W 1932 r. Aldous Huxley opisał w „Nowym wspaniałym świecie” przerażającą wizję świata przyszłości, w którym rządzi „postępowa dyktatura”: rodzina jest tam zakazana, dzieci hoduje się sztucznie, istnieje obowiązek codziennego używania narkotyków „na dobry humor”, społeczeństwo jest podzielone na klasy a nieliczni nieprzystosowani do takiego życia, mogą dzięki „łaskawości” władców mieszkać w specjalnych rezerwatach. Brat Aldousa, Julian, podobnie jak on wysoko postawiony w hierarchii mason, miał zbliżone poglądy, a mianowicie był propagatorem rządu światowego i eugeniki, to on „wynalazł” trans-humanizm już w latach ’50 XX w. Jego wypowiedź nt praktycznego „spożytkowania” wojny światowej, jest bardzo reprezentatywna dla całej braci masońskiej: „Wojna jest symptomem światowej rewolucji, przed którą tak czy inaczej nie ma ucieczki. W jej tle majaczy profil czegoś innego, potężniejszego od wojny; tym czymś jest światowa transformacja. Pod tym pojęciem rozumiem proces radykalnych przemian, kiedy to bieg historii ulega niezwykłemu przyśpieszeniu”. A ponieważ historia nieraz toczy się wg braci zbyt wolno, należy jej w tym pomóc, np. prowokując wybuch wojny…
O ile jeszcze wybuch I wojny można było (ale nie tak zupełnie) uznać za zbieg okoliczności i pewną reakcję łańcuchową wywołaną przez zamach w Sarajewie, to już wplątanie w II wojnę św. USA nie było dziełem przypadku, a wykonanym z zimną krwią planem, którego inicjację przypłaciło życiem kilka tysięcy amerykańskich żołnierzy. Atak Japonii na Pearl Harbour w grudniu 1941 r. nie był żadną niespodzianką, bo Amerykanie znali japońskie kody używane przez ich flotę oraz szyfry dyplomatyczne; poza tym celowo zignorowano meldunki amerykańskich stacji radarowych rozmieszczonych na wyspach Pacyfiku, o zbliżaniu się japońskiej armady. By nadal realizować swoją agendę, światowa masoneria potrzebowała eskalacji poziomu chaosu, z którego zamierzała wyprowadzić swój „porządek”. Choć wojna jeszcze trwała i jej wynik był trudny do przewidzenia sekty masońskie już planowały powołanie Tetrarchii Wszechświata a zakończyło się tylko skromnym utworzeniem ONZ (ale dobre i to). Co prawda na przeszkodzie realizacji dalszych planów stanęli towarzysze radzieccy, z ich maniakalnym despotą J. Stalinem, lecz poza krajami okupowanymi przez Sowietów, reszta świata była „do zagospodarowania”.
Nieformalnymi „ojcami – założycielami” ONZ byli prez. USA F. D. Roosevelt, mason 33 stopnia, członek Pilgrims Society i Council on Foreign Affairs (ramię wykonawcze wyższych tajnych stowarzyszeń) oraz W. Churchill, też mason, członek brytyjskiego oddziału Pilgrims, którzy po spotkaniu 9 – 12 sierpnia 1941 r. (a więc jeszcze przed atakiem Japonii na USA), podpisali tzw. Kartę Atlantycką, stanowiącą zapowiedź utworzenia organizacji znanej potem pod nazwą ONZ. Po konferencji w Teheranie (28.11 – 1.12 1943) usiłowano w ten cały układ wciągnąć Sowietów, idąc na daleko idące ustępstwa „przyklepane” na spotkaniu w Jałcie (4 – 11 luty 1945 r.), ale cóż, zawiedli się na „wujku Joe”, który miał swoje własne plany… Jednym z koniecznych elementów Nowego Porządku Światowego, było położenie podstaw nowego ładu ekonomicznego, zapoczątkowanego porozumieniem w Bretton Woods (tam powstały takie instytucje jak Bank Światowy czy Międzynarodowy Fundusz Walutowy). I tak 28 lat po Konwencie Sprzymierzonych Masonerii w Paryżu, gdzie narodził się pomysł ponadnarodowego organu mającego kierować sprawami świata, 26.06.1945 r. na Konferencji w San Francisco podpisano Kartę Narodów.
10.12.1948 r. Zgromadzenie Ogólne ONZ przyjęło Powszechną Deklarację Praw Człowieka, wzorowaną na tej z Rewolucji Francuskiej (1789 r.) i używającej nawet dosłownych sformułowań, z której wyłaniał się obraz społeczeństwa jakiego pragnęła masoneria: nowoczesnego, racjonalnego, pokonującego „religijne przesądy”, bo jego bogiem była demokracja („wola ludu jest fundamentem władzy rządów”, czyli nadrzędna rola Boga została wykluczona). W istocie pod przykryciem górnolotnych deklaracji, kryje się ich masońskie rozumienie, jak choćby to o tolerancji religijnej, którą podręcznik dla wysoko wtajemniczonych masonów („La Massoneria”, Florencja 1945 r.) definiuje tak „Tylko Masoneria posiada prawdziwą religię – gnostycyzm. Wszystkie inne religie, a zwłaszcza katolicyzm (podkreślenie A.O.), od masonerii zaczerpnęły to, co może być w nich prawdziwe. Same zaś w sobie posiadają tylko teorie absurdalne lub fałszywe”. Tak też wolność w rozumieniu masońskim, jest wolnością od wszelkiego autorytetu nadprzyrodzonego, zaś braterstwo ma rację bytu tylko w imię owych praw człowieka, oderwanych od porządku boskiego i zależnego od zmieniających się warunków społecznych. Podobnie „równość” została przyjęta na sposób masoński, czyli jak to napisał G. Orwell w „Folwarku zwierzęcym”: „Wszystkie zwierzęta są równe, ale niektóre są równiejsze”, o czym przecież doskonale wszyscy wiemy…
Następny krok w kierunku realizacji strategicznych celów masonerii został dokonany; teraz trzeba było zacząć stopniowo (z powodu „oporu materii”) wdrażać wyznaczone cele, z których jednym z naczelnych był „problem przyrostu demograficznego”. Tak na marginesie, to jeszcze przed II wojną Herbert G. Wells, członek Golden Dawn („Złota Jutrzenka”sekta zakorzeniona w tradycji Różokrzyżowców) i Fabian Society oświadczył: „Wspólnota światowa jakiej pragniemy, czyli zorganizowana wspólnota światowa, umiejąca pokierować swym własnym postępem, wymaga przede wszystkim spełnienia głównego warunku, jakim jest świadoma kontrola demografii”. Wielka Mistrzyni Żeńskiej Loży Francji Edwige Prud’homme, przyznała po latach, że już w początku lat ’60 wpływowi masoni podjęli działania, które doprowadziły do legalizacji i promocji antykoncepcji i aborcji (eutanazja musiała jeszcze poczekać). Pierre-Felix Simone, Wielki Mistrz Loży Francji i lider Ruchu Planowania Rodziny, twierdził iż „Konflikt między antykoncepcją a dawnymi wartościami społeczno-religijnymi jest nieunikniony; antykoncepcja obaliła mur tradycji, otwierając nową przestrzeń, którą trzeba będzie zagospodarować nową moralnością”.
Dlatego już w 1962 r. ONZ „pochyliła się” nad tym tematem, udzielając szerokiego mandatu takim swym agendom jak WHO (zdrowie), Komisja ds. Ludności czy UNESCO (edukacja), które to instytucje „zadaniowano” do opracowania programów ograniczenia wzrostu populacji świata (przez nachalne propagowanie antykoncepcji, sterylizacji i aborcji). To wtedy miały początki, nie skrywane dziś, a wręcz gloryfikowane inicjatywy na rzecz, jak to się eufemistycznie nazywa „praw reprodukcyjnych kobiet”. Do tej demonicznej akcji włączono nawet agendę nominalnie mającą chronić dzieci czyli UNICEF, uważający iż: „Nie uda się doprowadzić do spadku liczby urodzin bez legalnej lub nie aborcji, która jest dużo skuteczniejsza jako metoda zmniejszenia przyrostu naturalnego, niż środki antykoncepcyjne”. I niestety wiemy doskonale, jaki ta proaborcyjna propaganda będzie miała finał, gdy stanie się jednym z nowych „praw człowieka”. W większości krajów Zachodu ciąża stała się „chorobą”, przeciw której należy brać tabletki antykoncepcyjne lub wczesnoporonne, refundowane przez państwo; tak zabijanie nienarodzonego życia przybrało kształt systemowy. Kilkadziesiąt lat takiej polityki i wszechobecnej propagandy spowodowały, że społeczeństwa oswoiły się z mordowaniem niewinnych i bezbronnych istot ludzkich, w imię „praw człowieka”, przeciw prawu Boga. Egzekwowanie tego „prawa” przyniosło ok. 1 miliarda ofiar.
Nie chcę za długo „ciągnąć” tego ponurego tematu ale koniecznym jest też wspomnienie o innym aspekcie, który zmusił papieża Jana Pawła II do nazwania, jakże trafnie obecnego stanu rzeczy „cywilizacją śmierci”.
Chodzi mi tu o przerażające postępy eutanazji, czyli usankcjonowanego przez prawo zabijania osób, i nie napiszę tu „starszych i beznadziejnie chorych”, bo to już odległa przeszłość, gdy eutanazję najpierw zalegalizowano w latach ’90 XX wieku w Holandii. Jeśli w Belgii tamtejszy parlament rozważał obniżenie obniżenia legalnego wieku poniżej 13 lat, to nie z powodu nieuleczalnej, śmiertelnej choroby, ale np. „zmęczenia życiem”. Dziecko, które nie może kupić alkoholu ma „prawo”, nawet wbrew woli rodziców, uznać, iż „ma dość i nie chce żyć” więc obowiązkiem „lekarzy” („” jest tu konieczny) jest je zabić. Podobnie ma się zresztą historia z szaleństwem dotyczącym operacji zmiany płci u dzieciaków (w niektórych krajach od 6 lat), które pod wpływem mody uważają, że ich płeć powinna być inna, zaś nauczyciele podlegają paragrafom kodeksu karnego za ujawnienie takiego zamiaru rodzicom.
Trochę odbiegłem tematu, a więc wracamy do sprawy wprowadzania w życie kolejnego celu masonerii, czyli skrajnego ekologizmu. Nie proszę Państwa, nie pomyliłem się, bo choć wysokie kręgi masonerii i innych tajnych sekt nie są owładnięte szurniętym ekologizmem (bo normalna ekologia, jako troska o ochronę środowiska naturalnego, nie jest wszak sama w sobie czymś nagannym), to jednak jest to pożyteczne narzędzie w zawładnięciu umysłami ogłupiałej ludzkości. Dodatkowo po planowanej eliminacji tak niewygodnej religii jak chrześcijaństwo, to ekologia ma się stać częścią synkretyzmu religijnego i jednym z kluczowych elementów tej nowej, pan-światowej religii. Nie jest przypadkiem, że we wszelkich organizacjach ekologicznych i fundacjach przewijają się nazwiska znanych masonów najwyższego stopnia oraz czołowych figur ruchu New Age, Komisji Trójstronnej, Klubu Bilderberg, CFR, Lucifer Trust i innych sekt. Istotę masońskich działań oddał lata temu jeden z braci, Maurice Strong na Szczycie Ziemi w Rio (1992 r.): „Dziś każdy człowiek stoi przed wyborem między siłami ciemności i siłami światłości. Trzeba więc przystąpić do zmiany swych własnych postaw oraz wartości i odnaleźć w sobie na nowo szacunek do wyższego prawa Boskiej Przyrody”. Mam tłumaczyć kto jest „siłami światłości”…? Neopogański kult przyrody skutkuje tym, iż człowieka określa się słowem „pasożyt”, żerującym na Matce Ziemi (założyciel Klubu Rzymskiego E. Postel stwierdził, że „Świat jest chory na raka, a tym rakiem jest człowiek”) i według niektórych ekolewaków na Ziemi powinno mieszkać max. 300 mln ludzi. A jeszcze lepiej mniej…
Najwyższy Mistrz Masonerii, czyli Szatan, oprócz tych „zadań”, polecił jeszcze swym podwładnym skoncentrowanie się na jednej rzeczy, a mianowicie na anihilacji wartości moralnych wyznawanych przez chrześcijan, bo inne wyznania można było praktycznie zignorować. Podstawową wśród nich, nad której załamaniem „pracowano” od lat (znacznie wcześniej niż przed umownym początkiem rewolucji seksualnej z 1968 r.) były sprawy dotyczące szeroko pojętej ludzkiej seksualności, a dokładnie sprowadzenia jej do faktycznego zezwierzęcenia (choć sprawy zawędrowały w regiony, gdzie zwierzęta gdyby mogły, to by się zaczęły czerwienić ze wstydu). Wpisywało się to z pewnością w tematykę antykoncepcji, aborcji a po latach „rozwoju” zaowocowało ideologią LGBT i gender, wraz z obłędnymi operacjami zmiany płci, siejącymi zniszczenie wśród dzieci i młodych ludzi. Hasło Jerzego Owsiaka tj. „Róbta co chceta” dobrze oddaje to, do czego wzywają wszelkiej maści seksualni wyzwoliciele rodzaju ludzkiego. Masonerii potrzebny był Nowy Człowiek wyzwolony z „seksualnych przesądów” i „opresyjnej władzy Kościoła katolickiego”. Proces ten okazał się niestety raczej łatwy do przeprowadzenia, bo zbiegł się z postępującym kryzysem wiary po Soborze Watykańskim II, podkopywaniu fundamentów moralnych i ich relatywizacją, do czego w niemałej mierze przyczyniły się nie tylko starania Szatana, ale tak bardzo podatnych na nie ludzi. Kreacja Nowego Człowieka – zwierzęcia, bez moralności, ojczyzny i korzeni, była potrzebna masonerii jako gwarant tego, że będzie podatny na wszelkie wynaturzenia, stając się bezwolną marionetką, która zaakceptuje budowę Nowego Porządku Świata i poddanie się faktycznym władcom ludzkości.
Poza obecnością wszechobecnej erotyki i pornografii wylewających się z czasopism, filmów, piosenek etc. wspomagającym elementem destrukcji moralności społeczeństw, była postępująca i choć przez wiele lat zwalczana, to jednak w końcu zwycięska, fala używania narkotyków. Trwało to lata, ale dziś branie tzw. miękkich narkotyków w coraz większej ilości krajów zostaje zalegalizowane, jako „rekreacyjne”. W Nowej Zelandii osoby urodzone po 2010 r. nie będą mogły kupić papierosów (nawet po osiągnięciu dorosłości), lecz nie będą miały problemów z nabyciem marihuany, bo przecież palenie to wstrętny nałóg, zaś po użyciu marihuany człowiek czuje się po prostu fajnie i im dłużej jej używa, tym proces „fajności” postępuje… Celem jest wyhodowanie ludzi – proli (to z G. Orwella, gdzie tak określano bezwolnych ludzi stworzonych do pracy fizycznej). Może zauważyliście Państwo, jaka zmiana dokonała się w określaniu pracowników, kiedy to lata temu w zakładach pracy istniał Dział Kadr lub Personalny, zaś obecnie na całym świecie nas odpersonalizowano i jesteśmy „Zasobami Ludzkimi” (obok innych zasobów) ? To nie jest zwykła semantyka, lecz niosąca głębokie konsekwencje zmiana podejścia do osoby ludzkiej, która stała się numerem (jakże często w urzędach jesteśmy pytani najpierw nie o imię i nazwisko, lecz o numer tożsamości) i mięsem roboczym, degradująco nazywanym „zasobem ludzkim”. Kolejną istotną sprawą dla braci masonów jest to, by Nowy Człowiek używał również Nowego Języka, którego ma się nauczyć w państwowych systemach edukacyjnych. Nie piszę o szkołach bo to termin–przeżytek i określenie systemy, jest bardziej adekwatne do tego co istnieje. Nonsensy poprawności politycznej śmieszące nas lata temu, dziś po inwazji ideologii LGBT+ i gender już nie śmieszą, bo za niewłaściwe nazwanie np. osoby „trans”, można się zapoznać z celą więzienną lub minimum utratą pracy.
Bracia masoni mieli jeszcze jeden poważny problem „do załatwienia”, a na imię mu było Kościół katolicki.
Z powodu jego wpływu na poważną część społeczności świata, mimo postępów w demoralizacji człowieka Zachodu, Kościół ciągle był poważną przeszkodą w realizacji celów światowej masonerii. Walka z nim została rozpisana na wiele lat (nie chcę się o szczegółach tego rozwodzić, więc proszę sięgnąć dla przypomnienia do cyklu artykułów o Vaticanum II) i jej kulminację (ale jeszcze nie finał) możemy obecnie zaobserwować. Kolejni papieże, poczynając od Jana XXIII, przez Pawła VI i Jana Pawła II, dali się wciągnąć w pułapkę dobroczynności istnienia ONZ i jej „postępowych” agend. Sobór Watykański II zainicjował w Kościele procesy, które po latach będą nasionami jego destrukcji, objawiając się w pontyfikacie Franciszka i ekscesach niemieckiej Drogi Synodalnej. Francuski mason (33 stopień) Yves Marsaudon w swej książce dedykowanej Janowi XXIII i Pawłowi VI ( autorom Vaticanum II) pisał w kontekście wolności religijnej tak: „Doprawdy można mówić o rewolucji, która wyszedłszy z naszych lóż rozprzestrzeniła się tak cudownie że zawitała pod kopułę Bazyliki św. Piotra”. Nic dodać i nic ująć. Wspomniany wcześniej J. Huxley pisał „proroczo” już w 1946 r. na sesji UNESCO: „Co się tyczy Kościoła katolickiego, będzie on musiał zostać stopniowo oczyszczony ze swych nieprzejednanych doktryn. Zachowa tylko zasadnicze elementy religii, dzieląc je w obrębie szerszej, braterskiej wspólnoty religijno-kulturalnej, która winna nosić w sobie wszystkie wyznania”. Przykro to przyznać, ale masoneria jest już bliska osiągnięcia swych strategicznych celów w czym olbrzymią pomocą służyło wielu hierarchów Kościoła (łącznie z co najmniej, naiwnymi papieżami). Z pewnością końcowym aktem tych wszystkich działań ( do którego jeszcze wrócę), będzie ustanowienie jednej pan – światowej religii, co będzie już zapowiedzią Paruzji. I to na tyle w tym odcinku.