Poprzedni odcinek zakończyłem omówieniem heretyckiego z punktu widzenia doktryny Kościoła podpisu Franciszka pod tzw. Deklaracją z Abu Dhabi, mówiącej o tym, iż Pan Bóg chciał istnienia wielości religii.
Mimo obietnicy papieża dokonania korekty w interpretacji tego skandalicznego tekstu, do tej pory został on w oryginalnej wersji na stronie internetowej dokumentów watykańskich. Co więcej od tamtej pory jest promowany jako dokument założycielski Wysokiego Komitetu na rzecz Ludzkiego Braterstwa, który był powołany z inicjatywy Franciszka, a skupia poza reprezentantami Watykanu, muzułmanów, żydów a nawet ateistów. Wtedy to w stolicy Emiratów ogłoszono budowę Domu Rodziny Abrahamowej, czyli kompleksu 3 świątyń tj. kościoła, meczetu i synagogi; jego budowę ukończono w 2023 r. a pewnego „smaczku” całemu przedsięwzięciu dodaje to, iż te 3 świątynie mają kształt sześciokąta, czyli 3×6, a więc 666 (proszę się domyśleć znaczenia tej liczby, co przy minimalnej znajomości Pisma św. nie powinno być chyba zbyt trudne…). Papież w swej encyklice Fratelli tutti z października 2020 r. (do której przy okazji nawiążę) zaproponował całemu światu „Modlitwę do Stwórcy”, która miałaby być odmawiana w tych świątyniach. We wrześniu 2022 r. zgromadzeni w Kazachstanie na VII Kongresie Przywódców Religii Światowych i Tradycyjnych przyjęli podobną Deklarację jak ta z Abu Dhabi, ale tym razem Watykan był ostrożny w przyjętych sformułowaniach. Natomiast rok potem podczas pobytu w Mongolii, przesłanie Franciszka tak skomentował tamtejszy hierarcha kard. G. Marengo: „Papież przyniósł przesłanie pokoju radości, przyjaźni, co tak często podkreślał w swych wystąpieniach”. Takie to czasy, gdy następca św. Piotra ani słowem nie wspomni o Ewangelii i Chrystusie, a „nawija” o szanowaniu tradycji religijnych.
Preludium do tego o czym będę teraz pisał miało miejsce 9 lat temu, a finał nastąpił (o czym szerzej w dalszych odcinkach) 18.12.2023 r. Na wstępie zaznaczam, iż jeśli w trakcie czytania pojawi się pytanie „gdzie w tym wszystkim jest Franciszek?”, odpowiem: cierpliwości, bo cały ten przykry akapit do niego nieubłaganie zaprowadzi. Tak więc w 2015 r. na Uniwersytecie Gregoriańskim miało miejsce spotkanie ok. 50 wyselekcjonowanych biskupów, teologów i speców od technik medialnych, dyskutujących jak przekonać członków Synodu o Rodzinie, do akceptacji związków homo. Głównym tematem debaty była potrzeba rozwinięcia nauczania Kościoła o ludzkiej seksualności i pójścia w kierunku nowej teologii miłości. Uczestnicy z faktu, iż wierni coraz bardziej odchodzą od moralności katolickiej w sferze seksualnej, wyciągnęli wniosek, że jest ona „nierealistyczna” wobec czego musi być „uwolniona od prawa naturalnego” natomiast indywidualne sumienie powinno kierować się „życiowym doświadczeniem”. Takie tematy jak grzech, nawrócenie i zbawienie dusz jakoś pominięto. Tak np. bp Robert Mc Elroy z San Diego jest przekonany, że czystość nie jest dla katolika najważniejszą cnotą moralną, i że sodomia jest dopuszczalna. Uważa też, iż krytyka zwolenników LGBT ze strony ortodoksyjnych katolików wynika z homofobii i „trujących ataków na papieża”, podyktowanych jego wysiłkami przeciw osądzaniu innych osób. Z kolei kard. Joseph Tobin powitał uczestników pielgrzymki aktywistów LGBT do katedry w Newark tak: „Witajcie, w przeszłości pomyliliśmy się co do was”. Czy takie podejście tych hierarchów to przypadek? No nie…
Dlaczego? Ano, bo przykład idzie z samej góry, czyli od Franciszka, i to od samego początku swego pontyfikatu, gdy podczas „konferencji samolotowej” z dziennikarzami (co później stało się normą) został zapytany o jego stosunek do głośnej wtedy sprawy, która wyszła na jaw, a mianowicie przypadek księdza, który w młodości utrzymywał intymne stosunki z mężczyznami. Odpowiedź papieża jest do tej pory cytowana przy różnych okazjach: „Kim jestem, by osądzać?”, co było wtedy pierwszym znakiem odmowy potępienia stosunków homoseksualnych. A dalej już poszło… Ponieważ potrzebował medialnych „rzeczników” postanowił wypromować przez rehabilitację dwójkę heretyków, która w 1999 r. dostała zakaz Kongregacji Nauki Wiary posługi wśród środowisk homo. Zanim ich przedstawię, warto zaznaczyć, że Franciszek wysłał listy do nich podczas tzw. miesiąca dumy gejowskiej, co było swoistym znakiem ich poparcia. Pierwszy z nich to Francis DeBernardo, szef New Ways Ministry, grupy w USA angażującej się od 50 lat na rzecz duszpasterstwa środowisk homoseksualnych (obecnie już LGBT oraz wspieraniem aborcji), któremu papież podziękował za „wieloletnią pracę i serce otwarte na bliźniego”. Druga wyróżniona to s. Jeannie Gramick, aktywistka tej grupy, wg Franciszka „Odważna kobieta, która podejmuje decyzje na modlitwie i wiele wycierpiała, a działa zgodnie ze stylem Boga”. To pewnie modlitewne rozważania skłoniły ją by w 2014 r. apelować do prezydenta Baracka Obamy o finansowanie aborcji poza granicami USA. Ale najbardziej znanym protegowanym i ekspertem papieża do spraw homo jest jezuita James Martin, przy czym można zadać pytanie czy on i J. Gramick zasługują na tytułowanie ich per „siostra” i „ojciec”….?
Ponieważ uważam to za nadużycie, będę ich nazywał „po cywilnemu”. Tak więc J. Martin, uznany przez Franciszka za „wzór kapłana”, dostał również pochwalny list po swym wcześniejszym oświadczeniu, że „Nauka Kościoła potępiając seksualne relacje jednopłciowe jest przestarzała i szkodliwa”. Wraz z kolegą, jezuitą z Afryki A. Orobator, wykładającym w kolegium jezuickim w USA, opublikowali w „Outreach”, „katolickim” portalu wspierającym środowiska LGBT artykuł, gdzie piszą, iż związki homo powinny być w centrum Kościoła, który jak do tej pory nie ogarnia fenomenu LGBT: „Specyficzne elementy podejścia Jezusa obejmują Jego nieosądzającą otwartość na unikalną i osobistą <historię i sytuację> człowieka. Dziś pojawiły się nowe złożone kwestie wymagające rozeznania, na które odpowiedzi nie ma ani chrześcijańska antropologia ani nauczanie Kościoła”. Tak więc mimo jednoznacznych tekstów z Biblii, orzeczeń Ojców i Doktorów Kościoła oraz całego Magisterium, ci eksperci uważają, iż to wszystko było błędne, bo „nowe ustalenia naukowe” wymagają czegoś innego, oczywiście po odpowiednim rozeznaniu w stylu Franciszka.
Katechizm Kościoła Katolickiego jasno określa homoseksualizm jako stan wewnętrznie nieuporządkowany, czemu zaprzeczają obaj jezuici, wg których homoseksualiści właśnie w swej seksualności są obrazem Boga a wobec tego, czymś pozytywnym i dobrym. Usiłowanie „tęczowego lobby” w Kościele do sprowadzenia Synodu o Synodalności jako skoncentrowanego na kwestiach LGBT, jest po prostu perwersyjne, bo jak mogą związki oparte na grzechu ciężkim, stać się centralnym punktem jego obrad ? Dlaczego osoby notorycznie grzeszące przeciw czystości i z tego powodu czyniące podstawę swej tożsamości, miałyby tworzyć nową doktrynę Kościoła? I takich to protegowanych i wzór księdza w postaci J. Martina ma obecny papież, co mówi samo za siebie i będzie skutkowało skandaliczną decyzją z 18.12.2023 r. Na koniec tego akapitu pewna dygresja, która wszak dobrze się wpisuje w jego treść: W 2012 r. w Watykanie miała miejsce konferencja pt. „W kierunku jednej światowej religii”, która odbyła się pod patronatem Papieskiej Rady ds. Kultury. W logo tej imprezy wpisano tęczowy korowód dzieci, jako wyraźny znak poparcia ideologii LGBT.
Teraz muszę się cofnąć w czasie, tak ok. 4 lata, gdy w historii Kościoła (bo nie zamierzam się tu zajmować ogólnoświatowymi implikacjami) stała się rzecz bez precedensu, a dokładnie od czasu gdy prawie 1700 lat temu prześladowane wspólnoty chrześcijańskie po edykcie Konstantyna Wielkiego wyszły z katakumb. Co prawda Kościół był oczywiście w różnych okresach czasu i krajach prześladowany nadal, i dzieje się do dziś, ale chodzi mi tu o sytuację mającą miejsce w całym chrześcijaństwie. Tak, rzecz będzie o rezygnacji ze sprawowania publicznego kultu przez Kościół z powodu tzw. pandemii Kaszel -19 (znanej jako Covid -19) i ekscesom, do których przy tej okazji doszło. Generalnie zajmę się tu postawą Franciszka, ale uczciwość nakazuje dodać, że tego egzaminu wiary nie zdał nie tylko on, ale bez mała cały świat katolicki tj. świeccy i duchowni różnych szczebli bez wyjątków, choć z pewnością nie generalizuję, bo sporo chlubnych, ale jednak wyjątków było. Tym niemniej poza nieliczną grupką księży i zakonników, którzy łamali zakazy swych przełożonych i władz państwowych wypełniając nakaz Chrystusa by „paść Jego owce”, cała reszta przyjęła postawę „no nic nie mogę zrobić”. Nie będę tu wnikał w postawę owych 99% „owieczek”, które tak samo jak oni przyjęli bierną i spanikowaną postawę poddając się wszechobecnemu covidterroryzmowi.
Przykrym najbardziej jest to, iż nawet kiedy władze w wielu krajach złagodziły restrykcje względem otwarcia świątyń i uczestnictwa w nabożeństwach, to i tak biskupi zabronili ich otwierania, lub nie protestowali, kiedy np. w ogromnych katedrach mogła w nich uczestniczyć piątka wiernych (przykład m. in. z Polski). Te same osoby szły na zakupy, używały środków komunikacji masowej (z osławionymi namordnikami na twarzy), lecz by pójść na Mszę św.? O nie, to było dopiero ryzyko! Wystarczy internet…
A wszystko to działo się nie tyle za przyzwoleniem, co wręcz nakazami płynącymi z Watykanu i osobiście papieża, w którego mocy, poza początkiem niezależnych od niego lockdownów, na co nie miał wpływu, w późniejszym okresie wiele można było zmienić, bo choć nie ma władzy absolutnej, to jednak nie był wcale taki bezsilny. Wystarczyło chcieć i zachować choć minimum zdrowego rozsądku, jak kard. Robert Sarah, który jakże trafnie skrytykował sprowadzenie życia Kościoła do jakiejś aktywności społecznej, mówiąc: „Należyta dbałość o przestrzeganie norm higieny i bezpieczeństwa nie może prowadzić do wyjałowienia gestów i obrzędów, do nieświadomego nawet siania lęku i poczucia zagrożenia wśród wiernych. Od księży i biskupów oczekuje się roztropnych, ale stanowczych działań wobec władz publicznych, by nie sprowadzały one uczestnictwa wiernych w Eucharystii do kategorii „zgromadzeń” i nie uznawały go za równorzędne czy wręcz podrzędne wobec różnych form spotkań rekreacyjnych”. Niestety przesłanie to miało małą siłę oddziaływania, ze względu na brak poparcia papieża, bo sam Watykan był siłą napędową restrykcyjnej i nieuzasadnionej polityki sanitarnej episkopatów w wielu krajach. Lecz rekordy absurdu i braku logiki zostały pobite w przypadku polityki Watykanu w kwestii przymusowych szczepień.
Nic nie wskazywało jaki będzie finał tej polityki Watykanu jeśli chodzi o kwestię przymusu szczepień, oraz samej moralnej ich dopuszczalności, ze względu na użycie linii komórkowych pobranych od dzieci zabitych w aborcji. Tak więc wydana przez Kongregację Nauki Wiary odnośna nota wskazała na możliwość odmowy przyjęcia takich preparatów, ze względu na sprzeciw sumienia, zaznaczając też, że „jest oczywiste, iż co do zasady szczepienie nie jest moralnym obowiązkiem i stąd musi być dobrowolne”.
Proszę to zapamiętać, bo niedługo po tym orzeczeniu Sekretariat Stanu w osobie kard. Pietro Parolina, wprowadził przymus szczepień, odrzucając możliwość odmowy zaszczepienia się przez mieszkańców Watykanu powołujących się na sprzeciw sumienia. Papież podjął decyzję, że kto się nie zaszczepi nie może przekroczyć bram Watykanu, ergo nie pracuje i nie pobiera pensji; wprowadzono też nakaz okazywania certyfikatów szczepień. Takim to relatywizmem moralnym wykazał się papież, któremu nie wadziło pochodzenie szczepionek, nie mówiąc już o łamaniu sumień przez groźbę utraty pracy. I nie było wyjątków, bo kiedy kard. E. Burke, który nie był zaszczepiony przybył do Watykanu, musiał „pocałować klamkę” i nie został wpuszczony. Franciszek posunął się do tego, iż porównał postawę odmowy szczepienia się do łamania przykazania „Nie zabijaj”, rzekomo z powodu narażenia innych na śmierć, wykazując się niemoralną nadgorliwością i wysyłając w świat komunikat potępienia wobec „nieszczepionkowców”.
Postawa jaką prezentował papież szła „w dół”, poprzez biskupów diecezji i proboszczów parafialnych, do zwykłych wiernych i trzeba to z przykrością przyznać została odebrana nad wyraz pozytywnie. Wyjątków było mało i zacytuje tu znakomitą wypowiedź Przewodniczącego Konferencji Episkopatu abpa Stanisława Gądeckiego w wywiadzie pt. „Pandemia odsłoniła źródła poważnego kryzysu w Kościele”: „Otóż państwo jednostronnie zawiesiło wszelkiego rodzaju zgromadzenia, wskutek czego Msze święte i nabożeństwa stały się właściwie dla wiernych niedostępne. Dokonano w ten sposób aktów, które do tej pory przysługiwały na mocy prawa kanonicznego tylko władzy kościelnej, i to z najważniejszych przyczyn. Nic podobnego nie wydarzyło się w historii Kościoła. Podczas epidemii państwo narzuciło Kościołowi sposób postępowania w materii religijnej. Należy stwierdzić, że mimo gwarancji konstytucyjnych i umów, Kościół został potraktowany gorzej niż sklepy, jako obszar niekonieczny do życia. Rządy w przeszłości nigdy nie ośmieliły się nałożyć na Kościół tak drastycznych zakazów, okazując znikomy respekt dla jego roli w życiu społecznym. Tym narzuconym decyzjom się podporządkowaliśmy, znając trudną sytuację, ale rzecz wymaga poważnej analizy i wyciągnięcia wniosków na przyszłość, by już nie powtórzyć łamania swobód religijnych”. Chce się tu jeszcze zapytać o rzecz tak podstawową, jak ilu pacjentów w szpitalach odeszło do wieczności, bez możliwości pojednania się z Bogiem? Niestety polski hierarcha pominął w swej wypowiedzi haniebną postawę niektórych swych kolegów – biskupów, którzy potem mimo relaksacji w możliwości udziału w zgromadzeniach, nadal trzymali kościoły zamknięte. Nie władze też odpowiadały za zakaz udzielania komunii do ust, lecz było to dziełem Episkopatów na całym świecie; ta wątpliwa z medycznego punktu widzenia praktyka, była całkiem bezzasadna i niekonieczna. Doszło też do trudnych do skomentowania postaw, jak choćby ta prof. Alfreda Wierzbickiego z KUL -u, który stwierdził, że: „Głębia naszej wiary nie zależy od wody święconej, Komunii ustnej a nawet obecności fizycznej na Mszy w skupiskach ludzi, którzy mogą zagrażać groźnym wirusem”. I to ma być ksiądz katolicki, na katolickiej uczelni…? Zgroza.
Biskup Rzymu, jak zresztą każdy inny, ma „utwierdzać swoich braci w wierze”, „nastawać w porę i nie w porę”, jego mowa ma być „tak-tak, nie-nie”, a jakiego rodzaju utwierdzanie w wierze dostaliśmy my, zwykli wierni, od następcy św. Piotra w czasach tzw. pandemii Kaszel -19 ? Dlaczego Franciszek zapomina, że powierzona mu instytucja, której powinien być opoką nie jest nominalnie zainteresowana (poza działaniem charytatywnym na czym wydaje się ostatnio za bardzo skupiać uwagę) naprawą tego materialnego świata (wiem, trochę tu upraszczam, bo Kościół ma prawo i obowiązek też tu się „wtrącać”), lecz w sferze całkiem nie z tego świata? Przecież celem i misją Kościoła jest zbawienie wieczne powierzonych mu „owieczek” a nie ich dostatnie i bezpieczne życie doczesne, które jak wierzy sporo chrześcijan jest wartością przemijającą.
Dlaczego nadzieję położono w nowym świętym Kościoła, którym został św. Sanitajzer na stojaku, stojący w tamtym czasie przed każdą świątynią, przedsionku a nawet nieraz, czego sam doświadczyłem i z tej parafii „wyemigrowałem”, w centralnym punkcie tuż przed ołtarzem? Odkąd to niebezpieczeństwem dla katolika jest Najświętszy Sakrament i woda święcona, którą usunięto, a księży odprawiających Mszę św. zmuszono zarządzeniami biskupów do psikania dezynfektorem zamiast rytualnego umywania rąk wodą? Uwaga ta dotyczy poza papieżem też każdego z nas: czy po tym czego doświadczyliśmy przyszła refleksja, od czego zależy nasze życie wieczne? Od rzekomo chroniących nasze życie doczesne procedur czy od Tego, w którego mocy jest nasze życie wieczne? I na to pytanie musi znaleźć odpowiedź nie tylko papież. Cdn…