Przemyślenia Profesora Kieżuna nad transformacją
Wspomnienia Dr. Miry Modelskiej Creech
w 103 rocznicę urodzin Profesora Witolda Kieżuna
Profesor Kieżun to gigant nauki polskiej, osobiście nazywałam go zawsze Witoldem Wielkim albo „niekoronowanym królem Polski”. Ponieważ jako naród w ogromnej większości jesteśmy katolikami, chcę zwrócić uwagę Państwa na zgodność jego analiz z zasadami sprawiedliwości społecznej.
Wielu ekonomistów mówiło mi, iż nauczanie prymasa Wyszyńskiego w dziedzinie sprawiedliwości społecznej w zdumiewająco wielkim stopniu pokrywa się z treścią książki profesora Kieżuna pt. Patologia transformacji. Ponieważ jestem jego „uczennicą”, postaram się Państwu przybliżyć jego koncepcję.
Profesor poddał druzgocącej krytyce cały proces przeobrażeń ustrojowych po 1989 roku. Szczególnie transformacja ekonomiczna Balcerowicza, przeprowadzona – jego zdaniem – na łapu-capu, jest przedstawiana jako środkowoeuropejski wariant neokolonializmu.
Profesor pracował w Burundi, której największym dobrem naturalnym były plantacje kawy. Prezydent tego kraju zwrócił się do profesora i jego grupy badawczej, składającej się głównie z ekonomistów z ONZ, ażeby wycenić wartość plantacji, ich możliwości przerobowe, ilość i jakość produktu przy zastosowaniu różnych technik kultywacji gleby, samych roślin kawy oraz obróbki nasienia, to znaczy typów spalarni.
Głębokie doświadczenie profesora w temacie procesu neokolonizacji w środkowej Afryce, jak się później okazało, przydało się do zrozumienia istoty procesu transformacji ekonomicznej w Polsce. W maju 1988 roku polskiemu kierownictwu partyjnemu złożył wizytę George Soros, wybitny światowy finansista, gracz giełdowy, jeden ze stu najbogatszych ludzi świata, a jednocześnie uważający się za mesjasza filantropii. Będąc z pochodzenia Żydem węgierskim (jego ojciec już przed II wojną światową był nauczycielem esperanto), w czasie II wojny światowej – kiedy miał zaledwie kilkanaście lat – zajmował się odkupywaniem od żołnierzy Wehrmachtu biżuterii skradzionej od narodów w okupowanych państwach. Sam George Soros pisze, iż owe handle z nazistowskimi Niemcami były jego pierwszą szkołą biznesu. Widać, że nie poszła ona na marne.
W Polsce Soros założył Fundację Batorego oraz został sponsorem wielu innych przedsięwzięć mających na celu radykalizowanie starego porządku świata, dzielenie najrozmaitszych warstw społecznych w ramach jednego państwa oraz wszystko to, co jego zdaniem ma na celu budowę „społeczeństwa otwartego”.
Osobiście od wielu lat obserwuję działania Sorosa i jego najrozmaitszych organizacji i doszłam do wniosku, że są to działania diabelskie, nikogo oczywiście nie namawiam do zgodzenia się z moim stanowiskiem bez wcześniejszego przestudiowania problemu.
W czasie przeobrażeń ustrojowych w Polsce nie wiedzieliśmy, że plan, z jakim przyjechał do naszego kraju Jeffrey Sachs, jest właśnie planem opracowanym przez George’a Sorosa. Historyk we mnie każe wtrącić małą dygresję, a mianowicie, iż George Soros najpierw zjawił się u Gorbaczowa, a dopiero później w Polsce.
Swego czasu w Waszyngtonie wynajmowałam fragment dużego mieszkania u pracownika IFC i właśnie tam przychodził do niego nieznany mi wówczas Jeffrey Sachs. Był bardzo swobodny, otwierał lodówkę i wyjadał szarlotkę upieczoną przez moją mamę, która miała nam starczyć na cały tydzień, oczywiście bez pytania. Po czym szli na sutą kolację do Georgetown.
Oczywiście nie ma to nic do rzeczy, jeśli chodzi o transformację, ale ów personalny kontakt pozwolił mi wyrobić sobie zdanie na temat osobowości Jeffreya Sachsa. Nie wiem, czy był on już wtedy doktorem, ale później dowiedziałam się, że zrobił doktorat i został uniwersyteckim profesorem na Harvardzie.
Koncepcja, z jaką przyjechał Soros, praktycznie rzecz biorąc, sprowadzała się do przekształcenia Polski z tak zwanej command economy w kraj market economy lub też innymi słowy, w kraj o liberalnej gospodarce kapitalistycznej. Dodać należy, że już w 1988 roku w grudniu ukazała się ustawa wprowadzająca w Polsce zasady kapitalistycznego kodeksu handlowego z 1934 roku. Następnie, osobiście nie przypominam sobie daty, ale był to rok 1988 albo 1989, kiedy ponownie spotkałam Jeffreya Sachsa w hotelu Marriott, skąd wraz z Sorosem pojechał do redakcji „Gazety Wyborczej” i tam w ciągu jednej nocy opracowany został plan ustroju liberalnego kapitalizmu, a zwłaszcza „ugaszenia” kolosalnej inflacji metodą „wielkiego szoku” zaproponowaną przez Sachsa w Boliwii.
Tak się złożyło, iż pracując przy zleceniach w Banku Światowym i IMF, osobiście znałam głównego ekonomistę Boliwii, który nawet bywał u mnie w domu. Z rozmów z nim wynikało, iż koncepcja „wielkiego szoku” zaproponowana przez Sachsa, a konceptualnie pochodząca od Sorosa spowodowała następujące zjawiska w Boliwii:
- olbrzymi wzrost bezrobocia,
- wielkie obniżenie stopy życiowej, co wywołało masowe demonstracje bezrobotnych, to zaś zmusiło rząd Boliwii do zbrojnego ich zwalczenia oraz do masowych aresztowań.
Jednocześnie proces ten spowodował ogromne wzbogacenie się jednej grupy społecznej przy spektakularnym zbiednieniu reszty społeczeństwa.
Jeżeli zajrzą Państwo do artykułów prasowych z tamtych czasów, zobaczą Państwo wiele analogii z tym, co ten „wielki szok” wywołał w Polsce, tyle że bez rozruchów masy bezrobotnych.
Sachs w swojej książce wspomnieniowej, we fragmencie dotyczącym spotkania z Jackiem Kuroniem napisał, że był poproszony, żeby natychmiast przedstawić główne założenia reformy terapii szokowej. Bano się bowiem pętli inflacji, jaka miała miejsce w latach 20. minionego wieku w Stanach Zjednoczonych, kiedy ceny podstawowych artykułów rosły lawinowo. Na przykład chleb mógł kosztować po południu dwa razy więcej niż rano.
W Polsce zaś w tym czasie do sklepu trzeba było zabierać walizki polskich marek.
Tutaj nie był znany efekt konsultacji Jeffreya Sachsa w Boliwii. Dlatego też Kuroń, Michnik i Wałęsa „skoczyli” na Sachsa jak na Boga. Oczywiście, w owym czasie w związku z galopującą inflacją premier Mazowiecki naciskał na swoich ministrów: „co tu robić, co tu robić?”.
Profesor Kieżun mówił o skutkach „szokowego” likwidowania inflacji. W Polsce owa „terapia” polegała na następujących nie efektywnych, a wręcz szkodliwych działaniach: utrzymywanie sztywnego kursu dolara, niekontrolowane otwarcie granic dla zagranicznego importu, wysoki podatek od wynagrodzeń, tak zwany „popiwek” dochodzący między 400–500%, bardzo wysokie oprocentowanie kredytów, niska indeksacja płac, zaledwie częściowa rewaloryzacja oszczędności bankowych, a co było chyba najgorsze, szybka prywatyzacja przedsiębiorstw państwowych (i tu wymienić należy obecnego europosła Lewandowskiego oraz pana Bieleckiego), likwidacja PGR, które to, przechodząc do Agencji Rolnej, odsprzedawały ziemię po cenach rabunkowych. Pan Sikorski w swojej książce The Polish House pisze, iż majątek swój liczący 40 ha ziemi oraz dwór prawie 50-pokojowy – owszem, zdewastowany – kupił za 1600 dolarów, uważając, że przepłacił.
Skutkiem „terapii szokowej” zastosowanej w Polsce było olbrzymie bezrobocie. Pomimo iż zdaniem Balcerowicza zastosowane metody miały ugasić inflację, to jednocyfrową inflację uzyskano dopiero po 10 latach.
Dzisiaj możemy powiedzieć, że owa nieracjonalna prywatyzacja często prowadziła do przypadków „wrogiego przejęcia”. Likwidowane wielkie przedsiębiorstwa państwowe, jakoby rzekomo nierentowne, po wcześniej przeprowadzonej modernizacji prawie za darmo przejmowała nomenklatura. Wiele będących na wysokim poziomie przedsiębiorstw przekształcano w magazyny. Ich sprzedaż następowała po nierealnie niskiej cenie, wcześniej ustalanej przez zagraniczne zespoły ekonomistów, którzy dokonywali wyceny za setki tysięcy dolarów.
W Polsce dokonano likwidacji około 500 przedsiębiorstw w ramach tak zwanego funduszu inwestycyjnego, którym zarządzali między innymi pan Bielecki i pan Lewandowski. Prowadząc tak rabunkową gospodarkę, dokonali likwidacji całych gałęzi przemysłu (włókienniczy – Łódź, stoczniowy, przemysł ciężki, cukrownictwo, cementownie, wyprzedaż banków, spirytusowy, elektroniczny, prasa, tylko jeden bank BGK ma 100% kapitału polskiego).
Dramatyczna okazała się likwidacji polskiej spółdzielczości żywnościowej, którą przejęły wraz z całym handlem zagraniczne supermarkety i sieci. To wszystko doprowadziło do powstania struktury gospodarczej w Polsce podobnej do neokolonialnej struktury gospodarki krajów afrykańskich.
Średnio zagraniczni inwestorzy wyprowadzają z Polski między 40–80 mld złotych zysków rocznie przy jednoczesnych płacach dla naszych pracowników czterokrotnie niższych niż w samodzielnych krajach kapitalistycznych.
Dla przykładu koszty osobowe przedsiębiorstw zagranicznych w Polsce wynosiły, a być może wynoszą, około 35–37%, podczas gdy w samodzielnych krajach kapitalistycznych procent ten wynosi około 65%. Jest to więc świetny biznes, robić interesy w Polsce.
Do czego doprowadziła polityka Sorosa, Sachsa, niektórych działaczy Solidarności oraz premiera Mazowieckiego? Dwa mln bardziej zaradnych Polaków wyemigrowało, 2,3 mln Polaków było w Polsce bezrobotnych, a płodność Polek w kraju zmalała do 1,3, podczas gdy wskaźnik urodzeń polskich kobiet w Wielkiej Brytanii wynosił 2,5.
Ratowały nas w tym czasie nieco dotacje z Unii Europejskiej, co w sumie było irracjonalnym działaniem ze strony polskiego rządu, albowiem dyrektywy Unii Europejskiej, również sprowadzające się do dzikiej prywatyzacji, powodowały zapaść gospodarczą, którą następnie Unia ratowała tak zwanymi popłuczynami ze stołu. Niezaprzeczalną pomocą były wówczas fundusze przesyłane rodzinom w Polsce przez emigrantów. I tak oficjalnie przez banki polskie przechodziło około 20 mld złotych rocznie, a gdyby do tego dodać to, co zostało przekazane z ręki do ręki, to niektórzy ekonomiści mówią nawet o 60 mld złotych.
Z raportu przygotowanego dla Banku Światowego wynika, że wśród nowej klasy polskich kapitalistów, właścicieli średnich przedsiębiorstw – 62%, to była nomenklatura. Tak więc polską prywatyzację można nazwać prywatyzacją nomenklaturową.
Badania Kieżuna wykazały, że efektem tej sytuacji musi być wymieranie Polaków, a według Eurostatu na koniec wieku XX przewidywano, iż będzie nas nieco powyżej 16 mln. W tym momencie można powiedzieć, że dzięki Bogu po pierwsze, a dzięki polityce byłej premier, pani Szydło po drugie, do tego nie doszło i wciąż jesteśmy w Europie nie narodem małym, a narodem średniej wielkości.
Fenomen zmniejszającej się procentowo, etnicznej grupy Rosjan oraz rodowitych Niemców jest w dalszym ciągu niepokojący. Również Holendrzy i Francuzi, Belgowie i Włosi oraz Grecy są zaniepokojeni ekspansją islamu. Profesor Kieżun prowadził we Francji badania demograficzne, w wyniku których doszedł do wniosku, że pod koniec XXI wieku demograficznie Europa będzie wyglądała zupełnie inaczej.
Obniżająca się dzietność europejskich kobiet w połączeniu z problemem globalnego ocieplenia zagraża Europie. Profesor Kieżun wielokrotnie pół żartem, pół serio mówił: „wzorujmy się więc na świętym Franciszku z Asyżu i używajmy swoich ogródków, i trzymajmy je jako ugory”.
Przemyślenia Profesora Kieżuna nad transformacją
W tym momencie pytano profesora: co zrobiłby na miejscu Balcerowicza po rozpadzie ZSRR i RWPG?
Profesor odpowiadał, iż przede wszystkim zaprosiłby do współpracy wszystkich polskich ekonomistów, głównie z zagranicy, mających wielkie doświadczenie z funkcjonowaniem systemu market economy i opracowałby plan według zasad teorii zarządzania: najpierw wytyczając sobie misję, co chcemy osiągnąć, następnie wyznaczyłby strategię, co oznaczałoby znacznie bardziej szczegółowe cele w stosunku do misji, później dla tych uszczegółowionych celów należałoby opracować taktykę, a potem jeszcze bardziej uszczegółowione wytyczne operacyjne.
Inflację zaś profesor zwalczałby metodą Grabskiego, po części nawet zastosowaną w PRL, a mianowicie dokonałby zmiany waluty w stosunku 1:3. W tej sytuacji chleb, który kosztował 12 zł, kosztowałby 4 zł, itd. A mając miliard dolarów zabezpieczenia z Funduszu Walutowego, mieliśmy w rzeczywistości sytuację podobną do tej, jaką miał Grabski, który zabezpieczył złotego małą ilością złota.
À propos, do tej pory nie odzyskaliśmy złota wywiezionego przed wybuchem wojny do Wielkiej Brytanii.
Jedną z najważniejszych czynności, zdaniem profesora, byłoby zamknięcie granic dla wszystkich towarów zagranicznych poza żywnością lub artykułami pierwszej potrzeby, szczególnie w dziedzinie medycyny czy też w branżach związanych z technologią.
Wszystkie inne towary importowe powinny być obłożone opłatami celnymi. Podobną politykę zastosował Roosevelt, który przyjął średnio 53%importu w czasie wielkiego kryzysu. Tym sposobem „ugasił” inflację, zwiększając własną produkcję i zdolności płatnicze ludności poprzez danie im zatrudnienia.
„Dawałbym po akceptowalnej cenie kredyty na szybką działalność gospodarczą, produkcyjną, handlową, przetwórczą. Po pierwsze na żywność, środki farmaceutyczne oraz na badania naukowe w zakresie nowych technologii”.
Według NBP w 1989 roku na rachunkach prywatnych w Banku Centralnym było około 8 mld dolarów, a prawdopodobnie drugie tyle „w skarpecie”. Można więc było początkowo sprzedawać Polakom akcje przedsiębiorstw za dolary. „W ten sposób komasowałbym polski kapitał bankowy wobec bardzo wysokiego zysku bankowości w Polsce (w 2011 roku 15 mld złotych), kształtując docelową strukturę bankową tak jak w rozwiniętych krajach kapitalistycznych”.
Niektóre z tych koncepcji były nawet zgodnie z ideą Sachsa, jak np.: reprywatyzacja czy rozwój państwowych przedsiębiorstw przed prywatyzacją. A więc moglibyśmy mieć w polskich rękach np. 70% polskich wielkich przedsiębiorstw wysokiej techniki, w tym 20–25% mogłoby być państwowe. Moglibyśmy mieć 80% polskich banków i 90% banków spółdzielczych. Moglibyśmy również mieć 90% spółdzielczych spółek polskich supermarketów.
Na przykład założyć Kupieckie Domy Towarowe, które przy użyciu broni przez Gronkiewicz-Waltz zostały zlikwidowane na placu Defilad. Polscy Kupcy wybudowali pawilon na placu Defilad. Sama w tym pawilonie kupiłam walizkę polskiej produkcji za 90 zł. Walizka o tej samej pojemności od Maksa Spencera w Domach Towarowych Centrum kosztowała 300 zł. Pawilon ten wystawili kupcy, robiąc „zrzutkę”, a więc był to pawilon spółdzielczy. Prezydent Warszawy Gronkiewicz-Waltz, po tym jak kupcy nie chcieli rozebrać pawilonu, wysłała policję, która przeciwko polskim kupcom użyło gazu. Będąc wówczas w Chicago widziałam w telewizji, jak policja w Warszawie używała gazu do pacyfikacji nieposłusznych kupców oferujących artykuły produkcji polskiej, gdzie naprzeciwko znane korporacje zachodnie normalnie funkcjonowały. Produkty polskie były znacznie tańsze. Obecnie nie mamy pawilonów, a zagraniczni kupcy na ścianie wschodniej mają się bardzo dobrze.
Płaca oczywiście byłaby trochę niższa niż na Zachodzie, ale mielibyśmy roczne zyski pozostawione w większości w Polsce na inwestycje i pracę dla młodych ludzi, byłaby szansa na niską stopę bezrobocia i stopniowe, spokojne, systematyczne doganianie Zachodu. A tak jesteśmy w drodze do zupełnego upadku.
Owe 300 mld oferowane wówczas z Unii Europejskiej, to nic wobec 2 bln długu publicznego, licząc z zadłużeniem PZU i NFZ oraz zadłużeniem osobistym ludności. Jakkolwiek się o tym nie mówi, mamy stały ujemny bilans handlu i paroprocentowy deficyt budżetowy.
Oczywiście, do zrealizowania tego potrzebny byłby inny ustrój, który gwarantowałby utrzymanie tych samych władz przez dłuższy czas, na przykład mógłby to być system prezydencki, zorganizowany jako 8-letnia kadencja bez prawa do dalszego kandydowania oraz jednomandatowe okręgi wyborcze.
Partie mogłyby być takie jak: prawicowa-republikańska (po Solidarnościowym Klubie Parlamentarnym), Partia Ludowa (PSL), Partia Demokratyczna „Inteligencka” – SD oraz Lewicowa (SLD). Zaś nowe partie musiałyby zebrać do zarejestrowania po 500 000 podpisów. Jednocześnie należałoby wprowadzić, tak jak to jest w 29 demokratycznych krajach Europy, obowiązek głosowania.
Sprawa jednomandatowych okręgów wyborczych – mówi profesor – urasta w moim mniemaniu do klucza-wytrychu mającego załatwić problem niskiej kultury politycznej wyborców. A przecież rezultat jest oczywisty; wybór przede wszystkim tych, którzy najwięcej naobiecują, a nie tych, którzy przedstawiają uczciwy i realistyczny program wyborczy. Jednomandatowe okręgi wyborcze stosuje się w Wielkiej Brytanii – kraju z wielopokoleniową tradycją parlamentarną, który nie przeżył ani zaborów, ani okupacji niemieckiej, ani też bolszewickiej.
Posłowie mogliby urzędować maksymalnie dwie kadencje, zaś zmiana partii przez posła mogłaby oznaczać koniec mandatu. Ministrowie nie mogliby być posłami, a samorząd musiałby być odpartyjniony. Wprowadziłbym system amerykański polegający na tym, że nie ma statusu członków partii, nie ma listy członków ani legitymacji partyjnych, istnieją małe, zawodowe organizacyjne komitety partyjne. Są tylko obywatele głosujące za takim czy innym programem wyborczym. A więc przede wszystkim głosujemy na program, a nie na partię. Administracja publiczna powinna być automatycznie fachową, profesjonalną służbą cywilną, a nie przełożeniem partyjniactwa na administrowanie państwem zamiast stworzenia „networku” profesjonalistów, specjalistów w danej dziedzinie bez względu na przynależność partyjną, jeśli by istniała, lub też brak takiej przynależności.
Aby przeciwdziałać wymieraniu narodu, wprowadziłbym stypendium rozrodcze. Za każde dziecko do 18 roku życia rodzice otrzymywaliby odpowiednio wysoką kwotę 500 zł miesięcznie, a za każde następne odpowiednio więcej. Według wyliczeń Krzysztofa Rybińskiego nawet przy równym stypendium dla każdego dziecka 1000 zł, to w pierwszym roku byłoby to 6 mld zł, później 12 mld złotych. Na taką stawkę pieniądze muszą się znaleźć choćby przez powrót do stawki 40% od bogatych podatników albo podatek bankowy i obrotowy od wielkiego handlu. W ogóle powinniśmy radykalnie zmienić system podatkowy, zwiększając jego rozpiętość wraz z wprowadzeniem poważnych odpisów w związku z podatkami inwestycyjnymi.
Myślę, że nigdy nie jest za późno i nawet teraz moglibyśmy adoptować te wskazówki do aktualnej sytuacji polityczno-gospodarczo-ekonomicznej, ażeby wyjść z pętli państwa neokolonialnego.