiewicz do minimum, wpisując ją w analizę politycznych aspektów narodzin polskiej państwowości. Dalsza opowieść o dziejach piastowskich w stuleciach XI i XII, o dziejach chrystianizacji Polaków, sytuuje owe narodziny w perspektywie procesu cywilizacyjnego, którego podmiotem jest uniwersum chrześcijańskie: Słowiańszczyzna, papiestwo, cesarstwo, Zachód.
Jeszcze jeden krąg refleksji Mickiewicza (eschatologicznej, metapolitycznej) kształtuje się równocześnie wokół powinności
i posłannictwa narodu. Przynosi to w rezultacie stosunkowo złożoną konstrukcję myślową, w której zdecydowanie na plan pierwszy wysuwa się nie akt chrztu, lecz proces tworzenia się Polski chrześcijańskiej. Fakt, że znakomity poeta lakonicznie obszedł się z materią przeszłości, dającą literatowi jakże szerokie pole do popisu, mimo wszystko dziwić nie powinno. Pomińmy już fakt, że Mickiewicz najwyraźniej pryncypialnie potraktował podjęte wyzwanie naukowe, stąd starał się nie wchodzić w zwadę z zasadami warsztatowymi cechu historyków.
Było regułą w syntezach historiograficznych oświecenia i romantyzmu, że o Chrzcie Polski opowiadano nader zwięźle. Tak uczynił Adam Naruszewicz w swej epokowej „Historii narodu polskiego” (t. II, 1780). Tak postąpił Julian Ursyn Niemcewicz, którego poetycką syntezę polskich dziejów, „Śpiewy historyczne” (1816) poznali wszyscy świadomi Polacy w dobie poprzedzającej Powstanie Listopadowe. Wielki autorytet czasów Królestwa Polskiego, poważany bard i nietuzinkowy racjonalność ojczystych losów, a jednocześnie specjalną rolę sprawczą przypisywał wybitnym jednostkom, „wielkim mężom”.
To znamienne, że w swych „Śpiewach…” wyróżnił wpierw Piasta (miał on zasiąść na tronie w 840 r.) jako personifikację jedności i i znaczenia miecza i pługa w polskich dziejach, a następny utwór poświęcił Bolesławowi Chrobremu. Mieszko I, także i tu zwany Mieczysławem, zyskał jedynie inicjalną strofkę w wierszu o swym koronowanym synu.
„Ten, co najpierwszy ujrzał światło wiary,
Niosąc zbawienie ludowi i sobie”
nie okazał się w oczach Niemcewicza godny osobnego portretu w galerii polskich mężów opatrznościowych. Kolekcji ważkich cytatów nie można wzbogacać bez końca, nie obędzie się jednak – przez wzgląd na autora i treść – bez jeszcze jednego przytoczenia.
Opus posthumus Joachima Lelewela „Historia Polski do końca panowania Stefana Batorego” powiada, iż Mieszko: „porzucił siedem nałożnic, które obyczajem książąt swego narodu utrzymywał, i poślubił Dąbrówkę, córkę Bolesława książęcia czeskiego, także między pany słowiańskimi potężnego, a do liczby lenników cesarskich należącego. Nie odmówiła Czeszka swej ręki i w licznym orszaku Czechów i duchownych (r. 965) przybyła jako małżonka poganina, iż go nakłoni do ochrzczenia się. (…) Ochrzczony król (966 r.) z wolna odwykał od zdrożnych obyczajów swoich, a uspokojony narodzeniem syna, dołączył swe starania do zabiegów Jordana biskupa około nakłonienia całego narodu do przyjęcia wiary, co spełnione (r. 982) Jordan przed swą śmiercią (zaszłą r. 984) oglądał”.
Podobnie, tj. zwięźle, pisali na ten sam temat wybitni historycy i literaci w jednej osobie: Karol Szajnocha z roczników norwidowskich i Józef Szujski, rówieśnik Jana Matejki z generacji postromantycznej, „przedburzowego” pokolenia Powstania Styczniowego. To już znacznie później.
Nie mógł nie w pływać na Mickiewicza przykład renomowanych historiografów, kształtujących już nie tylko świadomość
elit wykształcenia, ale i zbiorową wyobraźnię. Chodziło jednak o coś więcej. Gdy romantyk przystępował do redagowania
„Pierwszych wieków historii polskiej”, archeologia słowiańska była w Polsce w powijakach, chociaż już gościła w puławskiej Świątyni Sybilli. Nie miała jeszcze imponującego dorobku, mimo grona zapalonych badaczy (Jan Potocki, Aleksander Sapieha, Wacław Rzewuski, Zorian Dołęga Chodakowski, Wawrzyniec Surowiecki), ale zbierała się właśnie do wyższych lotów czy to w środowisku wielkopolskim, czy krakowskim.
Nie można już było bezkarnie oddawać się czczym fantazjom apologetów Słowiańszczyzny, którzy na podstawie enigmatycznych wzmianek kronikarskich, fałszywych znalezisk czy sfingowanych rękopisów oddawali dawnym Słowianom w posiadanie okazałe miasta, obiekty sakralne, dzieła snycerskie, księgi religijne, dokumenty prawne.
Nie sposób było więc za Niemcewiczem oglądać Piasta w „świetnej koronie” na pałacowych komnatach i w uroczystych purpurach… Zarazem czekano dopiero na rezultaty rewelacyjnych badań i starań kolekcjonerskich Józefa Ignacego Kraszewskiego („Sztuka u Słowian, szczególnie w Polsce i Litwie przedchrześcijańskiej”, 1860) czy na elektryzujące wykopaliska na Lednicy, o których rychło informowała nauka (Kazimierz Szulc, „Budowle i usypiska Słowian pogańskich, ich
rodzaje i znaczenie”, 1863).
Fundament, czyli niezawodna podstawa Konfederacja Barska weszła na pierwszy plan recepcyjny podczas Powstania
Listopadowego. W słynnej mowie „O narodowości Polaków” Kazimierz Brodziński głosił 3 maja 1831 r. apologię
rycersko-chrześcijańskiego narodu, który pod znakami Maryi realizuje swe posłannictwo – w tym poczcie historycznym m.in. „barscy mściciele utrapionej ojczyzny przez Moskwicina”.
Na dziesięć dni przed upadkiem Warszawy Maurycy Mochnacki stwierdzał z mocą:
„Nigdy zniewaga wyrządzona obcą przemocą wolnemu ludowi świetniej zemszczoną nie była.
Nigdy w upadku rzeczy publicznej piękniej cnoty obywatelskie niezajaśniały”.
Wincenty Pol w komentarzu autorskim do „Pieśni Janusza” (1833) nazwał „wiekopomną” Konfederację Barską „zorzą narodu naszego”. Mickiewicz zaś w III cz. „Dziadów” (w sc. I, więziennej) przekształci przypowieść o „Diable i zbożu” (recytowaną przez młodego więźnia Żegotę) w parabolę historiozoficzną tymi słowy:
„O wy! co tylko na świat idziecie
z północą, / Chytrość rozumem,
a złość nazywacie mocą; / Kto z was
wiarę i wolność znajdzie i zagrzebie, /
Myśli Boga oszukać – oszuka sam siebie”
(wersy 346–349).
Wolność i Wiara!
„Pomnijcie na dzieła ojców waszych, którymi się wsławiali w upokorzeniach swych, a dostąpicie
chwały wielkiej i imienia wiecznego, niech nas nie upadla i nie wzgardza hardość i duma nieprzyjaciół”
– głoszono w konfederackim manifeście. I dalej:
„Niepożyteczną by nam odstąpić sprawy i interesu Boskiego.”
Teraz więc obstawajcie przy prawie i dajcie dusze za testament ojców waszych, to jest wiary i wolności”.
Władysław Konopczyński zauważa:
„Ostatnie zdanie żywcem wyjęte z niedawnej mowy Kajetana Sołtyka”.
Istotnie, jak mówi współczesny historyk:
„Odwołania do wolności, choć po trosze ustępują miejsca hasłom obrony wiary, były (…) jednym z dwóch wiodących
haseł konfederacji barskiej. (…) wolność była wartością najwyższą, była ‘śliczna’, złota. Była odwieczną własnością Polaków:
Przyszła do Polski z Lechem… – mówiła o sobie w powstałych nieco wcześniej, ale popularnych i w czasie konfederacji
psalmach.
Była cennym spadkiem po przodkach, nabytym krwi wylaniem / życia i fortun azardem.
Była wreszcie, a nawet przede wszystkim, ‘drogim darem Opatrzności’.
Połączenie ‘wiara i wolność’ – konkluduje Anna Grześkowiak-Krwawicz – zrównywało ją z najwyższą wartością
w sferę sacrum”.
Nie jest nam tu potrzebny ani pełniejszy obraz Konfederacji Barskiej, ani też wertowanie romantycznych arcydzieł, takich jak „Ksiądz Marek” Juliusza Słowackiego czy „Pamiątki Soplicy” Henryka Rzewuskiego, ukazujących rangę tematu barskiego w wielkiej poezji i prozie. Dorzućmy jedynie, że wydarzenia konfederacji posłużyły za fabułę „Listopada” – może najświetniejszej polskiej powieści historycznej epoki romantyzmu (dzieła, w którym niewątpliwie ucieleśnił się wzorzec
nowoczesnej epopei), a znakomitą analizę w duchu romantycznego historyzmu poświęcił barskim zmaganiom niepodległościowym Mickiewicz w swej wielkiej syntezie w Collège de France.
Temat więc na książkę; tu zależało nam jednak na nakreśleniu łuku zależności między Konfederacją Barską a tym nowym i do dziś aktualnym ugruntowaniem się literatury na podstawach chrześcijańskich, jakie w imię Wiary i Wolności przeprowadził romantyzm.
Dlaczego romantyzm? Usytuowaliśmy się w tych rozważaniach u szczytu literatury polskiej, w epoce romantyzmu, ponieważ dzisiejszy polski kanon wywodzi się w głównej mierze z romantyzmu i tradycji romantycznej.
Można, oczywiście, potępiać w czambuł przejawy romantyzmu (pewien profesor, osobiście konserwatysta czy może zwolennik tzw. polityki realnej, napisał w 2013 r., w okrągłą rocznicę Powstania Styczniowego: „Tradycja polskiego romantyzmu nadal żyje i nadal jest groźna”); trzeba jednak uwzględniać stan rzeczy. Choćby ten, że, jak twierdzi Tomasz Plata, z dziedzictwem romantycznym są nierozłączne trzy główne nurty dyskursu politycznego w Polsce: ten konserwatywny, lewicowy i liberalno-centrowy. Za oczywisty stan rzeczy trzeba też uznać hegemonię romantyzmu w polskiej edukacji i kompetencjach kulturalnych Polaków oraz trwałość efektów duszpasterstwa narodowego, także zdominowanego przez romantyzm, w formacji tożsamościowej Polaków oraz trwałość efektów duszpasterstwa narodowego, także zdominowanego przez romantyzm, w formacji tożsamościowej Polaków. I tak jak koniunkcja: wiara i wolność pozwala nam zauważyć ścisłe współdziałanie religii i świeckiej kultury duchowej w funkcjonowaniu wspólnot naturalnych, tak też totalitarne czy autorytarne zamachy na wolność wiążą się z opresją wiary.
Aby przedstawiany tu cykl refleksji mógł stać się integralnym wywodem, należałoby podjąć jeszcze szereg problemów. Należałoby zatem: uzupełnić historyczny przegląd form koegzystencji literatury polskiej z chrześcijaństwem, ukazać pokrótce udział innych niż katolicyzm wyznań chrześcijańskich w inspirowaniu literatury; ukazać ważniejsze projekty fundowania literatury polskiej na innych niż chrześcijaństwo podstawach; przeanalizować ważniejsze typy postaw religijnych w konstrukcjach podmiotowych dzieł poetyckich i prozatorskich, uwzględniając sytuacje niekiedy konfliktowe czy płynne; wskazać nurty i formy literackie, które dowodziłyby, że chrześcijańskie podstawy literatury polskiej to sprawa już
tylko historyczna, miniona, ostatecznie dokonana.
Kreślony tu konspekt większej całości mógłby zrealizować badawczo jedynie zespół w godziwym przedziale czasu. Literatura i kultura nowoczesna (i ponowoczesna, jeśli założymy, że nie jest ona tylko jeszcze jedną fazą modernizmu) niesie osobliwe problemy i wyzwania.
Już Cyprian Norwid we wnikliwy sposób odsłaniał fenomen pogłębiającej się anonimowości sacrum, utajenia znaków zbawczych w realiach świata i w tekstach kultury. Marian Maciejewski, przedwcześnie zmarły profesor KUL, w swej koncepcji interpretacji kerygmatycznej [kerygmat – głoszenie Ewangelii, zbawczego orędzia – przyp. red.] literatury dochodzi do śmiałej hipotezy. Wymieniwszy szereg tytułów z kręgu absurdu czy „laickiego humanizmu”, badacz stwierdza, że literatura ta:
„Opisuje (…), jakby nieskrępowana żadną ideologią, przekleństwo człowieka, które dosyć oczywiście daje się interpretować
jako konsekwencja grzechu, owej biblijnej śmierci człowieka. Można zatem powiedzieć, że literatura ta, ujawniając egzystencjalną prawdę człowieka, proponuje jakby połowę kerygmatu lub – inaczej mówiąc – kerygmat negatywny”.
To możliwe, że istnieje taka literatura, „nieskrępowana żadną ideologią”, nieobjęta żadną teologią pozytywną, mająca
wszelkie znamiona Kierkegaardowskiej „choroby na śmierć”, a jednak wciąż jeszcze zwrócona ku Mocy zbawczej. Jest
pewna liczba naszych bliźnich, dla których taka literatura może po prostu okazać się duchowo pomocna.
Gonzague Truc w swej „Histoire de la littérature catholique contemporaine” (1961) opisał w uporządkowanej syntezie ów tytułowy stan rzeczy i opatrzył monografię słownikiem katolickich autorów. Dziś taki zarys budziłby pytanie, ile niezidentyfikowanych i niezdeklarowanych zjawisk z kręgu „literatury wiary”, literatury „kerygmatu negatywnego” zostało pominiętych.
Niemniej literackie wyznanie i świadectwo, w którym chrześcijańskie podstawy nie zostały zatarte, wydaje się wielką potrzebą naszych czasów. Wiara i Wolność to bezcenne i nierozerwalne warunki dbałości o duszę w epoce, która karmi
„antykulturą”, „nienawiścią do świata”, która jest jak „roztrzaskane lustro”.
Z mojej perspektywy biograficznej nieodległa jest chwila, gdy podczas Mszy św. beatyfikacyjnej Jana Pawła II jego następca, Benedykt XVI, w teologicznym i pastoralnym wizerunku polskiego papieża położył nieopodal siebie – wiarę i wolność.
Nie mnie analizować, czy oznacza to, że tak rozumiany związek wiary i wolności staje się (lub stał się) elementem nauczania
Kościoła powszechnego.
Od Inwokacji do „Bogurodzicy”
Na początku tych rozmyślań przypomnieliśmy pierwsze wersy polskiej epopei narodowej. Gdy wędrujemy ku źródłom i początkom polskiej literatury, właśnie one, epopeiczne, przychodzą nam na myśl. Co zawierają w sobie te nieliczne wersy? Otóż zwracają się one ku źródłowej „Bogurodzicy”, nawiedzając sanktuaria maryjne na Jasnej Górze i w Ostrej Bramie. Poprzez maryjny, modlitewny tok inwokacji wiążą literackim splotem historycznym poemat rycerski „Gerusalemme
Liberata” Torquata Tassa, jego spolszczenie pióra Piotra Kochanowskiego („Gofred abo Jeruzalem wyzwolona”, 1618) i staropolskie narracje o bohaterach ducha i oręża, takich jak o. Augustyn Kordecki czy Stefan Czarniecki: o staropolskich personifikacjach Wiary i Wolności.
Tymczasem więc… sięgam po egzemplarz „Pana Tadeusza”, by odczytać na głos inwokację, tę modlitwę i medytację…
i by pogrążyć się w zadumie, czy ja sam, dziś, także nie należę do tej pielgrzymiej zbiorowości, która błaga Panią
Jasnogórską i Ostrobramską o cud przeniesienia na łono ojczyzny. Ojczyzny, która chociaż daje się odczuć pod stopami,
wciąż nie pozwala zamieszkiwać w niej bez obawy o nią samą… Która wciąż nie daje się osiągnąć całą duszą – jak oddalający
horyzont.
Tekst oparty na wystąpieniu podczas konferencji „Przyszłość Polski – wierność chrześcijańskiemu dziedzictwu” w Collegium
Intermarium w Warszawie.
Artykuł ten ukazał się w miesięczniku Wpis – Wiara, Patriotyzm i Sztuka tu: https://e-wpis.pl/