Zasłużeni dla Solidarności – Aleksander Oczak

Zasłużeni dla Solidarności – Aleksander Oczak

 

Mamy przyjemność przedstawić sylwetkę Aleksandra Oczaka

obecnie przedstawiciela Polonii w Australii oraz
członka Stowarzyszenia “Republika Polonia”

Tekst został oryginalnie opublikowany na portalu Kraśnik Fabryczny

Jedną z czołowych postaci protestu w Fabryce Łożysk Tocznych w kraśniku, obok kierujących: Wiesława Pastuszko i Jana Szlafki, był Aleksander Oczak. Do chwili wybuchu stanu wojennego przewodniczył „Solidarności” na wydziale HT, odpowiedzialnym za transport, na którym wraz z Tadeuszem Krawczykiem zorganizował strukturę związkową. W czasie działalności NSZZ, z racji profilu wydziału, był wytypowany przez Komisję Zakładową do kontaktów i dostarczania materiałów informacyjnych z Warszawy.

Przywoziłem je sam lub nasi koledzy kierowcy z wydziału i były one wykorzystywane do informowania załogi zakładu w radiowęźle lub w naszym biuletynie, który wydawała Komisja Zakładowa,  wspominał Oczak.

W trakcie strajku, prowadzonego na ternie FŁT po wprowadzeniu stanu wojennego, Oczakowi powierzono odpowiedzialność za straż robotniczą (porządkową). Jego najbliższym współpracownikiem został Mieczysław Wilk. Aleksander Oczak wraz z Wiesławem Pastuszko, Januszem Szlaką i Janem Sobota, w dniu pacyfikacji fabryki, opuścili zakład w taki sposób, że uniknęli zatrzymania i w kolejnych dniach udali do Warszawy, gdzie rozpoczęli działalność konspiracyjną, w tym wydawanie „Biuletynu Informacyjnego Ziemi Kraśnickiej”, dostarczanego i kolportowanego na terenie Kraśnika. – Okres pobytu w stolicy i jej okolicach jest szczególnie ważny dla mnie. i dla nas wszystkich „uciekinierów”, bowiem tam zaczęła się prawdziwa konspiracja i działalność dla podziemia warszawskiego, a przede wszystkim dla Kraśnika. Ogólnie tylko wspomnę w jaki sposób dotarliśmy do podziemnej „Solidarności” mazowieckiej. Stało się to z pomocą kościoła oraz młodych działaczy z Politechniki Warszawskiej, którzy bardzo mocno wtedy już działali w podziemiu. Tam też po raz pierwszy moje drogi skrzyżowały się z Wojciechem Ziembińskim. W początkowym okresie wydaliśmy kilka odezw do społeczeństwa kraśnickiego, oczywiście podpisywane były jako „Kraśnicka Solidarność Podziemna”. Wiedzę i doświadczenie, o tym jak się drukuje na sitodruku, nabyliśmy od wspomnianych działaczy warszawskich. W marcu, na pierwszym od prawie trzech miesięcy (przez ten czas, ze względów bezpieczeństwa i wymogów konspiracji, nie widywaliśmy się, funkcjonowała tylko łączność przez osoby trzecie pomiędzy nami) spotkaniu „uciekinierów” podjęliśmy decyzję o drukowaniu i wydawaniu „Biuletynu Informacyjnego Ziemi Kraśnickiej”. W takich okolicznościach powstała nasza, prawie regularna, prasa podziemna. Nakład „B.I.Z.K.” kształtował się różnie, w zależności od tego jaki otrzymaliśmy przydział papieru od podziemia warszawskiego, a było możliwe mniej więcej od 500 do 700 sztuk 4-ro, 6-cio lub 8-mio stronicowych. Wszystkich numerów wydaliśmy 10 plus 2 lub 3 w roku 1983, już po moim ujawnieniu się. Niewątpliwie pierwszy numer wyszedł już w kwietniu 1982 roku. Pozostał tylko problem dostarczania wiadomości z terenu Kraśnika do rubryki „Serwis Informacyjny”. Od czego był transport w fabryce i moi koledzy?” – wspominał w roku 2005, w liście skierowanym do władz kraśnickiej „Solidarności”, Aleksander Oczak.

 Jak co noc, ze względu na bezpieczeństwa, konspirowaliśmy się w innych miejscach i  halach (chodzi o hale na terenie FŁT – autor).  Wkrótce też nastąpiła nasza ewakuacja z zakładu, w wiadomy dla nas tylko sposób i tak uniknęliśmy uwięzienia. W ciągu tej samej nocy, a właściwie już nad ranem, brnąc przez śnieg z Janem Szlafką, przedzieraliśmy się przez pola do wsi Popkowice, gdzie czekała na nas pewna rodzina, której dom był umówionym punktem zbornym, na wypadek gdybyśmy się pogubili w czasie ucieczki. Oczywiście, sytuacja taka miała miejsce. Wiesław zawieruszył się gdzieś i dotarł dopiero na drugi dzień. Jan Sobota z PKS ukrywał się gdzieś w okolicach Kraśnika. I tak zaczęła się nasza tułaczka przez 11 miesięcy – wspominał noc, w trakcie której doszło do pacyfikacji strajku w FŁT, Aleksander Oczak.

Działacz od początku pobytu w Warszawie przejawiał zaangażowanie w kierunku dokumentowania tego co działo się wokół „Solidarności”. W marcu 1982 roku, na łamach podziemnego miesięcznika „Fakty” nr 3, mającego zasięg ogólnopolski, ukazała się jego bardzo szczegółowa relacja z przebiegu strajku w FŁT. Czasopismo wydawane było przez grupę osób związanych z Regionem Mazowsze „S”, której czołową postacią był znany działacz opozycyjny, architekt Wojciech Ziembiński. Relację należy uznać za jedno z najważniejszych źródeł wiedzy o przebiegu strajku rozpoczętego 14 grudnia 1981 r. w FŁT. Decyduje o tym to, że pochodzi od jednej z najważniejszych osób w Komitecie Strajkowym, a co ważne, została przygotowana krótko po wydarzeniach.

Oto wspomnienia Aleksandra Oczaka:

W poniedziałek 14 grudnia 1981 roku po przyjściu do fabryki, dowiedziałem się, że około 50 procent załogi liczącej ponad 8 tys. ludzi, samorzutnie podjęło strajk na znak protestu przeciw wprowadzeniu stanu wojennego oraz aresztowaniu przewodniczącego KZ NSZZ ”Solidarność”, inż. Ryszarda Kuśmierczyka, byłego członka KZ, inż. Henryka Wojtyrę, przewodniczącego KZ NSZZ „S” OBRMiUT inż. Mieczysława Łazarza oraz Jerzego Łomocia. Pracowały tylko wydziały zmilitaryzowane i część w ruchu ciągłym, ale około godziny 11-ej i te porzuciły pracę. O 16-tej stanął zaś cały zakład. Członkowie KZ, którzy nie zostali aresztowani, ukryli się na terenie fabryki. Już o godzinie 9-tej udali się do naczelnego dyrektora zakładu – Jana Żarkowskiego, aby mu przedstawić stanowisko i wolę strajkujących robotników, a także by zaprotestować przeciwko dokonanym bezprawnie aresztowaniom. Po tej rozmowie wrócili na teren zakładu i tu odbyło się zabranie przedstawicieli Komisji Wydziałowych Związku. Uzupełniono Zakładowy Komitet Strajkowy (ZKS) początkowo do 10 osób, potem do 24. Podjęto decyzję strajku okupacyjnego i kontynuowanie go aż do skutku. Wszyscy byli zgodni, że nie wolno nam internowanych pozostawić bez pomocy, zwłaszcza, że byli oni autentycznymi przedstawicielami załogi, ludźmi pracy znanymi przez wszystkich w fabryce. Możliwe, że strajku by nie podjęto, gdyby nie dokonano aresztowań. Ta forma protestu była zgodna z naszym statutem  /§ 33, D.1/ oraz z opinią całej załogi. Około godziny 14-tej komisarz wojskowy w odpowiedzi na uchwałę ZKS w sprawie odwołania stanu wojennego i wypuszczenia aresztowanych ogłosił komunikat przez radiowęzeł zakładowy o bezsensowności strajku i niemożności zwolnienia aresztowanych. Ponadto odczytał dekret o sankcjach grożących strajkującym i naszym kolegom z ZKS. Po godzinie 15-tej wypuszczono z zakładu tych, którzy nie chcieli strajkować oraz tych, którym warunki domowe nie pozwalały pozostać mimo szczerych chęci. ZKS kilkakrotnie musiała decydować, które z zatrudnionych małżonków musi wrócić do domu – aby otoczyć opieką dzieci – ponieważ żadne z nich nie chciało zaniechać strajku. Ostatecznie pozostało w zakładzie – po zgłoszeniu się kolejnych trzech zmian – pięć i pół tysiąca ludzi.

We wtorek 15 grudnia odbyło się następne zebranie przedstawicieli i przewodniczących Wydziałowych  Komitetów Strajkowych. Podjęto decyzję przejścia ZKS do lokalu KZ NSZZ „S”, zaplombowanego po ogłoszeniu stanu wojennego. Grupa ok. 100 osób udała się do budynku administracyjnego fabryki, gdzie znajdował się nasz lokal, zdjęliśmy plomby i weszliśmy do środka. Nie stwierdziliśmy żadnych uszkodzeń ani zniszczeń. Odtąd ZKS działał we własnym lokalu. Powołano i zorganizowano robotniczą straż porządkową, która obstawiła posterunkami wszystkie bramy i przejścia, a także ogrodzenie zakładu. Ponadto zabarykadowano paletami i beczkami wszystkie bramy. Bramę główną tarasował dźwig,  bramę wjazdową – spychacz, a bramę kolejową – dwie cysterny. Wszystkie wolne place na terenie zostały tak zastawione różnymi sprzętami, by uniemożliwić desant śmigłowców (przezorność naszą potwierdziły później otrzymane informacje, że zamierzony desant musiano odwołać). W środę 16.XII. rano nie został wpuszczony na teren zakładu komisarz wojskowy, ppłk Łebkowski, a także przedstawiciele Komitetu Zakładowego PZPR. Pod bramę zakładu zaczęli przychodzić członkowie rodzin strajkujących: matki, żony, mężowie i dzieci. Podtrzymywali nas na duchu, przynosili żywność, koce, ubrania i wszystko, co niezbędne. Przez cały czas trwania strajku tłumy bliskich gromadziły się przed bramą, co strajkujących ogromnie wzruszało, dodawało sił i otuchy. Bardzo brakowało nam wiadomości z innych zakładów pracy w kraju. W godzinach popołudniowych przyjechał łącznik z Lublina i Świdnika – Jan Toporowski (wysłany przez ZKS) z wiadomościami, że, w Świdniku strajkuje WSK, a w Lublinie FSC, LZNS i inne większe zakłady. Te wiadomości były dla nas bardzo pocieszające – nie jesteśmy sami! Zaczęliśmy wierzyć, że tak jest w całym kraju. Informacji tych, podawanych przez radiowęzeł, słuchaliśmy z zapartym tchem. Przez cały okres strajku nasz łącznik jeździł codziennie do Lublina i Świdnika. Na potrzeby strajkujących uruchomiono stołówkę zakładową. Zaczęła napływać żywność z okolicznych wsi. Zgłosili się młodzi rolnicy, którzy zapewniali nas, że mają sporo żywności, ale nie mają jej czym przywieść. Natychmiast wysłano dwa samochody, które wróciły po brzegi naładowane żywnością. I tak było również dnia następnego. Noc z 15-go na 16-go była drugą nocą spędzoną w fabryce. Nocy obawialiśmy się najbardziej, ponieważ mieliśmy informacje, że wszystkie strajki są rozbijane właśnie o tej porze. W ciągu dnia (16.XII.) co jakiś czas podjeżdżały pod zakład radiowozy milicyjne, ale poprzestawano na akcji informacyjnej. W dniach strajku panowało wśród ludzi wielkie poświęcenie i serdeczna solidarność, czego dowodem stały się choćby dyżury w ambulatorium zakładowym dwóch lekarzy i kilka pielęgniarek, którzy chcieli być z nami i służyć nam pomocą. Widać było, że każdy zdaje sobie sprawę z powagi sytuacji i nikt, kto już został w zakładzie, nie wycofał się, ani nie chciał się wycofać. Wśród załogi widać już było jednak zmęczenie i troskę, co dalej?

O godzinie 13-tej zajechał pod bramę zakładu gazik wojskowy z prokuratorem w stopniu majora. Powiedział naszym ludziom, że chce się widzieć z Komitetem Strajkowym i naczelnym dyrektorem. Pozostawiono mu do wyboru: albo zobaczy się z naczelnym albo z KS. Wybrał komitet. Doprowadzono go do lokalu ZKS, nie miał jednak nic do zaoferowania, odczytał jedynie artykuły dekretu wojennego z kamiennym wyrazem twarzy. Przed wejściem na teren zakładu musiał zdać pistolet naszej straży. Podczas odczytywania dekretu przez prokuratora, pod bramę zakładu podjechał komisarz, ppłk Łebkowski. Na salę wszedł łącznik i zapytał, czy wpuścić komisarza. Prokurator rozkazał: „Wpuścić”. Robotnicy ostro zareagowali: „Nie wpuszczać”. Komisarz został przed bramą, a zdenerwowany prokurator pośpiesznie zakończył odczytywanie dekretu. Nie wdawał się ani jednym słowem w dyskusję, ani nie odpowiadał na żadne pytania w sprawie legalności wprowadzenia stanu wojennego. Po odbytej i nic nie wnoszącej do sprawy wizycie, opuścił fabrykę. Nadleciały nad zakład trzy śmigłowce i zrzuciły ulotki.

O godzinie 16-tej przyjechało dwóch księży. Jeden z nich odprawiał mszę św. w lokalu radiowęzła (msza św. była transmitowana), drugi chodził po halach, spowiadał i udzielał Komunii św. Nie zapomnę tej chwili – ksiądz płakał i ludzie płakali, bardziej niż kiedykolwiek pragnąc pojednania z Bogiem, przyjęcia Sakramentu. Księża kraśniccy udzielili rozgrzeszenia in articulo mortis (na wypadek śmierci). Niestety nadeszła wiadomość, że Świdnik rozbity. Informacji tej wysłuchaliśmy przez radiowęzeł strajkowy – wszyscy mają prawo wiedzieć, co dzieje się w pobliskich zakładach. Po mszy odbyło się zebranie przedstawicieli i przewodniczących Wydziałowych Komisji Strajkowych. Wspólnie dyskutowano, czy w tej sytuacji jest sens i szansa utrzymania strajku w dotychczasowej formie. Po burzliwej dyskusji, większością głosów zdecydowano kontynuowanie strajku. Wkrótce przyjechała ze Świdnika studentka i zadyszana relacjonowała na żywo do mikrofonu sytuację w WSK, że wprawdzie strajk po części rozbity, ale Świdnik strajkuje nadal. Jakże radosną była dla nas ta wiadomość. Okazało się, że wcześniejsze relacje dotyczące rozbicia strajku w Świdniku nie były wiarygodne, potwierdził to także łącznik kraśnicki – Jan Toporowski. Umocniło się w nas przekonanie, że musimy strajkować dalej. Przebywali także u nas pracownicy pobliskich mniejszych zakładów, m.in. PKS, WUSP, Spółdzielni Inwalidów, TĘCZA i inni. Strajkowali także z nami: robotnik z naszej fabryki, ustawiacz maszyn, członek KC PZPR – pan Grabowski oraz poseł na Sejm PRL – pan Mąka.

Trzecia z kolei noc (z 16-go na 17-go grudnia) minęła spokojnie, ale pełna była rozważań i dyskusji, co przyniesie nam dzień następny. Koledzy z ZKS każdej nocy ukrywali się poza lokalem KZ. Kontakt z nimi utrzymywano przez łączników. Od godz. 6-tej rano byli znów wśród nas. Na ich twarzach widać było zmęczenie nieprzespanych nocy, a także ogromne napięcie wywołane podejmowaniem tak istotnych dla sprawy decyzji. Ich poświęcenie dla wspólnej sprawy godne było najwyższego podziwu i szacunku. 

Pomimo godziny policyjnej rolnicy podjeżdżali saniami przez pola i las pod ogrodzenia zakładu i przywozili żywność, ponieważ milicja zablokowała drogi dojazdowe. Zawracała również kobiety niosące z miasta żywność dla pracowników zakładu. To było działanie perfidne – chcieli nas wziąć głodem! Byli i tacy rolnicy, którzy czekali na sygnały od nas kiedy mają zabić prosiaka i dostarczyć go nam bezinteresownie. Dziękujemy im za ten piękny, jakże wymowny gest. 

Społeczeństwu przekazano wiadomość, że gdyby rozpoczęła się pacyfikacja, wówczas na sygnał syreny fabrycznej wszystkie kobiety mają przyjść, nawet z dziećmi, pod bramę, by swoją obecnością utrudniać, a nawet uniemożliwić interwencję. Nie mogła się im przecież stać żadna krzywda – one, nasze matki, żony i siostry, jak i my, nie były winne zaistniałej sytuacji.

Około godziny 9-tej dostaliśmy wiadomość, że ubiegłej nocy całkowicie rozbito strajk w WSK Świdnik, FSC i LZNS w Lublinie i w innych większych zakładach. Mieliśmy też sprawdzone informacje, że strajk w Hucie Lenina w Krakowie również rozbito. Dochodziły nas wieści, że jeszcze strajkują kopalnie na Śląsku, ale nie wiedzieliśmy które.

Otrzymaliśmy informacje, że szykują akcję, ale nie odważyli się. Nas było dużo, a ich o wiele za mało. Wkrótce dotarła do nas wiadomość, że od strony Lublina jadą kolumny wojska, samochody opancerzone i czołgi. Jechali na nas, bezbronnych robotników, Polaków, swoich wrogów! W zakładzie zapanowała atmosfera podniecenia i strachu. Co pół godziny, a nawet co kilkanaście minut, podawano komunikaty – instrukcje, jak mamy się zachować w czasie pacyfikacji fabryki. Było bowiem ważne, by nikt w krytycznym momencie nie był sam lecz w większej grupie. Tak było bezpieczniej. Opracowano i podano wszystkim do wiadomości system alarmowy. Alarm miała ogłosić syrena zakładowa, a na wypadek odcięcia prądu – syrena fabryczna oraz syreny karetek pogotowia. Wieczorem podniecenie wzrosło. Wyczuwaliśmy, że to nastąpi dzisiejszej nocy. Około godziny 20-tej podjechały pod bramę dwa lub trzy wozy milicyjne czy wojskowe z megafonami. Zaczęto wzywać do opuszczania fabryki i zaprzestania strajku. Po godzinie wezwanie ponowiono – również bez skutku. Było zimno ok. -15o C. W zakładzie panowała cisza. Był późny wieczór. Głos megafonu słychać było daleko, zarówno w mieście jak też w okolicy. Po tych wezwaniach byliśmy pewni, że pacyfikacja nastąpi lada moment, może za godzinę, może za dwie. Koledzy z ZKS ukryli się na terenie zakładu. Wiedzieliśmy, że im grozi największe niebezpieczeństwo, a nam – zwykłym członkom Związku – nic nie groziło. Może kilka pałek, ale jakież to miało znaczenie w porównaniu z tak wielką i słuszną sprawą, o którą walczyliśmy. W nocy z 17- tego na 18- go grudnia, o godzinie 0.30 stało się to, co stać się miało, to co przewidywaliśmy.

Byłem wówczas wraz z kolegami na posterunku – pilnowaliśmy ogrodzenia zakładu od strony lasu, który otacza fabrykę z trzech stron. W ciszy nocnej usłyszeliśmy warkot silników – to jechały czołgi drogą przez las wzdłuż ogrodzenia. Od strony wydziału P6 skręciły z leśnej drogi, wjechały na ogrodzenie, przerwały je. Zabarykadowaliśmy się w hali. Za czołgami wjechały opancerzone transportery i suki pełne ZOMO-wców, milicji i wojska. Zawyła syrena fabryczna, atak następował od strony bramy głównej. Ludzie spod bramy schronili się w budynku administracji zakładu. Przez niezamknięte, oszklone drzwi ZOMO-wcy wdzierają się do wnętrza, pod ich pałkami pada drobniutka sekretarka dyrektora. Od katowanej dziewczyny oprawców odciąga jakiś wojskowy. ZOMO-wcy i milicja szaleją na terenie całego zakładu – wybijają okna w halach, wrzucają petardy i puszki z gazem łzawiącym. W każdej hali byli ludzie w rękawicach, którzy je chwytali i odrzucali na zewnątrz. Na dźwięk syren wylegli z  Kraśnika wszyscy mieszkańcy. Specjalne kordony nie dopuściły ich w pobliże zakładu.

Teraz do akcji przystąpiły czołgi. Za drzwiami była dobra barykada, zmuszeni byli kilkakrotnie taranować drzwi lufami. Kiedy je wyważono i zrobiono przejście, wówczas do wnętrza hal wpadały sfory zomowców i milicji. Ludzie skupiali się na środku hali i śpiewali pieśni religijne. Niesamowicie wzruszający widok. Rozjuszone (hordy) komunistycznych oprawców ludzie witali pieśnią, kwiatami, chlebem i solą – jakże wymowne i wzruszające były te sceny! Bestie w ludzkich postaciach zatrzymywały się oniemiałe z wrażenia. A dobrano je starannie: wszyscy mężczyźni wysocy, mocno zbudowani, wąsaci, brodaci i długowłosi w hełmach z przyłbicami, w czarnych kombinezonach i wysokich butach. Uzbrojeni w długie pałki i ochronne tarcze, na ich piersiach zwisały petardy i świece łzawiące. Charakterystyczne, że nikomu nie udało się wydobyć od nich choćby jednego słowa!

Niestety, zatrzymywali się tylko na chwilę – pałowali, popychali i szturchali, nie patrząc czy to mężczyzna czy kobieta. Wypędzali ludzi z hal wśród szpaleru wojska i milicji. W przypadku bardziej opornej grypy rzucali w tłum petardy z gazem łzawiącym.

Przy głównej bramie szpaler był bardzo wąski – ludzie mogli przechodzić tylko pojedynczo. Było to celowe – umożliwiało wyłapanie wszystkich naszych kolegów z ZKS i innych działaczy strajkowych. W przejściu stali: szef zabezpieczenia zakładu z ramienia SB, Stefan K. – komendant straży przemysłowej, były milicjant K. i inni z SB przyglądali się każdej twarzy. Niektórych wyciągano i odprowadzano do wozów milicyjnych. Za szpalerem stały kordony wojsk, milicji, ORMO i ZOMO. Wśród milicji i ORMO rozpoznawaliśmy znajomych, a nawet kolegów, którzy na pewno już nimi nie będą, ponieważ wzięli udział w tak haniebnym czynie. Zdrajcy to najgorszy element w naszym społeczeństwie. Wstręt budziło zjawisko charakterystyczne dla komunistów, otóż ludzie, którzy byli z nami w fabryce podczas strajku teraz pomagali ZOMO-wcom wskazując inicjatorów strajku.

Nasz otwarty protest  trwał 4 doby i 1,5 godziny. O godzinie 8-mej rano, 18 grudnia 1981 roku. pacyfikację zakończono. W akcji przeciw robotnikom użyto ok. 5.000 wojska oraz 2.000 milicji, ZOMO i ORMO (szacunki A. Oczaka – autor). Niektórzy jednak tak dobrze się ukryli, że dopiero po południu, a nawet następnego dnia wychodzili z kryjówek, nie wiedząc, że jest już po wszystkim. Po opróżnieniu fabryki z ludzi, zaczęto szczegółowo przeszukiwać teren. Dowiedziałem się później, że nie wszystkich kolegów z ZKS i WKS schwytano.  Schronili się i uciekli w tylko im wiadomy sposób. Tylko  garstka  organizatorów uratowała się przed aresztowaniami i wyrokami! (…)”

Wspomniany przez Oczaka poseł Eugeniusz Mąka, pytany o udział w strajku wyjawił, że wynikało to z odpowiedzialności i potrzeby bycia razem z tymi ludźmi, którzy go wybrali i mu zawierzyli. Wspominając po latach tamten okres mówił, że widział potrzebę wprowadzania w Polsce zmian, a te nadeszły z chwilą powstania „Solidarności”.

Opracował: Mirosław Sznajder

*Eugeniusz Mąka w latach 1975–1981 był członkiem Komitetu Wojewódzkiego PZPR w Lublinie. Od 1980 do 1985 pełnił mandat posła na Sejm PRL VIII kadencji w okręgu Puławy, zasiadając w Komisji Oświaty i Wychowania oraz w Komisji Planu Gospodarczego, Budżetu i Finansów. W latach 1981–1983 był członkiem Wojewódzkiej Komisji Kontroli Partyjnej w Lublinie. 

Cały artykuł wraz z dokumentami IPN znajduje się tu: https://krasnikfabryczny.wordpress.com/2019/03/04/przelom-solidarnosciowy-w-krasniku-5-5/

 

Website | + posts

Comments

No comments yet. Why don’t you start the discussion?

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *