Dobrze, że za sprawę wynaturzeń feminizmu zabrała się kobieta, bo gdyby zrobił to facet, to z pewnością byłby posądzony o męski szowinizm i stronniczość (co nie znaczy, że „siostry” darują p. Magdalenie jej demaskującą nonsensy feminizmu książeczkę). Ale zanim zabrałem się za pisanie recenzji „Idiotyzmów feminizmu”, wpadło mi do rąk pewne prehistoryczne dzieło pt. „Płeć mózgu. Prawdziwa różnica między mężczyzną a kobietą”, wydane w 1989 r. Jego autorką jest genetyk Anne Moir, która skorzystała z badań wielu renomowanych naukowców ( ok. 50% z nich to kobiety, by nie było niedomówień) z całego świata.
Autorka została, jak sam mówi niejako sprowokowana do jej napisania, pod wpływem rodzącej się wtedy ideologii gender (tak, to były jej początki), która chciała się ubrać w naukowe szatki. Na dobrą sprawę, ktoś uczciwy intelektualnie, używając logiki i bazując na powyższych badaniach mógły łatwo zamknąć wtedy skrajny rozdział ruchu feministycznego, nie mówiąc już o destrukcji będącej w zalążku ideologii gender. Jak wszak wiemy, historia potoczyła się inaczej, doprowadzając do obecnego stanu obłędnego amoku nie tylko wśród radykalnego feminizmu, ale przekładając się na całe zjawisko LGBT+/gender. Jak wskazuje w swej książce A. Moir, doszła do wniosku, iż jeśli są dowody na różnice uzdolnień między mężczyznami a kobietami to negowanie ich jest intelektualną nieuczciwością i by to udowodnić postanowiła wystarczająco udokumentować tezę, że można naukowo i klinicznie udowodnić występowanie różnic między mózgami obu płci. Praca, poparta badaniami innych uczonych, zabrała jej ponad rok.
Tu cytat: „Mężczyźni różnią się od kobiet. Obie płcie są sobie tylko równe ze względu na przynależność do gatunku homo sapiens. Utrzymując, że ich skłonności, uzdolnienia czy zachowania są takie same, budujemy społeczeństwo oparte na biologicznym i naukowym kłamstwie. Jesteśmy odmienni, bo nasze mózgi różnią się od siebie będąc odmiennie skonstruowane, a przez to przetwarzając inaczej informacje co daje w efekcie inne postrzeżenia, preferencje i zachowania. W ostatnich latach nastąpiła eksplozja badań naukowych nad tym, co różni obie płcie i lekarze, przyrodnicy, psychologowie i socjologowie pracując niezależnie od siebie dokonali wielu odkryć tworzących zadziwiająco spójny obraz uderzającej wręcz asymetrii płciowej. Czas już, by zburzyć społeczny mit, iż możemy wymieniać się rolami, bo pod każdym względem jesteśmy tacy sami” A. Moir następnie wyjaśnia dlaczego błędne jest wyjaśnianie zachowań między płciami społecznymi uwarunkowaniami przy ignorowaniu podstawowych różnic nie tylko w budowie mózgu, ale genetycznej i hormonalnej strukturze mężczyzn oraz kobiet. Nawet dla nas laików w sprawie genetyki, to o czym mówi autorka jest sprawą oczywistą, lecz dla szurniętych feministek i genderystów ciągle płeć jest „konstruktem społecznym”. Jest to klasyczny przykład postawy, iż jeśli fakty czemuś przeczą, tym gorzej dla faktów.
Sądzę iż ten wstęp podważający naukowo podstawy feminizmu i ideologii gender był potrzebny by pomóc zrozumieć, choć chyba nie jest to zbyt wymagające zadanie, argumenty jakimi z szurniętymi feministkami rozprawia się Magdalena Żuraw. Autorka swą „wojnę” z feminizmem zaczęła od kwestii stereotypowej roli, jaką pełnią kobieta i mężczyzna w rodzinie i społeczeństwie, oraz płaczu nad tym feministek. Jak można twierdzić, iż kobiety są na siłę wpychane w przypisywane im „stereotypowe” postawy, gdy się spojrzy na badania mówiące, czego młode kobiety szukają w prasie i co oglądają w telewizji. Oto jakie są pola zainteresowań w kolejności popularności: uroda, kosmetyki, pielęgnacja ciała, moda, życie celebrytów
wiadomości lokalne, humor, krzyżówki, sprawy kulinarne, urządzanie mieszkania. Na samym dole zaś figurują tematy motoryzacyjne, zagadnienia z dziedziny informatyki, tematyka naukowa i techniczna itd.
Po prostu nikt, kobietom ani mężczyznom nie wpycha na siłę ich zainteresowań bo takie mają swe osobiste wybory, które wypływają właśnie z kobiecości i męskości, czyli naturalnego stanu rzeczy.
Kolejna sprawa dotyczy stosunku feministek do zabijania dzieci nienarodzonych, lub ja się to zwykle nazywa, aborcji, za którą prawie bez wyjątków się opowiadają. „Celebrytki”, które zabiły własne dziecko, nie ukrywają swego oddania idei feminizmu i „prawie” do dowolnego rozporządzania swoim ciałem jako wyrazu „prawa reprodukcyjnego”. W wypowiedziach tych „wyzwolonych od zabobonnych poglądów” kobiet, prezentuje się ich „ulgę” po rozwiązaniu „problemu”, podkreśla bezproblemowość i łatwość dokonania zabiegu morderstwa małego życia, by móc potem „cieszyć się” pełnią życia bez uwiązania w macierzyństwo. I tylko absolutnie żadna z feministycznych aktywistek nawet słowem nie zająknie się, jaką okrutna cenę płacą kobiety i często nawet młode dziewczęta za zabicie własnego dziecka, które poczęło się w ich łonie. Prawdę znają gabinety psychologów, które odwiedzają ofiary egzekwowania „prawa do rozporządzania swym ciałem”, gdy wyrzuty sumienia dręczą je właściwie do końca życia; milczy się o samobójstwach, niemożności poczęcia dziecka już wtedy gdy się tego chce. Taka jest bolesna prawda…
Jedną z ulubionych broni, którą szurnięte feministki tępią „seksistowskie zachowania samców”, i bardzo często używają nie tylko one (np. także aktorki, którym po wielu latach się „coś” przypomniało i znalazły bardzo elastyczny pretekst do zrobienia kasy), jest bardzo pojemne i niedookreślone pojęcie „molestowania seksualnego”. Gdyby chodziło tylko o stygmatyzację czy też ewentualną krytykę faktycznie obleśnych spojrzeń jakichś facetów, to pół biedy, ale na Zachodzie za „molestowanie seksualne” skazuje się osoby za zachowania, w których normalny człowiek w żaden sposób nie dopatrzyłby się niczego zdrożnego. Co więcej, nieraz te oskarżenia a nawet wyroki sądowe, posuwają się do krainy absurdu; oto kilka skrajnych przykładów. We Włoszech karę 10 dni więzienia dostał 30-letni mężczyzna za „uporczywe wpatrywanie się” w 55-letnią pasażerkę w pociągu; w Bostonie (USA) było postępowanie wobec 7-latka, który „molestował seksualnie” szkolnego kolegę, przez kopnięcie go w krocze (koledzy się po prostu pobili); inny 9-letni „zbok” w Gastonia (również USA, w Karolinie Północnej) został zawieszony w prawach ucznia za powiedzenie, iż jego nauczycielka „jest fajna” (po nagłośnieniu sprawy przez prawicowe media, szkoła przeprosiła ucznia i rodziców). Jeśli facet jedzie w windzie z kobietą, to najlepiej dla niego by patrzył się w ścianę i raczej miał jeszcze świadków, bo jak nie to ryzykuje, iż jak trafi na wiadomo kogo, to może mieć spory problem natury prawnej. Panowie, po prostu mi was żal, stwierdza autorka.
Podobnie jak poparcie dla aborcji, tzw. „środowiska kobiece” (czytaj: feministyczne lewaczki), in vitro, czyli pozaustrojowe zapłodnienie jako metoda leczenia niepłodności, jest zawsze na sztandarach feminizmu, w ramach oczywiście „prawa do dysponowania własnym ciałem”. Zapominają, iż jak to ma miejsce w przypadku aborcji, po zapłodnieniu nie jest to już „moje ciało”, ale całkiem inna osoba, tyle tylko, że bardzo młoda wiekiem. Praktyka in vitro jest taka, że powołuje się do życia szereg istnień ludzkich, z których zwykle się wybiera 2, zaś resztę na jakiś czas zamraża, po czym niszczy, czyli mamy do czynienia tylko z inną formą aborcji, i nie zmienią tego żadne eufemizmy czy sztuczki słowne. To nadal jest zabicie poczętego i jeszcze nienarodzonego życia ludzkiego, innego od ciała matki. Oto fragmenty wypowiedzi pracowników klinik, gdzie przeprowadza się zabiegi in vitro „Jeśli pani nie będzie chciała tych zarodków to je od razu wyrzucę”
„Zarodki są wasze. Możecie z nimi zrobić, co chcecie, także zniszczyć”; „Możecie je państwo sprzedać”; „Jeśli państwo sobie życzą, możemy je poddać kremacji”.
Oto zabójczy humanizm w akcji…
Kto wie czy nie największym wrogiem dla feministek, jest Kościół katolicki, co wydaje się obłędnym stanowiskiem biorąc pod uwag, iż wśród religii, to katolicyzm jest tym najbardziej chroniącym kobiety przed potencjalnymi nadużyciami ze strony mężczyzn. Ten prawie nienawistny stosunek do Kościoła ma wiele niezrozumiałych aspektów, z których pierwszym powinna być pozycja kobiety w małżeństwie katolickim, nie uznającym instytucji rozwodu, uznawanym przez wyznania protestanckie a nawet prawosławie. Nie wspomnę już o islamie, gdzie mężczyzna wypowie 3-krotnie formułę „Rozwodzę cię” i żona „ma pozamiatane” ( nie wspominając oczywiście o wielożeństwie), czy o judaizmie, gdzie ma wręczony „list rozwodowy”, co załatwia sprawę. Kościół jest też wrogiem feministek z powodu jego „nietolerancji” w sprawie zakazu wyświęcania kobiet na kapłanów, ale o to, jeśli już, to mogą mieć żal do samego założyciela Kościoła, czyli Jezusa Chrystusa, który tę sprawę ustanowił swoim autorytetem tak, a nie inaczej. W swym antykatolickim zacietrzewieniu feministki lubią powtarzać mit o średniowiecznej zsyłce kobiet do kuchni i zajmowania się dziećmi. Czyżby? A co powiedzą na materiały historyczne mówiące o tym, że w tamtych czasach to kobiety miały faktyczny monopol na handel, zajmowały się zawodowo rzemiosłem, prowadziły apteki, sklepy, piekarnie, były położnymi, nauczycielkami. Te bogate, podczas częstej nieobecności mężów zajmowały się remontem domów, sprawami urzędniczymi, nadzorem nad pracownikami w ich gospodarstwach i mnóstwem innych spraw.
Tak przy okazji warto wspomnieć o samej, znienawidzonej przez szurnięte feministki (bo wszak nie przez normalne kobiety) instytucji małżeństwa, będącego jak uważają, „formą zniewolenia kobiety”. M. Żuraw cytuje tu wypowiedź Zofii Milskiej -Wrzosińskiej, psycholog i psychoterapeutki „Znajomy 40-latek zapytany czy uważa swe małżeństwo za udane, odparł: <Dla mojej żony z pewnością tak>. Współcześni mężczyźni, by uniknąć tego rodzaju gorzkiej uwagi, odwlekają ślub, jeśli w ogóle go zamierzają brać. Tymczasem, jak z badań wynika, większość młodych kobiet chciałaby wyjść za mąż, i to nie dlatego, iż poddano je jakiemuś „patriarchalnemu treningowi”, ale raczej ze względu na to, że są bystre i widzą, jak jest: małżeństwo jest układem dobrze zaspokajającym potrzeby kobiety, jeśli tylko umie się ona w nim przytomnie umościć. Z kolei dla mężczyzn, ślub to inwestycja coraz mniej „opłacalna”. Tak zachwalany przez feministki „układ partnerski” jest czystą teorią, gdzie kobieta stoi na straconej pozycji, bo zamiast stałości związku, wzajemnej wierności, zaspokajania potrzeb rodziny, nie otrzymuje nic w zamian, chyba że ‘maila lub SMS, że ów układ już się znudził jej partnerowi. Być może wynika to ze smutnego faktu, iż dziś jest coraz mniej mężczyzn, z którymi kobieta chciałaby się związać na stałe, bo mamy do czynienia z zanikiem męskości.
Ów zanik występowania „prawdziwych mężczyzn” jest niestety niepokojącym symptomem pełzającego zwycięstwa ideologii gender, która może nie jest akceptowana na skalę masową z perspektywy ideologii, ale jednak objawia się przez zanik charakterystycznych cech ludzkiej płciowości i stowarzyszonych z nią zachowań, zarówno wśród facetów, jak i kobiet. Tak więc nie tylko szurnięte feministki, co jest zrozumiałe, lecz i coraz częściej przeciętne kobiety mają spory niedosyt czegoś, co określa się „kobiecością” i wiadomo, że nie chodzi tu o przywiązanie do kuchni, lecz o całokształt kobiecego zachowania. Jak autorka już przy innej okazji mówiła, feministki wędrują nieraz w obszary obłędu, bo jak nazwać inaczej organizowane na Zachodzie przez pewne organizacje feministyczne kursy sikania na stojąco, by jak najbardziej zniwelować różnicę płci i upodobnić się do mężczyzn? Wiem, to brzmi jak antyfeministyczna propaganda, ale co zrobić jak takie są fakty ? Podobnie ma się sprawa z osławionymi „prawami kobiet”, których na dobrą sprawę same feministki nie potrafią logicznie zdefiniować, bo gdy się za to już zabiorą, to może z nich wynikać, iż kobieta to jakiś podgatunek człowieka, więc musi byś z tego powodu chroniona, jak jakiś okaz przyrody. Trzeba przyznać, że są obszary, w których feminizm osiągnął po latach wymierne sukcesy a chodzi tu o temat tzw. parytetów politycznych i ekonomicznych, co się faktycznie dzieje w wielu krajach zachodnich. Zasada wdrażania równomiernego podziału miejsc w partiach politycznych, władzach różnego szczebla i rodzaju oraz w biznesie ma obecnie szerokie zastosowanie, oczywiście bez faktycznego podejścia na zasadzie kompetencji, ale wyłącznie na podstawie kryterium płciowego. I takie podejście jest bardzo krzywdzące dla samych kobiet, bo jeśli znajduje się ona na eksponowanej pozycji to nikt jej tego nie powie „w twarz”, ale zwykle są komentarze „poza plecami”, iż ją osiągnęła tylko dzięki temu, że jest kobietą, choćby miała ku temu bardzo odpowiednie kwalifikacje merytoryczne.
Szurnięty feminizm ma na swym koncie wiele „wspaniałych dokonań” i jednym z nich jest kompilacja z ekologizmem w twór nazywający się ekofeminizmem, czyli feminizacja natury. I najmniej chodzi tu o odwoływanie się do wierzeń czy mitów (co robią pewne feministyczne odłamy New Age) związanych z Matką Ziemią (lub Naturą), a raczej o przeświadczenie o specjalnej roli jaką kobiety mają odegrać w ratowaniu tej „Matki” przed ekologiczną katastrofą, będącą konsekwencją męskiej dominacji nad światem.
Według tej pokrętnej ideologii ekofeministycznej, źródłami opresji kobiet są te same siły, które wpływają destrukcyjnie na Matkę Ziemię i jej elementy składowe jak rośliny oraz zwierzęta, wobec czego konieczny jest sojusz feministyczno – ekologiczny, by pokonać te „ciemne siły”. Od kilkunastu lat, w tej do tej pory jednolitej narracji na zasadzie układu „my – oni”, pojawiła się jednak pewna skaza, i choć może nie wróg, to jednak konkurent w walce o „postęp postępu” (no i oczywiście idących za tym grantami), którym jest ideologia gender, bardzo niewygodna do zwalczania przez „prawdziwe feministki”, które o dziwo zyskały sobie nieoczekiwanych sojuszników w postaci w miarę normalnych kobiet – celebrytek.
Otóż problem polega na tym, że radykalny feminizm zaczął się się bronić przez zakusami genderyzmu z powodu jego ekspansji w takie dziedziny życia jak sport, system penitencjarny, edukacja czy nawet biznes.
I niełatwo jest atakować aktywistom gender feminizm jako taki, gdy w jego obronie stają takie ikony jak eks–tenisistka i lesbijka Martina Navratilowa, krytykująca ostro i otwarcie uznaniową zmianę płci na podstawie tylko oświadczenia, że facet „czuje się kobietą” i może występować w kategoriach kobiecych różnych sportów, gdzie różnice płciowe powodują olbrzymią deformację osiąganych wyników. Podobnie ma się rzecz J.K. Rowlings, znaną autorką serii książek o przygodach „Harry’ego Potter’a”, która całkiem zresztą zasadnie, oprócz kwesti sportowych, nie może znieść operacji zmiany płci u dzieci, czy ostatnio wprowadzonego w Szkocji ustawodawstwa grożącego karami więzienia, za używanie określeń osób zgodnie z ich płcią biologiczną a nie widzimisię. Podobnie przestały być modne koedukacyjne ubikacje i przebieralnie czy transfery więźniów – mężczyzn do sekcji kobiecych, gdy kryminalista poczuł się nagle kobietą. Widać, iż w kwestii gender stanowiska feministyczne są podzielone w zależności od wyznawanej opcji, bo z pewnością części z nich podoba się określenie płci jako „konstruktu społecznego” wynikającego zwykle z „opresyjnej natury zwyczajów społecznych”.
Przedstawiłem tylko najważniejsze wątki idiotycznych pseudo-argumentów, a jest ich znacznie więcej, używanych przez feministki, które z poczuciem humoru opisała Magdalena Żuraw. Radykalny feminizm na szczęście nie cieszy się większym poparciem wśród normalnych kobiet i dodatkowo ma wroga w środowiskach tzw. transów, które krytykują go za zbyt duże przywiązanie do kategorii płci w tradycyjnym tego sensie rozumieniu (jest to pewna ironia sytuacyjna, gdy takie grupy świrów są ze sobą skonfliktowane). Tak przy okazji warto wspomnieć, iż w najbardziej „zacofanej i katolickiej” Polsce notuje się najmniej wypadków tzw. przemocy domowej wobec kobiet i gwałtów, nie wspominając o zwykłej kurtuazji okazywanej „płci słabszej” przez mężczyzn, co na Zachodzie by uznano za przejaw „seksizmu”.
Lata temu, kiedy klasyczny feminizm był w rozkwicie i brylował w mediach, trudno było przewidzieć stopniowy zanik i marginalizację tej quasi-kobiecej ideologii, a tak się dzieje obecnie. Jego miejsce ulubieńca lewackich mediów zajmują z sukcesem inne, coraz to głupsze -izmy, i pewnie wkrótce osiągniemy limit, gdy nasze brwi będą się mogły podnieść do góry ze zdziwienia, wspominając ten stary, śmieszny feminizm który nas tak bawił. Dziś skrajne ideologie już nie śmieszą, gdy za ich krytykę można trafić do więzienia, stracić pracę i mieć potem olbrzymie problemy ze znalezieniem nowej, bo Wielki Algorytm nigdy nie śpi…