Dlaczego architekt Julian Kulski nie jest upamiętniony w Warszawie?

Dlaczego architekt Julian Kulski nie jest upamiętniony w Warszawie?

DLACZEGO JULIAN EUGENIUSZ KULSKI NIE MA JESZCZE DOMU, WILLI, PAŁACU, BIUROWCA SWEGO PROJEKTU W WARSZAWIE ?

 

Dlaczego Julian Kulski nie jest upamiętniony w Warszawie?  Ten wybitny architekt amerykański, polskiego pochodzenia, realizował swoje projekty architektoniczne przede wszystkim w Waszyngtonie oraz na terenie, który określa się jako „GREAT METROPOLITAN AREA” przez co rozumie się stolicę i dwa stare, historyczne, sąsiadujące ze stolicą stany: Stan Maryland’u i Stan Wirginii, nierozerwalnie związane z początkami państwowości amerykańskiej.

W Waszyngtonie profesor Julian Kulski rozpoczął swoją karierę zawodową w firmie architektonicznej Mills, Petticord & Mills, do której trafił, po latach współpracy ze swoim wcześniejszym partnerem zawodowym, George’em W. Conklin’em, z którym zawiązali wspólnie firmę architektoniczną pod nazwą „Conklin & Kulski, Architekci i Urbaniści” w Woodbridge, Connecticut pod koniec lat pięćdziesiątych. Realizując projekty eleganckich rezydencji prywatnych w stanie Connecticut, ośrodek mieszkalny w Jorku, w Pensylwanii oraz obiekty sportowo-rozrywkowe (kręglarnie) na Long Island, w Nowym Jorku.

Współpraca pomiędzy partnerami układała się bardzo dobrze ze względu na harmonię charakterów i osobowości oraz konceptualnej myśli architektonicznej czego wyrazem było otworzenie filii firmy na Karaibach w Kingston, na Jamajce i w Montego Bay oraz w York, w Pensylwanii. George W. Conklin, starszy, wnosił do firmy poczucie stabilności i niezawodności, zaś Julian Kulski jak sam siebie określa był „entuzjastycznym akwizytoren”.

Julian Kulski był nie tylko absolwentem Wydziału Architektury jednego, z czołowych oraz elitarnych uniwersytetów amerykańskich, Yale University, gdzie zdobył tytuł magistra, a następnie licencję uprawiania zawodu architekta, ale miał już za sobą  pewne doświadczenia międzynarodowe, w Wenezueli, w Caracas. Tam właśnie po raz pierwszy zetknął się, z architekturą kolonialną  typu hiszpańskiego i angielskiego ( w Ameryce Łacińskiej). Ameryka Łacińska wówczas uwalniając się spod tradycyjnych wpływów hiszpańskich, w przypadku Wenezueli, czy też angielskich, w przypadku Jamajki, witała z otwartymi ramionami amerykańskich architektów, inżynierów i inwestorów.

Amerykańscy architekci symbolizowali szczyt nowoczesności, koncepcje form architektonicznych i styl życia nieistniejący wcześniej, w żadnej innej cywilizacji, na przykład „sky scrapers”, „shopping- centers”, stadiony sportowe do baseboll’u i footboll’u amerykańskiego, gigantyczne parkingi, mega-szkoły, mega-szpitale, mega- teatry i mega-kina, a nawet mega- restauracje.

Przywieźli ze sobą koncepcje budowli, które były w stanie pomieścić dziesiątki a nawet setki firm, a jeżeli miały one charakter budowli mieszkalnych z łatwością mogły one pomieścić w swoich bryłach po kilka wsi a nawet miasteczek.

Była to prawdziwa rewolucja granicząca z fantazją a nawet obłędem. Do tego doszły jeszcze technologie, które wypracowane były między innymi, w ośrodkach takich jak MIT , o którym wspomina profesor Kulski, albowiem często współpracował z jego absolwentami. Były to również czasy, w których to inżynierowie cywilni mogli pełnymi garściami korzystać z odkryć i innowacji technicznych stworzonych przez Amerykanów w czasie drugiej wojny światowej, zarówno w dziedzinie nowych rozwiązań technicznych jak i materiałów. Pojawiły się słynne „plastiki” , nowe typy cementu, „żel-betony”, elementy scalone itd, itd.  Miała miejsce wówczas prawdziwa rewolucja FORM  i  ŚRODKÓW.

Amerykanie byli wówczas dużo zamożniejsi, niż cała reszta krajów karaibskich i Ameryki Łacińskiej dlatego też z finansowaniem tych „fantazji przestrzennych”, które skąd innąt obliczone były również i na „mega-zyski” nie było problemu.

Nastąpiło tu wzajemne zachłyśniecie się sobą.  Ciężko pracujący Amerykanie znaleźli się w „łacińskich i karaibskim niebie”, gdzie dewizą było bardziej „BYĆ” , niż „MIEĆ ”.

Post-kolonialna ludność autochtoniczna była, więc niezwykle pozytywnie nastawiona do Amerykanów witając ich jako „aniołów postępu, bogactwa i tego, że wszystko jest możliwe”. Amerykanie zaś relaksowali się „przy kuba-librze”, w rytmie „kubańskich kankanów”, samba, mamba i cza-cza-cza,  spoglądając to na turkus wód Morza Karaibskiego, to na starą kolonialną architekturę hiszpańską. A z tego szaleństwa firmy jak „Conklin & Kulski, Architekci i Urbaniści” projektowały i budowały hotele, przystanie, rezydencje, czerpiąc duchowe wsparcie, z podróży służbowych na wyspę, gdzie ludzie byli przyjaźni, klimat cudowny, hotele luksusowe, a morze dziewicze i egzotyczne jak uroda Jamajek.

Wyobraźcie  sobie państwo, jeżeli dzisiaj,  kiedy amerykański „stock-market” przeżywa „horror”, a jednak państwa jak Gruzja, czy Ukraina gotowe są wręcz iść na wojnę, byle dostać się pod opiekuńcze skrzydła Ameryki, jak to wspaniale musiało być wtedy, kiedy to Imperium Brytyjskie pakowało eleganckie, kolonialne walizki i zbierało się do domu bez żadnego wystrzału. Wprost przeciwnie szykując się na bal pożegnalny po ostatniej grze w polo. Panowie w smokingach, a panie w długich sukniach. 

Na tym ostatnim pożegnalnym balu spotkały się dwa światy, profesor Kulski ze swoją polsko-brytyjską kindersztubą i europejsko-amerykańskim wykształceniem, wraz ze swoim najlepszym przyjacielem, dyplomatą amerykańskim, panem Baldwinem, obaj reprezentujący demokrację amerykańską i będący zapowiedzią „prawdziwej wolności dla autochtonów” po czasach kolonializmu brytyjskiego. Z drugiej zaś strony oficerowie brytyjscy w galowych ciemnoniebieskich mundurach, błyszczący orderami prosili, piękne panie do tańca przy romantycznych dźwiękach i rytmach, tanga i walca.  Ach jaki to musiał być piękny świat. Może by i dzisiaj można było by skorzystać, z tego starego, sprawdzonego rozwiązania „balu pożegnalnego”.

 Zapewne nie płonęłyby lasy i nie ginęliby ludzie, co mogłoby jedynie  narażać na rozczarowanie handlarzy bronią. No, właśnie to kto dzisiaj rządzi światem?    

Wielka architektura podobnie jak każda wielka sztuka są rezultatem wielkiego fermentu. Profesor Kulski bezsprzecznie jak mało kto jest personifikacją tych wielkich międzyepokowych i międzysystemowych fermentów.  Produkt zgodnej i szlachetnej polskiej inteligenckiej rodziny przedwojennej, syn Prezydenta okupowanej przez Niemców Warszawy, z ramienia Podziemia, nastoletni uczestnik Powstania Warszawskiego, więzień oflagu  z prądkującą gruźlicą, o wadze 38 kilogramów przy wzroście powyżej metra i dziewiędziesięciu centymetrów, student-kombatant, z Portora Royal School, w Irlandii po wojnie. W chwilach wolnych od zajęć wioślarz, ale niestety nie bokser, ale za to narciarz i miłośnik jazdy końskiej, wierzchem.

Ale też, wielka architektura jak każda wielka sztuka wymaga również wielkiej szkoły. Ten buntowniczy młodzieniec poszedł jak to się mówi, w gwarze studenckiej „na całość”.

Nie mógł studiować architektury w National University of Dublin, albowiem tam należało znać gaelick (język narodowy irlandczyków), dlatego też wybrał architekturę w Oxfordzie, w Anglii. I tym razem, w swojej sympatii do Irlandii był szybszy „o parę długości łba końskiego” jak to się mówi po kawaleryjsku, od naszych współczesnych rodaków. Tym razem kombatanckie stypendium zaprowadziło Juliana Kulskiego do Oxfordu. Być jednak w Oxfordzie mieszkając w robotniczej dzielnicy (żołnierskie stypendium nie pozwalało na więcej) też może być źródłem przykrości dla młodego cudzoziemca.

Pracę wstępną Juliana Kulskiego stanowił projekt rezydencji brytyjskiego ambasadora wykonany akwarelą na papierze Strathmore (gruby papier moczony w wodzie, przypinany do stołu kreślarskiego, doskonały podkład pod akwarelę, bardzo drogi). Jak w większości uniwersytetów europejskich i tu zachowywano chronologię historyczną epok architektonicznych, tak więc zanim „doszliśmy do starożytnej Grecji i Rzymu byłem już kompletnie znudzony”. Bibliotecznym odkryciem okazały się dla Juliana Kulskiego dzieła Franka Lloyda Wrighta i innych gwiazd amerykańskiego modernizmu.

Ku wielkiemu zdziwieniu kolegów i Uniwersytetu, Julian poprosił o przeniesienie na Yale w USA. Myślę, że musiało to być bardzo bolesne dla niektórych profesorów Oxfordu. Było nie było, ale „jak można wybierać amerykański gust architektoniczny nad europejski? No cóż, stalo się!

W czasie studiów na Yale, już po pierwszym roku Julian Kulski za dobre wyniki został wyróżniony dwoma najbardziej prestiżowymi stypendiami naukowymi: Uniwersytetu Yale i Fundacji Kościuszkowskiej z Nowego Jorku. W Yale było dużo więcej wolności niż w Oxfordzie i jak twierdzi sam Julian Kulski, między innymi właśnie to spowodowało, że „zakochał się w architekturze bez reszty”. Studiował tu u największych twórców i mistrzów architektury nowoczesnej XX wieku: Louisa Kahna, Franka Lloyda Wrighta, Paula Rudolpha, Edwarda Durell’a Stone’a, Philipa Johnsona.

Dlaczego architekt Julian Kulski nie jest upamiętniony w Warszawie?

Szkoda, że profesor Kulski, o ile się nie mylę, nie ma swoich znaczących projektów w Warszawie. Polska szkoła architektury jest znana, w świecie i dlatego powinna być wzbogacona, o projekty studenta „wszystkich, najznakomitrzych guru architektonicznych naszej epoki”. Tak wspaniały architekt powinien mieć coś „swojego” w mieście, o które walczył, w czasie Powstania Warszawskiego, w 1944 roku.

Wczoraj, to znaczy 22 sierpnia, 2008 byłam, w Muzeum Historycznym m.st. Warszawy, na wystawie poświęconej okupowanej Warszawie, latom wojny i dramatycznym wydarzeniom Powstania. W jednej, z pierwszych sal wisi „Rozkaz” do ludności Warszawy, wydany przez Komisarycznego Burmistrza Warszawy, ojca omawianego tu profesora, również Juliana Kulskiego  (w czasie, gdy zarządzał Warszawą jako jedyny reprezentant Państwa Podziemnego, na ratuszu). To on właśnie uratował pomniki warszawskie, do czasu Powstania, a następnie inwazji sowieckiej, kiedy to walczące ze sobą strony przemieniły Warszawę, w pole walki i poligon nieustającego ognia. Dlaczego władze Warszawy nie zaproszą profesora Kulskiego do wzięcia udziału, w którymś, z realizowanych przez miasto interesujących projektów architektonicznych ? Tymczasem jednak, wróćmy do kontynuacji jego fascynującego życia zawodowego.             

Profesor Kulski wspomina, iż George Conklin, starszy partner, w ich wspólnym biurze architektonicznym i on sam zawsze byli bardzo emocjonalnie zaangażowani w projekty, nad którymi pracowali. Dlatego też cieszyli się doskonałą reputacją wśród klientów, ale prawa „market economy” są niestety nieubłagane. Nadeszła recesja! Sama ich wiele przeżyłam, są miażdżące i destrukcyjne w skali życia indywidualnych jednostek.

To coś w rodzaju „gospodarczego tsunami”.  Takie tsunami najczęściej przetrzymują giganty, to znaczy olbrzymy, albo szczęściarze. To wielki problem systemu „free market”. Po tylu Noblach w dziedzinie ekonomii, nikomu, powtarzam jeszcze nikomu, nie udało się opracować rzeczywiście sprawdzających się indykatorów, kiedy się owa recesja zbliża, jak długo recesja będzie trwała i co robić, aby w czasie jej trwania nie uśmiercić setek, a nawet tysięcy firm, przede wszystkim drobnych i średnich, ale też i dużych korporacji, którym teoretycznie powinno być łatwiej.

I tak twórczy architektoniczny duet, „Conklin& Kulski, Architekci i Urbaniści”, tsunami nie przetrwał. Nie mniej jednak serdeczny George odprawił Juliana Kulskiego do Waszyngtonu z listami polecającymi, które to otworzyły nowy etap pracy w stolicy, zarówno w prywatnej firmie projektowej jak i na uniwersytecie, otwierając tym samym dwie nowe drogi pracy zawodowej; jeden akademicki, drugi międzynarodowy, konsultując i pracując dla Banku Światowego. I tak, po zimnych wiatrach przyszły te cieplejsze.                             

Jak już wspominałam na wstępie Julian Kulski, w wyniku pracy w firmie Mills, Petticord& Mills pozostawił po sobie, w Waszyngtonie, wiele budynków publicznych takich jak na przykład; nowa siedziba Riggs Banku, w samym centrum miasta, rozbudowa dwóch prywatnych szkół  oraz  rozległa przystań jachtowa, w Maryland. Tajny obiekt związany z bronią rakietową Polaris, w Wirginii Zachodniej, dom spokojnej starości w Blue Plains, w Washington, D.C., American Security Bank na Connecticut Ave., projekt przeróbki bazy Edwards Air Force i wiele innych. W tym okresie Julian Kulski, w związku z pracą nad reprezentacyjną siedzibą słynnej korporacji Sperry Rand Corporation w Waszyngtonie, przy Wisconsin Ave. miał możność wielokrotnego spotykania się ze słynnym generałem Leslie Groves (1896-1970), który w czasie drugiej wojny i po (1942-1947), stał na czele słynnego Manhattan Project, którego zadaniem było skonstruowanie bomby atomowej. Współpraca, z tym naturalnym liderem była doskonałym doświadczeniem w dziedzinie organizacji pracy.

I jak to czasami w życiu bywa pracując w Waszyngtonie, profesor Kulski pewnego ranka otrzymuje telefon z doskonałego Uniwersytetu w Indianie, Uniwersytetu Notre Dame, a ponieważ jest to uniwersytet katolicki, dzwoni sam Rektor, ojciec Theodore Hesburgh z propozycją wykładów. Myślę, że nawet myśl o podróżowaniu pomiędzy Waszyngtonem, a Chicago może się zrodzić tylko w Ameryce, w jednym z najbardziej mobilnych społeczeństw świata. Ojciec Hesburgh nie znosił prowincjonalnych i małostkowych osobowości i uważał, że kadra powinna być szeroko zróżnicowana, dlatego też wykładowcy rekrutowali się z wybitnych specjalistów bez względu na to, czy byli katolikami, protestantami, czy żydami.

Ten wybitny wychowawca był członkiem Amerykańskiej Komisji Praw Człowieka, Komisji do spraw Przyszłości Szkolnictwa Wyższego, ambasadorem delegacji Stanów Zjednoczonych w Fundacji Wolności Narodów Zjednoczonych, na uniwersytecie zorganizował uczelniany Fundusz dla Czarnoskórych, zasiadał w Komisji Muzeum Holokaustu, w Organizacji Pomocy Krajom Rozwijającym się, itd. „Architekci i inni naukowcy wykładający na tej uczelni podobnie jak ja nie tylko, że nie byli skrępowani żadną doktryną, ale czuliśmy, że nasze pole działania jest bezgraniczne jeśli tego pragniemy”. Ostatecznie prof. Kulski staje się założycielem wydziału Planowania Przestrzennego i Urbanistyki na Uniwersytecie Notre Dame.

Doświadczenia z Notre Dame i współpraca z ojcem Hersburgh’iem nadały nie tylko rozgłosu działalności Juliana Kulskiego, w dziedzinie planowania przestrzennego i urbanistyki, ale również spowodowały wiele „ofert” wykładowczych, z tej dziedziny, z innych znakomitych uniwersytetów, ale usytuowanych „bliżej domu”( regularne podróże międzystanowe są bardzo wyczerpujące).

Potężny George Washington University wpadł na wspaniały pomysł, aby w Szkole Businessu i Administracji Publicznej założyć wydział planowania przestrzennego, za sprawą pomysłowości dziekana, Archibalda Woodruffa. Koncepcja prof. Juliana Kulskiego sprowadzała się do tego, iż program taki powinien być interdyscyplinarnym programem na poziomie magisterskim, powinien opierać się na studentach z licencjatem z architektury, architektury krajobrazu, administracji publicznej, socjologii, prawa, ekonomii i wszystkich dziedzin związanych z tworzeniem środowiska miejskiego. Dziekan był zachwycony pomysłem, ale niestety do materializacji  tego pomysłu nie doszło, albowiem po przeniesieniu się dziekana do innego uniwersytetu jego następca nie był już ani tak pomysłowy, ani tak awangardowy.

Z propozycją zatrudnienia pośpieszył inny uniwersytet i to uniwersytet bardzo szczególny, a szczególnie, w tym to właśnie okresie. W drugiej połowie lat sześćdziesiątych i nawet jeszcze na początku lat siedemdziesiątych Ameryką wstrząsały radykalne ruchy czarnoskórych jej obywateli. Uniwersytet Howarda był przede wszystkim uniwersytetem dla tej właśnie populacji, albowiem samo miasto Washington, D.C. jest miastem, w 80% zamieszkałym przez ludność pochodzenia afrykańskiego. W tym okresie biali zamieszkiwali głównie tzw. North-West podczas, gdy North East należał do czarnych.

My w Polsce dużo wiedzieliśmy o tych rozruchach, ze względów politycznych. Ostatecznie frakcja Martina Lutra Kinga umieściła się w centrum rewolucji podczas gdy na przykład słynne Black Panters należały do skrajnej lewicy, o charakterze bojówkarskim. My Polacy mamy nadzwyczajną kartę w historii w popieraniu ruchów wolnościowych ludności kolorowej.

Warto tu wspomnieć jak to Napoleon wysłał polskich kawalerzystów dla stłumienia powstania, na wyspie Santa Domingo. Polacy, po przybyciu na wyspę i dowiedziawszy się, że lud ten walczy o wolność, stanęli po stronie  zbuntowanych. I sam ambasador Santa Domingo w Waszyngtonie wyjaśniał mi, że jeżeli jakikolwiek Polak przybywa na wyspę może automatycznie skorzystać z przywileju nabycia obywatelstwa.

Innym wzruszającym przykładem jest przykład Kościuszki, który otrzymawszy ziemię, z niewolnikami od rządu Stanów Zjednoczonych, niewolników swoich uwolnił, rozdając im całą swoją ziemię, która była zapłatą za walkę, o niepodległość Stanów Zjednoczonych. Pracując przez dwadzieścia lat, z delegacjami polskimi w Waszyngtonie w latach 80-tych i 90-tych, nigdy nie spotkałam ani jednego  polskiego dyplomaty, ani  też polityka, który byłby świadom tych niezwykłych faktów historycznych. Te dramatyczne braki w wykształceniu są zapewne przyczyną, czemu tak słabo negocjujemy umowy międzynarodowe.  Kościuszko, ten wielki bohater obu narodów Polski i Stanów Zjednoczonych, pochowany został w mogile komunalnej, w Szwajcarii bez grosza w kieszeni.

No cóż,  kiedyś politycy, wielcy mężowie stanu i przywódcy  „żyli jak wierzyli”. Dzisiaj coraz częściej obserwuje się, że politykom, wszystko udaje się załatwić, przy pomocy oszustw medialnych, a nie za pośrednictwem integracji programu, który propagują, a egzekwowaniem go choćby, w życiu osobistym.

Profesor  Mackey, pierwszy „pasowany” na członka Kolegium Bractwa Amerykańskiego Instytutu Architektów ciemoskóry architekt, ale mimo wszystko twór tzw. „starego porządku”  zaprosił Juliana Kulskiego do pracy na swoim uniwersytecie i razem tworzyli historię przemian. Tylko osoba żyjąca w tym czasie w Waszyngtonie jest w stanie wyobrazić sobie jakie to było trudne wyzwanie dla profesora Kulskiego, kiedy to na fali rewolucji rasowej, nie odróżniano przyjaciela od wroga. Jeśli biały to znaczy wróg. Z dymem puszczono wówczas wiele „businessów”, domów, czy wręcz ulic. Profesor Kulski pomimo różnych trudności nie tylko, że przetrwał tam aż ponad dwadzieścia lat, ale również położył ogromne zasługi dla wykształcenia całej armii białych i ciemnoskórych planistów i architektów, którzy dzisiaj budują współczesną Amerykę.

Takim sposobem do grona prekursorów postępu, albo tych, co uczestniczyli w transferze innowacji naukowej i społecznej dołączył jeszcze jeden, wolność kochający nasz rodak.

Profesor Kulski doktorat zdobył w 1966 roku, na podstawie rozprawy doktorskiej poświęconej rozwijającym się miastom Stanów Zjednoczonych, pod kierunkiem profesora Ostrowskiego, na Politechnice Warszawskiej. Był to bardzo pamiętny rok, albowiem w tym samym roku profesor związał się, z Uniwersytetem Howarda w Waszyngtonie.  

Rzeczywiście, w tym czasie istniała jeszcze owa sławetna „zimna wojna”, ale była ona raczej narzucona, z góry. Sama byłam wówczas częścią polskiej sceny naukowej jakkolwiek, w charakterze studentki, ale już od  1970/1971 roku, po zdaniu konkursowych egzaminów, na studium doktoranckie, do PAN-u (Polskiej Akademii Nauk), w Zakładzie Filozofii i Socjologii, przyznaję, że byliśmy wówczas  kuźnią „herezji” jeśli chodzi, o ideologię tzn. „polityczną poprawność”.

Byliśmy wówczas naprawdę awangardą w skali światowej. Dzisiaj, kiedy się nad tym zastanawiam, uświadamiam sobie, że było to rezultatem wyjątkowej sytuacji. Z jednej strony byliśmy dobrze dofinansowywani przez państwo, albowiem wojna intelektualna była właśnie częścią „zimnej wojny”. Naszym zadaniem było jednak przegonić Zachód, a więc bycie „doskonałym” wcale nie było sprzeczne z panującą wówczas doktryną. A doktryny można się było wtedy trzymać tyle o ile.

Awangarda naukowa Zachodu była bardziej „komunistyczna, niż my”. Wszystkich szokowałam na Zachodzie, kiedy się dowiadywali, że nie jestem członkiem partii. Wystarczy, że dodam, iż mój pierwszy temat pracy doktorskiej pt. „Społeczne i organizacyjne skutki w zarządzaniu wywołane zastosowaniem elektronicznej techniki obliczeniowej” było drugą tego typu pracą doktorską na świecie po kimś, z Kanady. Dlatego też myślę, że Juliana Kulskiego, nawet z jego odmiennymi od „ortodoksyjnych”  koncepcjami, na pewno przyjęto życzliwie, jakkolwiek było to „wyzwanie” dla obu stron, a mianowicie, czyja racja jest słuszniejsza i w związku, z tym, kto jest lepszy. Przecież mieliśmy wtedy obsesję na punkcie, kto ma rację i kto jest lepszy. Przecież o to właśnie znaczyła „zimna wojna”, ale na polu nauki.

Jakkolwiek profesor Ostrowski dyplomatycznie podsumował, w czasie obrony doktoratu, iż „jakkolwiek filozofia amerykańskich miast Juliana Kulskiego jest diametralnie przeciwna naszej – jego badania jednak są tak dobrze zaprezentowane i przygotowane, że proponuję ich zaakceptowanie”. To jest właśnie cała esencja tamtych czasów. Praca profesora została opublikowana i w Polsce i w USA.

Po powrocie do Stanów Zjednoczonych profesor kontynuował współpracę z Państwową Akredytacyjną Komisją Architektoniczną i aby doprowadzić do perfekcji interesujące go pole kształcenia odwiedził ponad 100 szkół architektury w USA, a więc chyba je wszystkie. Profesor Kulski sprawował funkcję przewodniczącego Komisji Akredytacyjnej dla: Uniwersytetu Puerto Rico, Uniwersytetu Rice, Uniwersytetu Carnagie-Mellon, Uniwersytetu Wirginii oraz Wyższej Szkoły Projektowania na Harwardzie. Na Harwardzie jak wspomina prof. Kulski,  Szkołą Architektury kierował polski architekt, przyjaciel Le Corbusiera, profesor Jerzy Soltan, „dżentelmen starej daty” jak go określił profesor Kulski, wykładowca bardzo serdeczny  i bardzo pomocny (autor gmachu Ubezpieczeń Społecznych, w Warszawie i wielu projektów w USA, głównie szkoły).

Jednym z piękniejszych projektów profesora Kulskiego, w dziedzinie budowli typu rezydencyjnego były: jego przepiękna rezydencja w Wirginii Zachodniej o nazwie Varzara, co jest francusko-angielskim sparafrazowaniem nazwy jego ukochanej Warszawy. Wielkie masywy oparte na planie kwadratu lub prostokąta zbliżonego do kwadratu przywodzą na myśl, gwarantujące bezpieczeństwo, masywy Franka Llyod’a Wright’a,  z tym, że u profesora Kulskiego masywy te są dużo lżejsze, wręcz nabierają posmaku latynoskiego, ze względu na harmonijną kaskadę okien biegnących wokół domu, co współdziała z  delikatnym, ale bardzo ciepłym klimatem Wirginii.

Ta harmonia pomiędzy budowlą a naturą jest tu mistrzowsko wygrana. Sam Frank Lloyd Wright powołuję się na orientalne korzenie dla swoich inspiracji architektonicznych wyrażających się symbiozą przyrody z architekturą. W oriencie wyrasta to ze starej chińskiej koncepcji Feng Shui, która to tradycja była tradycją agrarną i dotyczyła życia na farmach lub farmerskich społecznościach i gloryfikowała naturę nie tylko jako źródło życia, ale również jako źródło piękna, dlatego też każda architektura powinna umiejętnie wkomponować się, w pejzaż wykorzystując go zarówno funkcjonalnie jak i dla celów estetycznych. Ilustrację tego widzimy w Varzarze.             

Masyw bryły domu zajmuje szczyt wzgórza, a u jego stóp klęczy magiczny las, którego można mieć tyle, we wnętrzu domu, ile się chce. To samo da się zaobserwować, w innej jego rezydencji, tym razem będzie to pałac, w stylu francuskiego baroku, z nieco bardziej wyprostowaną linią, w stosunku do klasycznej, również otoczony polaną-trawnikiem, za którą rozciąga się jak gobelin przepiękny bukowy las.

Tym razem jest to w Robin Hill,  w Orlean, w Wirginii. W Wirginii profesor był autorem następujących bardzo zróżnicowanych i bardzo wytwornych rezydencji; państwa McCormick, w Orlean, w Wirginii, państwa Fort, koło Madison, Wirginia, państwa Sherman, w Greystone, Wirginia, oraz Ośrodek Konferencyjny w Arlie, w Warrenton, Wirginia. Kiedy patrzę dzisiaj na te piękne budowle, nawet już dzisiaj czuje się, że był to w USA, okres świetności, dostojności, a nawet przepychu, ale w bardzo dobrym klasycznym, kultywowanym guście, o ogromnych wpływach europejskich lub też wczesno-amerykańskich.

W 1969 roku, profesor został zaproszony do najbardziej prestiżowego waszyngtońskiego klubu, Cosmos Club. Członkostwo, w tym klubie przysługiwało tylko tym, którzy szczególnie wyróżniali się w swojej dyscyplinie, na przykład: Alexander Graham Bell (wynalazca telefonu), Woodrow Wilson (President USA, wielki przyjaciel Polski i Polaków oraz jej premiera, a zarazem światowej klasy pianisty Ignacego Paderewskiego), Felix Frankfurter, Andrew Mellon, Oliver Wendel Holmes, Henry Kissinger i Robert McNarara. Drogę do owego Panteonu wielkich przetarła profesorowi opublikowana przez niego, na Uniwersytecie Notre Dame, jego pierwsza książka pt. „Land of Urban Promise” („Ziemia Obiecana Planowania Przestrzennego”, która opublikowana trzy lata wcześniej została ogłoszona przez Klub Książki , „Książką Roku”.

W roku 2007, profesor zaprosił mnie do Cosmos Klubu, w czasie, kiedy przeprowadzałam z profesorem rozmowę-interview. Bardzo dobrze wiedziałam, że nawet zaproszenie do tego klubu jest nobilitacją, o której mówi się przez lata, a cóż dopiero członkostwo. Początkowo był to wyłącznie męski Klub. Jedną, z pierwszych kobiet jeśli, nie pierwszą kobietą, była moja była szefowa, Commissioner Norwood z Departamentu Pracy, z czasów prezydentury Ojca Busha. Była to dama, która raz w miesiącu ogłaszała w Kongresie Stanów Zjednoczonych jedną z dwóch najważniejszych danych dla gospodarki USA, a mianowicie „wskaźnik bezrobocia”, drugim są procenty kapitałowe.

Miałam zaszczyt być tam zaproszona w charakterze jej tłumacza, chyba jeszcze w końcu lat 80-tych. Drugim moim „gospodarzem” był właśnie profesor Kulski.

Sześć lat później profesor został przyjęty do Kolegium Bractwa Amerykańskiego Instytutu Architektów. Kanclerz Kolegium, po odczytaniu długiej listy zasług zawodowych, każdego z wyróżnionych, reprezentującej poszczególne stany, zawiesił na piersiach przyodzianych, w wytworne smokingi wybitnych architektów, srebrne medale. Było to, jak nazywali tę ceremonię starzy członkowie „pasowanie na rycerza architektury”. I tak, najwyższy wieniec laurowy amerykańskiej architektury, od tej pory zdobił skronie Juliana Kulskiego.

Oprócz  projektów  profesora realizowanych, w Waszyngtonie (głównie budynki publiczne i banki) oraz rezydencji prywatnych, głównie w Wirginii i Wirginii Zachodniej i w stanie Connecticut, profesor Kulski zaprezentował cały wielki zbiór projektów architektonicznych, które realizował na zlecenie Banku Światowego, na całym świecie, głównie były to budowle charakteru oświatowego, a więc szkoły, boiska, kluby, pomieszczenia, o charakterze sportowym, aule, teatry akademickie.

Niestety jednak w zgiełku podróży zagranicznych, projektowania dla krajów Ameryki Łacińskiej, Afryki i Azji, po najwyższych odznaczeniach i uznaniach krajowych, Julian Kulski otrzymuje od Matki wiadomość o śmierci Ojca, co miało miejsce w sierpniu, 1976 roku. Jego ukochany Ojciec, jego mentor i zarazem ideał prawego i wybitnego przywódcy i lidera społecznego, tym razem odszedł, w podróż bezpowrotną.

Biorąc pod uwagę listę odznaczeń Ojca: pierwsze odznaczenia jeszcze z  wojny polsko-sowieckiej; Trzykrotnie Krzyż Walecznych, Krzyż Virtuti Militari, Krzyż Niepodległości; Za międzynarodową służbę otrzymał order Polonia Restituta i Złoty Krzyż Zasługi (dwukrotnie); za służbę podczas obrony stolicy w 1939 roku – Wielki Krzyż Zakonu Kawalerów Maltańskich (Pro Merito Meritensi) z gwiazdą i po raz czwarty Krzyż Walecznych. Jako prezydent „Okupowanej Warszawy”  (1939-1945) ze strony Polskiego Państwa Podziemnego, nadzwyczajnie kwalifikował się do bycia pochowanym w Alei Zasłużonych na Powązkach.

Arcybiskup zgłosił jednak zastrzeżenie, nie kwestionując patriotycznych dokonań prezydenta okupowanej Warszawy, ale wyłącznie ze względu na to, iż był on masonem. Ta przynależność była zabroniona katolikom już od 1738, albowiem masoni twierdzili, iż Kościół jest źródłem niesprawiedliwości społecznej na świecie. Profesor znalazł jednak doskonałe rozwiązanie. “Skopiowałem fragment Ściany Pamięci i zaprojektowałem pomnik z identycznym łukiem nad jego grobem. Obywatele Warszawy czuli się tym usatysfakcjonowani”.  Było to mistrzowskie zwieńczenie wszystkich stron i wszystkich punktów widzenia, w nieskazitelną harmonię pamięci.

A więc jak państwo widzą architektura może tworzyć mosty pomiędzy ludźmi, w sposób fizyczny i symboliczny.

Wiele lat później bo aż w roku 2000 profesor Kulski znalazł się zrządzeniem przypadku w tym samym szpitalu, co słynny Jan Karski (wł. Kozielewski), który pomimo ciężkiego stanu zdrowia powiedział: „Pana ojciec będzie zawsze największym bohaterem dla nas wszystkich, którzy widzieli go w ciągu tych okropnych długich lat okupacji i codziennie cierpiącego i walczącego z Niemcami w obronie podziemnych sił zbrojnych”.

No cóż, sam profesor Kulski z zadumą wspomina, iż sam Jan Karski uważał, że

“niezdolność przekonania świata do interwencji w sprawie okrucieństw mających miejsce w Polsce było jego osobistą przegraną”.                                

Odbiegliśmy na moment od architektury w krainę wspomnień historycznych, ale najczęściej te wspomnienia lub tak zwane tamte dni decydują o tym kim naprawdę jesteśmy. Projektowanie przepięknych rezydencji, to klasycznych, to znów zmodernizowanych, w oprawie łagodnej i romantycznej przyrody Wirginii,  musiało być tyle wyzwaniem, co i szczęściem, a nawet przyjemnością.

Julian Kulski, Prezydent Warszawy w czasie wojny (1892-1976)

Website |  + posts

Comments

No comments yet. Why don’t you start the discussion?

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *