Andrzej Otomański – Moje recenzje:
Romano Amerio i „Iota Unum” (część I)
Każdy krytyk Soboru Watykańskiego II, postępującego modernizmu i protestantyzacji Kościoła, jeśli chce podejść poważnie do swego zadania, najlepiej jak się zapozna, tak też było w moim przypadku, z dziełem „Iota unum”, którego autorem jest znakomity filozof i teolog Romano Amerio (RA). Koniecznym jest choć skrótowo przedstawić postać tego tytana logiki, filozofii i teologii. Urodzony w 1905 w Lugano (Włochy) już wieku 22 lat obronił pracę doktorską na Uniwersytecie Katolickim w Mediolanie, by po powrocie do rodzinnego miasta przez 42 lata być wykładowcą filozofii, greki i łaciny. W uznaniu jego kompetencji, biskup Lugano i członek Komisji Przygotowawczej Vaticanum II włączył go do zespołu opracowującego schematy oraz opinie soborowe, co dało R. Amerio możność dokładnego zapoznania się z całością dokumentacji dotyczącej Soboru.
Patrząc na zachodzące zmiany i widząc nadciągający kryzys nimi spowodowany, wykazał z nie dającą się zbić logiką i konsekwencją przyczyny tego kryzysu oraz otwartym tekstem mówił na czym polega odejście od wiary. Z tego powodu był oskarżany i krytykowany za „czarnowidztwo i zacofanie” ale po latach, gdy jego diagnozom nie było sposób zaprzeczyć, wrócił do łask, bo wszystko co zapowiedział po prostu się niestety zmaterializowało. Wydana w 1985r. książka pt. „Iota unum. Analiza zmian w Kościele katolickim”, to skrupulatny i bezlitosny opis, na prawie 900 stronach, rzeczywistości, która mimo upływu czasu wcale się nie zdezaktualizowała, co mówi wiele o przenikliwości umysłu autora.
Po ponad 10 latach kontynuacją sprowokowaną Listem Apostolskim Jana Pawła II na nadchodzące III tysiąclecie napisanym w 1994 r., było dzieło „Stat veritas”, będące właściwie obszernym komentarzem i uwagami do listu papieża. Wiele mówiący i jakże adekwatny do tego o czym pisał RA jest cytat, zaraz na wstępie polskiego wydania, wzięty z homilii ks. kard. Stefana Wyszyńskiego, wygłoszonej 9.04.1974 r. w katedrze warszawskiej: „Kościół, którego życie oddala się wyraźnie od Wydarzenia Kalwarii; który zmniejsza swe wymagania i nie rozwiązuje już problemów zgodnie z wolą Boga, lecz zgodnie z naturalnymi możliwościami człowieka; w którym Credo staje się elastyczne, a moralność relatywistyczna; Kościół na papierze, a bez Tablic 10 Przykazań; Kościół, który zamyka oczy na widmo grzechu, a za wadę ma bycie tradycyjnym, zacofanym, nienowoczesnym”. I dokładnie o takim Kościele pisze w swym monumentalnym dziele R. Amerio, podzielając diagnozę polskiego hierarchy.
We wstępie autor zaznacza, iż błędnym jest nazywanie procesów, którymi poddany jest Kościół „kryzysem” a to za sprawą logicznej definicji, iż kryzys jako taki, niezależnie od przyczyn, jest na ogół zjawiskiem przejściowym, które po przesileniu powinno ustąpić. Tymczasem w ocenie RA, i nie sposób mu odmówić logiki, to co obserwujemy od czasu Vaticanum II jest niejako permanentnym kryzysem, który ma tylko różne objawy i nasilenie, a co gorsza nie zapowiada się na jego koniec. Autor porównuje to do choroby, kiedy po fazie krytycznej, trwa ona nadal, lecz jest w stanie leczenia, zaś „kryzys” w Kościele ma charakter chroniczny, trwający już dziesiątki lat.
Poza tym z kryzysem mamy na ogół do czynienia, kiedy nastąpiły szybko jakieś nadzwyczajne wydarzenia, powodujące zasadnicze zmiany, które mogą być tym kryzysem. Jednak opisywana sytuacja, choć miała swój początek, to jednak nie był on gwałtowny, a zarazem trwa bez końca, jedynie przechodząc przez różne stopnie swej ewolucji. Warto też dodać, iż dzieła R. Amerio nie da się łatwo krytykować, bo nie jest ono oparte na arbitralnych opiniach, poglądach czy spekulacjach, lecz na setkach materiałów źródłowych: dokumentach Soboru i Watykanu, przemówieniach papieży i hierarchów, dekretach i komunikatach z Konferencji Episkopatów oraz oficjalnego wydawnictwa L’Osservatore Romano. Autor tak posługuje się logiką, prezentuje bezbłędną znajomość Pisma Świętego, Tradycji i Magisterium, iż ewentualnemu krytykowi „życzę sukcesów” przy próbie zbicia argumentów. Prawdopodobnie jego dzieło było z tego powodu długo zamilczywane.
Ogromne zdziwienie autora budzi inercja i brak przeciwdziałania, gdy już po kilku latach papież Paweł VI dostrzegł niebezpieczny kierunek w jakim toczą się wdrażane w życie Kościoła reformy posoborowej, gdy 7 grudnia 1968 r. powiedział:
„W Kościele wybiła niepokojąca godzina samokrytyki, a raczej należałoby rzec autodestrukcji. To groźny zwrot, którego po Soborze nikt by się nie spodziewał; wygląda to tak, jakby sam Kościół zadawał sobie rany”.
Pamiętne też są jego słowa z 30 czerwca 1972 r. o tym, że „Do świątyni Boga przedostał się swąd Szatana. (…) W Kościele panuje stan niepewności. Sądzono, iż po Soborze zajaśnieje słoneczny dzień, tymczasem nastał dzień pochmurny, burzowy i mroczny”. Z kolei 18 lipca 1975 r. wołał:
„Dosyć rozdźwięków wewnątrz Kościoła! Trzeba skończyć z taką interpretacją pluralizmu, która prowadzi do rozbicia; dość nadwyrężania spójności Kościoła przez samych katolików. Należy skończyć z jawnym nieposłuszeństwem, ukazywanym jako przejaw wolności”.
Czyli zjawisko takiego rozprzężenia w Kościele zostało zauważone – ciśnie się na usta oczywiste pytanie. Co według papieża było tego przyczyną?
Za taki stan winił Paweł VI Szatana, który wg. niego jest energią zła i synem zatracenia będącego w rzeczywistym konflikcie z Bogiem. Pod koniec swego pontyfikatu papież zaczął sobie w pełni zdawać sprawę z tego, iż atak na Kościół pochodzi nie tyle z wrogich sił zewnętrznych, co głównie of wewnątrz. Podobnie zresztą diagnozę postawił Jan Paweł II, który na początku 1981 r. tak opisał sytuację w Kościele:
„Trzeba z realizmem i baczną uwagą przyznać, że wielu chrześcijan ma poczucie zagubienia, konsternacji a nawet zawodu; zaczęły się bowiem szerzyć rozmaite idee stojące w sprzeczności z prawdą objawioną, nauczaną od wieków. W dziedzinie dogmatycznej i moralnej zaczęły być głoszone faktyczne herezje, co wzbudzało wątpliwości, wywoływało niepokój i niekiedy prowadziło do buntu. Nawet liturgia została zmanipulowana, zanurzona w intelektualnym i moralnym relatywizmie, a niekiedy w permisywizmie, gdzie wszystko jest dozwolone. Chrześcijanie są dziś kuszeni przez ateizm, agnostycyzm, moralizujący iluminizm i socjologiczny chrystianizm bez konkretnych dogmatów i obiektywnej moralności”.
Czyli bez wątpliwości obaj papieże mieli świadomość tego co się dzieje. Pytanie się rodzi co zrobili by to zmienić?
R. Amerio wskazuje na całkowite zaskoczenie decyzją zwołania Soboru Powszechnego przez Jana XXIII bez żadnych konsultacji z kardynałami. Gdy 15 lipca 1959 r. papież powołał Komisję ds. Przygotowań na dobrą sprawę nie wiadomo jakimi kryteriami kierował się ustalając jej skład. Tym niemniej Komisja rozesłała do biskupów całego świata kwestionariusz dotyczący tematów jakie ich zdaniem powinny być przedmiotem obrad. Następnie Komisja pogrupowała otrzymane odpowiedzi, utworzyła podkomisje tematyczne i opracowała schematy robocze, które zamierzała przedstawić zebranym. Jak pisze autor
„Papież wyobrażał sobie Sobór jako wielki akt odnowy Kościoła oraz szansę na usprawnienie jego działania, sądząc że przy dołożeniu wszelkich starań uda mu się doprowadzić do zakończenia w ciągu kilku miesięcy intensywnych obrad”.
Faktycznie Sobór, który zaczął się 11.101962 r., zakończył się 8.12.1965 r. już pod przywództwem nowego papieża. Miejsce oryginalnego soboru, który poprzedzał Synod Rzymski, zajął całkiem inny sobór. Dokumenty Synodu Rzymskiego proponowały radykalne przywrócenie Tradycji we wszystkich wymiarach Kościoła, zwłaszcza na wzorcach wypracowanych podczas Soboru Trydenckiego. Zamiast tego po śmierci Jana XXIII szybko zmieniono kierunek obrad: Sobór miał już realizować „wewnętrzną reformę Kościoła”, „niesienie Dobrej Nowiny całemu światu”, „dialog z dzisiejszym światem” i „uświadomienie sobie czym jest Kościół”.
Jak widać były to cele zupełnie różne od zamierzonych przez Jana XXIII. Jednak część działań byłego papieża niektórzy biskupi poddali krytyce. Pytano np. dlaczego zgodził się na porozumienie z Rosyjską Cerkwią, która zgodziła się na wysłanie na Sobór swych obserwatorów pod warunkiem zobowiązania się do niepotępiania komunizmu. Jak podkreśla R. Amerio, poważniejszym problemem była zapowiedziana zmiana podejścia Kościoła do błędów i herezji: Jak stwierdził Jan XXIII,
“Kościół nie ma zamiaru zaniechać swego sprzeciwu wobec błędów, ale woli odwoływać się bardziej do miłosierdzia, niż zbroić się w surowość; chce przeciwstawić się błędom uwydatniając całe bogactwo swej doktryny, a nie potępiając. Ta zapowiedź świadczy o ignorowaniu tradycyjnego nauczania, wg którego także potępienie błędu jest aktem miłosierdzia, gdyż piętnując błąd lub herezję, daje się szansę błądzącemu powrotu na właściwą drogę i chroni przed popadaniem w kolejne błędy”.
Ale najgorsze miało dopiero nadejść. A stało się to za sprawą ingerencji nowego papieża Pawła VI, który zmienił decyzję Soboru o kontynuowaniu dyskusji opartej na tekstach przygotowawczych opracowanych za pontyfikatu poprzednika. Było to niezgodne z regulaminem Soboru i stanowiło złamanie prawa, gdyż kolegialny system podejmowania decyzji zastąpiła arbitralna decyzja papieża, stawiając pod znakiem zapytania legalność Soboru. Krytycy posunięcia Pawła VI podkreślają, iż wynik głosowania w kwestii przyjęcia lub nie zaproponowanych schematów, mógł być przez papieża unieważniony gdyby zostało stwierdzone uchybienie proceduralne, lub gdyby wcześniej zmieniono regulamin głosowań na zasadę zwykłej większości (co zrobiono dopiero w dalszym ciągu Soboru). Tak więc cały 3-letni dorobek fazy przygotowawczej i prac merytorycznych prowadzonych pod przewodnictwem Jana XXIII został odrzucony ponieważ w zgromadzeniu soborowym przeważyły tendencje modernistyczne.
Po latach (1982 r.) jeden z rzeczników modernizmu o. Chenu przyznał, iż była grupa niezadowolonych z tradycyjnego kursu teologów i hierarchów, która postanowiła podjąć działania, jak się okazało skuteczne, na rzecz wyrwania Soboru z jego kolein oraz otwarcia uczestników zgromadzenia na diametralnie inne podejście, co skutkowało rezygnacją z dyskusji nad materiałami Komisji Przygotowawczej co zaaprobował Paweł VI. Od tej pory moderniści mając za sobą poparcie papieża i nowy regulamin z głosowaniem większościowym, faktycznie przeprowadzali takie projekty jakie chcieli, mając za nic protesty tradycjonalistów o groźbie zdeformowania nauczania Kościoła. Właściwie jedynym tematem gdzie papież „postawił się” modernistom były usiłowania relaksacji statusu małżeństwa i używania środków antykoncepcyjnych, co potem zaowocowało jego encykliką Humane vitae.
Następnie RA przechodzi do opisu Kościoła posoborowego i skutków wprowadzonych decyzji, które choć nie wszystkie miały taki zamiar, to jednak pod wpływem „ducha czasu” powodowały erozję Magisterium, nad czym wielokrotnie ubolewał Paweł VI w swych przemówieniach. Jak pisze RA:
„Te wykroczenia są szczególnie widoczne w liturgii mszalnej, gdzie nic nie pozostało jak dawniej, w samej instytucji Kościoła, którą zawładnął demokratyzm (z ciągłymi konsultacjami wszystkiego) i wreszcie w mentalności, dla której charakterystyczna stała się idea „otwartości”, czyli skłonności do „dialogowania” z doktrynami obcymi katolicyzmowi. Wszystko to odbywało się pod hasłem tej nad wyraz pojemnej oraz wieloznacznej idei, jaką był „duch Soboru”. Tak jak Sobór wykroczył poza dorobek fazy przygotowawczej, a nawet odrzucił go, tak późniejszy „duch Soboru” wykroczył poza sam Sobór”.
Romano Amerio i „Iota Unum” (część I)
RA zaznacza, iż w ogóle samo pojęcie duch Soboru przez swą nieokreśloność było bardzo wygodnym narzędziem dla progresistów do uzasadnienia najbardziej ekstrawaganckich propozycji reform służąc często temu, by przypisać Soborowi intencje przeprowadzenia radykalnej zmiany Kościoła.
Do manipulacji dorobkiem Soboru i „wychodzenia poza Sobór”, co czyniono właśnie nawiązywaniem do jego ducha, użyto też specjalnego, wieloznacznego języka dokumentów, przez co zamieniały się one nieraz wręcz w wykraczanie przeciw literze Soboru albo ją dowolnie naginały czy „interpretowały”. Przykładem niech będą takie marginalne słowa, które zaczęto teraz nagminnie używać jak pluralizm, autentyczność, demokracja lub robiący zawrotną karierę „dialog” nigdy przed Vaticanum II nie używany w dokumentach lub „pogłębianie” czy zbitka językowa „tak, ale…”.
Jest takie trafne powiedzenie, że „lepsze jest wrogiem dobrego”, które znakomicie się sprawdza w przypadku Soboru, który miał być nawet „najlepszym” i to co do tej pory definiowało katolickość należało zmienić bądź co najmniej poprawić, bo było stare i już nie przystawało do współczesnych czasów. Zaskakujące jest, że nie posunięto się do unowocześnienia Credo.
Papież Paweł VI, wielbiciel zmian odczuł na własnej skórze działanie „ducha Soboru”, kiedy po publikacji encykliki Humane vitae odrzucającej antykoncepcję, sporo biskupów a nawet całe Episkopaty odcięły się od dokumentu, zaś wkrótce potem doszło praktycznie do schizmy Kościoła w Holandii podczas kongresu duszpasterskiego zgromadzenia delegatów wszystkich wspólnot z udziałem episkopatu. Przegłosowano tam zniesienie celibatu księży, utrzymanie funkcji duszpasterskiej księży, którzy porzucili kapłaństwo, dopuszczenie kobiet do święceń kapłańskich, zagwarantowanie wpływu biskupów na decyzje papieża i głos doradczy laikatu względem decyzji biskupów. Była to z pewnością bardzo bolesna lekcja dla papieża Pawła VI.
Całkiem niezrozumiałe jest też ubezwłasnowolnienie Świętego Oficjum, co stało się 14.06.1966 r. po publikacji notyfikacji Post Litteras apostolicas, stwierdzającej, iż Kościół nie chce już zmuszać przy pomocy prawa, lecz odwołuje się do obowiązku, jaki na ludzi nakłada sumienie:
„Indeks ksiąg zakazanych nie przestaje wiązać sumienia, ale przestaje być częścią bezwzględnie obowiązującego prawa kościelnego”.
Tylko skąd zwykły „lud chrześcijański” siedzący w ławkach kościelnych może wiedzieć i mieć pewność, iż rozprzestrzeniające się wydawnictwa z opiniami teologów, mające nawet imprimatur jakiegoś biskupa, są faktycznie całkowicie zgodne z Magisterium? Tak więc Kościół zrzekł się dobrowolnie obowiązku chronienia swych wiernych od błędnych nauk i fałszywe są tu uzasadnienia o szanowaniu wolności sumienia gdy to właśnie obowiązkiem Kościoła jest kształtowanie prawego sumienia, bo takie zdeformowane może faktycznie akceptować różne błędne i heretyckie poglądy. Także w tym wypadku, jak mleko się już rozlało, po latach nastąpiła u Pawła VI refleksja, że zrobiono krok, który narobił mnóstwo szkód.
Jednym z krytycznych elementów „psucia katolicyzmu” był posoborowy kryzys kapłaństwa, czego tylko przejawem ilościowym był nieubłagany i ciągle postępujący spadek liczby kapłanów i ogólnie powołań do życia konsekrowanego czy porzucenia kapłaństwa. Przed końcem swego pontyfikatu w przemówieniu do duchowieństwa papież stwierdził (1.02.1978 r.), że: „Statystyki nas przytłaczają, a każdy osobny przypadek wywołuje konsternację. Motywacje za tym stojące wymagają szacunku i współczucia ale zarazem sprawiają nam ogromny ból. Los tych słabych, którzy sprzeniewierzyli się swemu powołaniu napełnia nas rozterką”.
Dlaczego papież nie dostrzegł, że jednym z powodów takiego stanu rzeczy jest olbrzymia relaksacja zasad udzielania dyspensy, co faktycznie zachęcało do uczynienia takiego kroku, oraz postępująca, szczególnie w zachodnich seminariach duchownych, degradacja formacji kapłańskiej, co przekładało się potem na te bolesne statystyki? Kres temu położyła dopiero radykalna decyzja Jana Pawła II, który zaraz na początku swego pontyfikatu wydał praktycznie zakaz udzielania dyspens, za co spotkał się z agresywną krytyką postępowców. Niestety tylko częściowo udało mu się powstrzymać fatalne zjawisko osłabiania kwalifikacji seminarzystów coraz gorzej przygotowanych do czekającej ich misji głoszenia Ewangelii. Opisane do tej pory przez R. Amerio przykłady posoborowego, szatańskiego działania Ducha Soboru, nie wyczerpują tu wszystkich gróźb i dewiacji, więc koniecznie będzie trzeba napisać o reszcie w następnym odcinku…