Demoniczny Duch Vaticanum II (część III)

Demoniczny Duch Vaticanum II  (część III)

Entuzjaści Vaticanum II po jego zakończeniu twierdzili wszem i wobec, że nareszcie teraz Kościół czeka prawdziwa wiosna. Gdyby przyjać tę logikę pór roku to wynikałoby, iż do tej pory Kościół z powodu zimy znajdował się co najmniej w stanie hibernacji, czy być może całkiem zakonserwowany „zimował”. Jak sami Państwo wiecie, statystyki potrafią być mylące, gdy się nimi odpowiednio manipuluje. Lecz nie zawsze. Często gdy się spojrzy na tzw. suche dane pozwalają one dostrzec i ujawnić na przestrzeni wielu lat pewne trendy i zjawiska, które umykają naszej uwadze, gdy patrzymy na nie przez pryzmat teraźniejszości. Około 40 lat po zakończeniu Vaticanum II, takiej oceny jaki był stan Kościoła dawniej a jaki jest obecnie, dokonał blisko 20 lat temu w USA Kenneth C. Jones; jest to opis stanu zapaści praktykowania wiary po Vaticanum II. Przerażające jest to, że te statystyki pochodzą z 2003 r. i chyba nikt nie ma wątpliwości, iż nieco lepsze lub gorsze dane, można by użyć wobec wielu innych krajów. Pewnym jest też fakt, że gdyby je zrobiono dziś, sytuacja by się tylko pogorszyła. Oto bezlitosne liczby (przedstawiam tylko niektóre kategorie):

  •  procent katolików uczestniczących w niedzielnej Mszy: 1958 r. – 74%; 2000 r. – 25%
  • chrzest dzieci: 1964 r. – 1.3 mln; 2002 r. – 1 mln (mimo znacznego wzrostu populacji)
  • małżeństwa katolickie: 1965 r. – zawarto ich 352 tys.; 2002 r. – tylko 256 tys. (patrz powyżej)
  • unieważnienia sakramentu małżeństwa: 1965 r. – 338 postępowań; 2002 r. – ok. 50 tys. postępowań
  • liczba księży: 1965 r. – 58 tys. (wyświęcono 1575 nowych); 2002 r. – 45 tys. (wyświęcono tylko 450)
  • parafie bez księży: 1965 r. – 1% parafii; 2002 r. – 15% parafii bez księdza
  • seminarzyści: 1965 r. – 49 tys. kandydatów; 2002 r. – zaledwie 4.7 tys.

Oto są efekty „nowego Adwentu i wiosny”, spowodowane przez Ducha Soboru, które przyniosły Kościołowi wspaniałą odnowę, bo takiego eufemizmu używa się wobec obecnej zapaści. Moje „gratulacje”.

Znaczące w tym kontekście są opinie dwóch papieży, którzy byli uczestnikami Vaticanum II popierającymi wprowadzane zmiany. Tak więc, całkiem niedługo po objęciu swego pontyfikatu, Jan Paweł II podczas konferencji nt misji ludowych w lutym 1981 r. mówił: „Trzeba przyznać trzeźwo i z pełną stanowczością, iż obecni chrześcijanie w większej części czują się zagubieni, zabłąkani, niepewni i na koniec rozczarowani.
Rozprzestrzeniły się na wielką skalę poglądy przeciwne od wieków nauczanej Prawdzie objawionej, nagromadziły się autentyczne herezje typu dogmatycznego i moralnego, budząc wątpliwości, zamęt i bunt.

Wypaczyła się liturgia; zanurzeni w intelektualnym i moralnym relatywizmie a przez to w permisywizmie chrześciajnie, są skłonni popadać w ateizm, agostycyzm i skrajnie moralistyczny iluminizm, czyli w rodzaj chrześciaństwa socjalnego bez jednoznacznych dogmatów i obiektywnych norm moralnych. Panuje wrażenie Kościoła, który przestaje być użyteczny w naszych czasach, niejako skazany na wygaśnięcie i bycie zastąpionym przez o Pope Benedict XVI - Resignation, Age & Retirementwiele łatwiejszą i bardziej namacalną, racjonalną i naukową wizję świata, bez dogmatów i hierarchii, bez granic stawianych korzystaniu z życia, bez krzyża Chrystusowego. Zaskoczeniem, bólem i zgorszeniem przejmuje fakt, iż to z wnętrza Kościoła pochodzą niewierność i niepokój, i to po części ze strony tych, którzy z racji przyjętych na siebie zobowiązań i otrzymanych darów powinni być przykładem dla wiernych”. Pytanie: Co z tą wiedzą JP II zrobił…?

Również prefekt Kongregacji Nauki Wiary kard. J. Ratzinger, przed Synodem służącym rozliczeniu się z pierwszymi efektami odnowy soborowej, powiedział bez ogródek: „Skutki Soboru wydają się gruntownie przeczyć oczekiwaniom wszystkich, począwszy od Jana XXIII i Pawła VI. Oczekiwano owej katolickiej jedności, tymczasem poszliśmy w stronę rozsypki, która z samokrytyki przerodziła się w samozniszczenie.
Miał dokonać się krok naprzód, a tu nagle postępuje słabnięcie i to w dużej części pod hasłem odwoływania się do Soboru, co wywołało u wielu zwątpienie w jego wartość. Bilans wydaje się niekorzystny. Dewastacja jest tym dotkliwsza, iż jej promotorzy nie opuszczają Kościoła, ale od środka powoli starają się zmienić go, przyzwyczajając wiernych do tego, co niedawno nosiło znamiona herezji”.

Szatańska agresja na Kościół została przeprowadzona nie stopniowo, ale błyskawicznie i to na wielu frontach na raz, choć jak już wspomniałem, przygotowania zajęły wiele lat; lecz gdy Zły ruszył do ataku, to w tej wojnie nie brał już jeńców. Uderzenie nastąpiło na zwykły kontakt wiernego z Kościołem, czyli na Mszę św. a dokładnie na liturgię, w czym nieodzowne były rzesze postępowych teologów i hierarchów. Konieczny był też atak na rodzinę, moralność, kler katolicki oraz relatywizacja obowiązywania Tradycji i Magisterium, a także swobodna interpretacja Pisma św. i nauczania Jezusa Chrystusa, co przejawiło się po prostu w zwykłym fałszowaniu Jego nauczania. W kolejnych odcinkach zajmę się tymi wszystkimi aspektami szatańskiej strategii, ale zacząć wypada od wspomnianej poprzednio destrukcji liturgii.

Uważam, iż krytycznym było usunięcie tabernakulum z centralnego miejsca przed ołtarzem i przesunięcie do nawy lub ołtarza bocznego. Jako pretekstu użyto tu argumentu, że wobec faktu, iż ksiądz sprawujący Mszę stoi frontem do wiernych, więc nie może stać tyłem do Najświętszego Sakramentu. Jest to przykład podwójnej manipulacji bo nową postawę księdza, czyli przodem do wiernych uzasadniono tym, iż podczas Mszy Trydenckiej, stoi on tyłem do nich. W ogóle zignorowano argument, iż ksiądz choć przewodniczy liturgii, to jest mimo wszystko jednym z jej uczestników, a skoro tak, to przecież w ławkach kościelnych wszyscy tak czy inaczej, oglądają czyjeś plecy. Wymówka reformistów jest zupełnie nielogiczna, ale każda była dobra, by osiągnąć zamierzony cel, czyli usunięcie Osoby Jezusa Chrystusa, dosłownie na boczny tor.

Sprawy tekstów liturgicznych (nie czuję się tu kompetentny by się wypowiadać na ten temat, lecz krytycy NOM wcale tego nie omijają) oraz eliminacji łaciny na rzecz języków narodowych (co było łatwe do pogodzenia, za pomocą rozsądnego kompromisu), są już sprawami drugorzędnymi. Z pewnością nie jest dogmatem wiary, zakaz jakichkolwiek zmian w liturgii, ale jeśli już, to powinny one nastąpić w ciągłości z poprzednimi formami, zgodnie z Ewangelią, Magisterium i Tradycją Kościoła. To co zrobił A.Bugnini było całkowitym zniszczenie fundamentów i zbudowaniem nowej, wygodnej postępowcom i „Duchowi Soboru” struktury, będącej zaprzeczeniem dokumentów przyjętych na Soborze.

Usunięcie tabernakulum z centrum spowodowało zanik poczucia sacrum i niejakiego dowodu, iż Chrystus jest rzeczywiście obecny w Eucharystii; wystarczy spojrzeć na powszechną postawę wiernych podchodzących by przyjąć Komunię. Tą praktyczną niewiarę znakomicie oddaje pewna historia, którą po wielu latach nadal dobrze pamiętam. Rzecz działa się w katedrze Notre Dame, która poza godzinami sprawowania Mszy Św. była otwarta dla turystów. Tak więc kiedy taka grupa przechodziła obok bocznego ołtarza, przed którym paliła się podwieszona lampka, jeden z turystów (z wyglądu Arab), zapytał przewodnika, co ona oznacza. Wyjaśniono mu, że katolicy wierzą, iż Jezus Chrystus jest obecny w Eucharystii przechowywanej w tabernakulum i palące się światło o tym przypomina, na co mężczyzna rzekł: „Gdbym ja wierzył, że Allach jest tam obecny, to bym to miejsce mijał na kolanach”. Taka byłaby postawa muzułmanina wobec swego boga, a jaką mają katolicy?

Destrukcyjny „Duch Soboru” obecny w nowej liturgii, działał stopniowo ale nieubłaganie i konsekwentnie.

Zaczęto przesuwać percepcję i „akcenty” w dogmatycznych częściach Mszy wprowadzając dwuznaczności doktrynalne; „kreatywna liturgia” prowadziła do niegodnych powagi Mszy Św. improwizacji, niszcząc jej całkowity sens, często zamieniając się w jakiś religijny folklor, będący wynikiem fatalnie wprowadzonej inkulturacji, która często sięgała po obyczaje wręcz pogańskie. Dodatkowe zamieszanie spowodowało tłumaczenie tekstów liturgicznych na języki narodowe, co skutkowało poważnymi błędami, jak np. w miejscu, gdzie pisze się, iż „…krew za was i za wielu będzie wylana” zinterpretowano jako „za wszystkich” co jest wprost manipulacją: „za wielu” nie oznacza „za wszystkich”. Nastąpiły liczne dewiacje przy konsekracji i przyjmowaniu Komunii, z improwizowanymi formułami modlitewnymi, udziałem świeckich podających sobie konsekrowane Hostie z rąk do rąk, opuszczaniu tak istotnej części liturgi jak odmawianie Credo. Rekordem były chyba czytania fragmentów gazet lub książek, zamiast normalnych czytań liturgicznych. Tylko czy to może szokować, jeśli w tym samym czasie siostry zakonne (na szczęście były to pewne zgromadzenia, ale mimo wszystko) na Zachodzie chodziły w minispódniczkach? I na to wszystko patrzył Pan Jezus z bocznego ołtarza, bo wszak nie zasługiwał na to, by Go adorować w swoim Kościele jako Boga i przyjmować klękając przed Nim na kolana. Czy można wymagać innego potwierdzenia, że nastąpił masowy zanik wiary w Jego realną obecność w Hostii, zastąpiony podobnie jak u protestantów w ową „symboliczną obecność”? Szatan wygrał jedną ważną bitwę, ale wojna toczyła się o wszystko…

Podsumowując opis obecnego fatalnego stanu liturgii, pozwolę sobie jeszcze na dwa cytaty, które zamiast rozwlekłej i szczególowej analizy (nie czuje sie tu szczegolnie kompetentny, choć jako jej uczestnik widzę różne dewiacje) doskonale przedstawią i opiszą w czym jest problem, tym bardziej, iż autorem pierwszej wypowiedzi jest nie kto inny, a kard. J.Ratzinger, który ponad 20 lat temu, będąc prefektem Kongregacji Nauki Wiary w swej książce „Moje życie”, podzielił się z czytelnikami uwagami nt reform soborowych, a zwłaszcza wprowadzenia nowych obrzędów w miejsce tradycyjnych. Oto istotny fragment: „Powstało wrażenie, że liturgia jest robiona, że nie jest czymś, co istniało wcześniej, iż jest czymś danym i nie zależy od naszych decyzji. Jestem przekonany, że kryzys Kościoła jaki obecnie przeżywamy, zależy w dużej części od rozkładu liturgii, którą niekiedy postrzega się tak, jakby nie miało w niej znaczenia, czy Bóg jest i czy do nas mówi, czy nas słucha czy nie. Bo jeśli w liturgii nie pojawia się wspólnota wiary, jedność Kościoła i jego historii, to wobec tego gdzie lub w czym, zostaje wyrażona duchowa istota Kościoła?”

Drugi cytat, autorstwa Roberta Spaemanna, wybitnego filozofa katolickiego, pochodzi z 1997. dowodząc, iż szaleństwa niemieckiej Drogi Synodalnej są kulminacją procesu, który zaczął się już kilkadziesiąt lat temu. Oto relacja autora: „Pewnej niedzieli nie mogłem uczestniczyć we mszy w ciągu dnia, więc udałem się do parafii, gdzie była odprawiana msza wieczorna. Liturgię słowa „odprawiała” pewna pani, i to od początku aż do ofiarowania: ewangelia, kazanie, „Pan z wami” etc. Robiła wszystko! Młodziutki kapłan, siedział cały czas, wstając dopiero do odmówienia kanonu improwizując, bez korzystania z zatwierdzonego tesktu. W miejsce „Oto Baranek Boży” powiedział: Zobaczcie ten chleb i zobaczcie w tym chlebie Ciało Chrystusa. Wszystko było wymyślone! Nie czułem się w żaden sposób zobowiązany do pozostania na takim widowisku, ale chciałem zostać do końca, by zobaczyć reakcję wiernych na koniec. No, ale nie stało się nic; nikt nie zaprotestował ! Oto w czym cały problem”. Proszę Państwa, tak wyglądała „liturgia” w jednej z niemieckich parafii (a nie był to wcale wyjątek, choć jeszcze nie norma) 25 lat temu. Czy można się dziwić, iż obecnie laikat i duchowni domagają się wprowadzenia dewiacji zawartych w ich Drodze Synodalnej?

Niemiecki katolicyzm będąc zapewne tego liderem, nie jest niestety jedynym i podobne ciągnoty pojawiają się na coraz szerszą skalę. Jest to jak nowotwór.

Szatański „Duch Soboru” jak już wspomniałem, przypuścił frontalny atak, i liturgia choć tak ważna, nie była jego wyłącznym celem. Trzeba przyznać, iż Zły jako „pracodawca” nie dyskryminował, wysługiwali mu się zwykli wierni i duchowni różnych szczebli, od hierarchii i teologów, do prostych księży. Vaticanum II praktycznie wymazał istnienie piekła; w dokumentach nie zostało ono ani razu wymienione, czyli milczało na temat największej groźby czekającej na człowieka: wiecznego potępienia (zamiast tego w dokumentach pojawił się 28 razy, nieznany nigdy wcześniej „dialog”). Według czołowego ideologa Nowej Teologii bp Karla Rahnera, zanegowanie kary wiecznej i ogłoszenie powszechnego zbawienia, będące kamieniem milowym na drodze wiary Kościoła, wierni zawdzięczają Soborowi. Biskupi francuscy przekonywali, że „Uznawanie piekła za karę wymierzoną przez Boga komuś kto będąc świadomym swych win nie żałuje za nie, jest niedopuszczalne”. Nie dziwi więc dziś rozpowszechnienie takiego wynalazku jak puste piekło. Doprawdy, trzeba iście diabelskiej maestrii, by to „wydedukować” z treści Pisma Świętego.

„Duch Soboru”, który wprowadził do Kościoła dogmatyczny i doktrynalny relatywizm, ma obecnie swego następcę, którym jest tzw. Duch Czasu, równie ulotny i nieokreślony jak jego kuzyn. To wysługujący się mu postępowi teologowie, godni postępowców z czasów Soboru, głoszą iż „Objawienie Boże było niedoskonałe więc podlega ciągłemu i niekończącemu się rozwojowi, który odpowiada postępowi rozumu ludzkiego”.

Oni wiedzą lepiej od samego Pana Jezusa, o co Mu chodziło, gdy się wypowiadał na różne tematy.

Czytając te i im podobne idiotyzmy (patrz: puste piekło), trzeba sobie uświadomić, że toczy się walka na śmierć i życie o tożsamość, i samo istnienie Kościoła, co tak trafnie zdiagnozował kard. K. Wojtyła, kiedy podczas podróży duszpasterskiej po USA w 1976 r. powiedział: „Oto dziś stoimy w obliczu największej konfrontacji jaką kiedykolwiek przeszła ludzkość. Nie sądzę, by społeczeństwo USA ani wspólnoty chrześcijańskie zdawały sobie w pełni z tego sprawę. Stoimy przed ostatecznym starciem Kościoła i anty-kościoła, Ewangelią a jej zaprzeczeniem. Ta konfrontacja została wpisana w plany Bożej Opatrzności. Jest to czas próby, w który musi wejść cały Kościół”. Ta przenikliwa analiza kard. Wojtyły przeraża dlatego, iż wypowiedział ją bez mała 40 lat temu! I dziś jesteśmy świadkami finalizacji tego starcia, co po wielu przegranych bitwa, niestety zapowiada kolejne porażki (pocieszeniem oczywiście pozostaje koniec, który skończy się klęską Szatana).

Cały ten cykl o Vaticanum II nie nastraja optymizmem, dlatego nie powinno być niespodzianką, że ten odcinek zakończę pewną „dołującą” historią, którą opisał Grzegorz Górny. Otóż kiedyś robił dokument o nawróconych muzułmanach i skierowano go do pewnej prężnej wspólnoty chrześcijańskiej w Austrii, która nawróciła ok. 140 takich osób. Jednak bronili się uparcie przed wystąpieniem w filmie, prosząc o anonimowość, a zapytani wprost, czy boją się, iż islamiści mogą ich pozabijać, dali szokującą odpowiedź:

„Nie boimy się muzułmanów, ale naszych katolickich hierarchów, bo jak dowiedzą się gdzie działamy, to zabronią nam dalszej ewangelizacji”. Czy papież Franciszek, bo i on ma takie podejście do ewangelizacji, i jemu podobni biskupi zapomnieli o jasnym poleceniu, wręcz rozkazie Pana Jezusa: „Idźcie na cały świat i nauczajcie wszystkie narody”? Czy część hierarchów pamięta jeszcze, iż to świat ma szukać Ducha Prawdy i Mu się podporządkować a nie „Duch świata” ma kierować poczynaniami wiernych? Czy Kościół idący z Duchem czasu, zamiast będąc znakiem, „…któremu sprzeciwiać się będą” jest jeszcze Kościołem swego boskiego Założyciela? Odsyłam do miejsca w Piśmie Św. mówiącym o losie soli, która utraci swój smak…

+ posts

Comments

No comments yet. Why don’t you start the discussion?

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *