Dietrich von Hildebrand i „Spustoszona winnica”

Dietrich von Hildebrand i „Spustoszona winnica”

Zmarły w 1977 r. Dietrich von Hildebrand, był wybitnym filozofem i teologiem, autorem wielu książek, ekspertem Soboru Watykańskiego II (niestety mało słuchanym), a przez papieża Piusa XII uważany za Doktora Kościoła XX wieku. Już wkrótce po zakończeniu Vaticanum II, jego przenikliwy i analityczny umysł dostrzegł kilka groźnych trendów, które jeśli nie zostaną powstrzymane, zagrożą egzystencji Kościoła, co autor przedstawił w dziele „Koń trojański w Mieście Boga” wydanym w 1967 r. Ponieważ von Hildebrand dostrzegł kontynuację i pogłębianie się niebezpieczeństwa, w 1973 r. napisał kolejną książkę uważaną za jego intelektualny testament, będącą ostrzeżeniem i wołaniem o ratunek, a jest to właśnie „Spustoszona winnica”, której zdobycie, mimo 50 lat od daty jej wydania chcę Państwu zarekomendować.

Na jej okładce wydawca pisze: „To książka pisana z proroczym gniewem, żarem i bólem, jest gwałtownym protestem przeciw postępowaniu niektórych teologów i hierarchów (A.O. – niestety, do tej grupy po latach można by dodać i papieży), którzy niweczą nadprzyrodzony charakter nauki katolickiej. Praca jest przestrogą przed schodzeniem z drogi prawdy, co może prowadzić ku zeświecczeniu i pustym świątyniom”. Przykro dodać, iż ta prognoza się na naszych oczach dokładnie wypełnia…

Dietrich von Hildebrand we wstępie, nawiązując do swej wcześniejszej książki pisał, że „Dziś tytuł <Koń trojański w Mieście Boga> nie odpowiada już sytuacji w Kościele świętym. Wrogowie ukryci w koniu trojańskim wyszli z niego, a działania niszczycielskie są w pełnym toku. Zaraza ma charakter postępujący: od prawie niezauważalnych błędów i zafałszowań Ducha Chrystusa i Kościoła, aż po jawne herezje i bluźnierstwa”. Dalej we wprowadzeniu autor zwraca uwagę na wstydliwie przemilczany fakt istnienia w Kościele „V kolumny” (zwanej wg niego nieraz wręcz mafią), tj. grupy świadomie dążącej do zniszczenia Kościoła różnymi metodami i sposobami. Oburza go to, iż kapłani, teologowie i biskupi, którzy utraciwszy wiarę, nie występują z Kościoła, lecz pozostają w nim, pozując na wybawców we współczesnym świecie. DvH wskazuje, że to systematyczne i wyrafinowane podminowywanie Kościoła jest wyraźnym dowodem, iż mamy do czynienia ze świadomą konspiracją oraz manipulacjami masonów i komunistów (A.O. – tu tak na marginesie mogę dodać, iż komuniści ot, tak sobie po 1990 r. nie zniknęli, cwanie się przefarbowując z czerwonego, na zielone i tęczowe kolory), którzy tylko niewiele się różnią, mając tę samą strategię, a mianowicie destrukcję Kościoła. Autor jest zaszokowany, iż ta konspiracja prawie jawnie działa w Kościele a duchowni różnych szczebli, włącznie z najwyższymi, przyjmują rolę Judaszy.

DvH zauważa, że „V kolumna” mimo, iż jest stosunkowo nieliczna, to jest świetnie zorganizowana będąc grupą obdarzoną specyficzną, można powiedzieć diabelską inteligencją, wykazującą się przebiegłością i działającą dwutorowo. Pierwsza metoda mająca podminować wiarę i zniszczyć Kościół, po porażce starej metody komunistów ataków z zewnątrz przeszła do taktyki ataku od środka co robi przez osoby zajmujące urzędy w Kościele, które wykorzystują swe pozycje do niszczycielskich zadań. Druga grupa działa równie perfidnie, lecz w inny sposób, dążąc do przekształcenia Kościoła w coś z gruntu sprzecznego z jego sensem i istotą, czyli transformacji we wspólnotę zajmującą się działaniami charytatywnymi, pozbawiając go jego nadprzyrodzonej świętości i misji powierzonej mu przez Chrystusa. Gdyby im zarzucić, że chcą zniszczyć Kościół, z pewnością by się oburzyli, lecz rezultatem tego jest ukryta konspiracja z wrogami Kościoła pod hasłami reform, postępu i dostosowania do nowoczesnego człowieka, zaś motywy są nieistotne. Utracili oni wiarę do tego stopnia, że nie dostrzegają bądź nie rozumieją, iż zeświecczona, humanitarna organizacja, którą chcą uczynić Kościół Chrystusowy, nie ma z nim nic wspólnego, i gdyby swój cel osiągnęli, byłoby to równoważne z jego całkowitą anihilacją.

Przerażające jest to, że WSZYSTKIE symptomy, oby jeszcze nie śmiertelnej choroby Kościoła, autor opisał już ponad 50 lat temu, a zaczął od bardzo ważnego, który nazwał „letargiem strażników”, i jak można się domyśleć, chodzi mu o hierarchów patrzących na te groźne procesy, a mimo to zachowujących ciszę. Jak widać nie tylko w Polsce „św. Spokój” jest najpopularniejszym świętym, bo to w jego imię nie robią użytku ze swego autorytetu biskupi, którzy właśnie powinni głośno protestować przeciw heretyckim teologom, księżom, a nawet po bratersku upomnieć papieża. O nich to św. Jan Bosko tak mówił: „Potęga ludzi złych żywi się tchórzostwem dobrych”; ciut inaczej to ujął Edmund Burke, ale znaczenie jest identyczne: „By zło zatryumfowało wystarczy, by ludzie dobrej woli nie robili nic”. I to jest właśnie geneza tej strusiej polityki krytykowanej przez DvH, ale i wskazania odpowiedzialności przed Panem, za akty zaniechania obrony Jego Kościoła, bo im dłużej da się złu czas na wzrost, tym trudniej je później wykorzenić. Autor słusznie wskazuje, iż za dezintegrację Kościoła odpowiadają nie tylko duchowni, ale też świeccy „dobrzy katolicy”.

Następnie DvH opisuje opłakane skutki „rewolucji seksualnej” z lat ’60, co było już dobrze widoczne po 10 latach. Gdy w lipcu 1968 r. papież Paweł wydał encyklikę Humane vitae, w której zabronił katolikom stosowania sztucznej antykoncepcji wkrótce podniosły się głosy protestu ze strony, najpierw holenderskich teologów i biskupów a potem i z innych krajów, zarzucających „mieszanie się” papieża do praw małżonków czego DvH po prostu nie może pojąć. Według niego przyzwolenie na antykoncepcję skutkowało olbrzymim wzrostem liczby aborcji, będąc bezpośrednim skutkiem relatywizmu i permisywizmu moralnego. Seksualizacja całych obszarów życia społecznego, traktowanie kobiety jako przedmiotu użycia, po latach doprowadziło do obserwowanego obecnie wymierania narodów, co jakże adekwatnie określił to Jan Paweł II: „Naród, który zabija własne dzieci, jest narodem bez przyszłości” a można logiczne przenieść na „cywilizację bez przyszłości”. Bo właśnie 50 lat temu na Zachodzie zaczęto 6-letnim dzieciom objaśniać ludzką seksualność jako sferę czysto biologiczną, oderwaną od miłości, a prokreację zostawiając jako możliwą „opcję” lub wręcz groźbę, na którą są jednak „sposoby”. Było to całkowitym zafałszowaniem moralności oraz miłości bliźniego.

Przysłowiowej „suchej nitki” DvH nie zostawił na Vaticanum II, nazywając rozdział jemu poświęcony jako „Wielkie rozczarowanie”. Krytyce poddał dokumenty wydane przez Sobór, zaznaczając, iż jednak one nie miały charakteru doktrynalnego, co wszak nie zmieniło ich negatywnego wpływu na Kościół powszechny. Specjalnej krytyce poddał autor nowy kształt Mszy Świętej i nie on pierwszy podkreślił jej protestantyzację oraz możliwość wprowadzania nie przewidywanych „nowinek”, co faktycznie się z czasem stało przez np. niegodne świątyni metody „uatrakcyjnienia” celebracji liturgii. To posoborowe „Otwieranie się na ducha czasu” zawędrowało po Vaticanum II w takiego regiony, iż zasadna jest wątpliwość o możliwości rozpoznania Kościoła Chrystusowego przez pierwszych chrześcijan w tym, którego jesteśmy dziś świadkami (i z pewnością nie chodzi tu tylko o brak łaciny).

DvH całkiem słusznie zauważa, że jednym z efektów Soboru jest powstanie zjawiska pseudo-ekumenizmu, czyli ekumenizmu tak tolerancyjnego, iż ignoruje wszelkie różnice międzywyznaniowe, posuwając się w skrajnych wypadkach do tego, że judaizm może traktować jako równoległą drogę do zbawienia (no, może ciut mniej doskonałą od chrześcijaństwa), z czego wynika, że nie powinno się nawracać Żydów – pogląd radykalnie sprzeczny ze słowami Chrystusa i intencjami apostołów: „Idźcie i nauczajcie wszystkie narody”

Już wtedy DvH zauważył wdzierający się do Kościoła kolektywizm i demokratyzację, co zdjęło w sposób tak wygodny indywidualną odpowiedzialność z biskupów, którzy zaczęli na ciała takie jak Konferencja Episkopatu cedować decyzje, które sami powinni wprowadzić lub zabrać głos. Po latach praktykowania takiego podejścia nie może dziwić spotykana obecnie strusia postawa, czyli udawania, że nie ma problemu a jeśli już jest, to najlepiej by ktoś inny się „wychylił” (najlepiej kolektywnie, bo to bezpieczniej, prawda ?)

Tak dotarliśmy, czego nie przewidział autor, do współczesnych dziwactw jakimi są jakieś Drogi Synodalne czy ów dziwoląg teologiczny jakim jest ta cała synodalność, tak nachalnie promowana przez Franciszka i wielbiących go hierarchów np. z Niemiec, ale nie tylko…

Ostatni rozdział swej książki DvH poświęca opisaniu błędnych reakcji na spustoszenie winnicy Pana i dzieli je na trzy typy. Pierwszy zakłada podejście, że skoro Bóg coś dopuszcza, to pewnie jest to zgodne z Jego wolą, i nawet jeśli to co obserwujemy łamie nasze serca, trzeba być pasywnym mówiąc sobie, „Bądź wola Twoja”. Autor gani taką postawą pisząc, że choć Bóg dopuszcza chwilowe zwycięstwo zła, apostazję i różne herezje, to nie znaczy by tego chciał jako konsekwencji czynów obiektywnie złych moralnie, tak więc przekonanie, iż nie powinniśmy walczyć z herezjami, bo Bóg do nich dopuścił, jest zgubne i fałszywe. Inną błędną reakcją byłoby poddanie się patrząc na to, że Kościół znajduje się w stanie dezintegracji. Tę postawę zwątpienia zaleca zwalczać gorącą modlitwą i postem, prosząc Boga o odwrócenie zgubnej sytuacji; to, że postawa rezygnacji nie jest miła Bogu, jest oczywiste. Wreszcie trzecia mylna postawa, chyba najgorsza, to udawanie, że żadnego „spustoszenia winnicy” nie ma, a jeśli nawet są jakieś niepokojące znaki, to naszym obowiązkiem jest zachowanie pełnej lojalności wobec wszystkiego co nam mówią biskupi i krótko mówiąc, siedzenie cicho, bez żadnych protestów. Jest to z pewnością fałszywe podejście, bo katolik ma obowiązek wykazać się posłuszeństwem wobec dogmatów wiary i deklaracji papieża ogłoszonych ex cathedra, czyli jako nieomylnych. Nie ma zaś zakazu dyskutowania wypowiedzi papieża czy biskupów, choć katolicy powinni je przyjmować z szacunkiem, jako treści należące do sfery urzędu nauczycielskiego Kościoła. Jaką więc postawę zaleca autor? Jest ona natury praktycznej i duchowej: po pierwsze należy pisać petycje do papieża i biskupów, wobec braku reakcji stosować „braterskie upomnienie” używając środków medialnych. Ale temu musi koniecznie towarzyszyć modlitwa prowadząca do zachowania czujności by samemu nie ulec oraz zaufać Opatrzności Bożej. I taka jest konkluzja tej proroczej książki, bo spustoszenie trwa nadal…

 

+ posts
author avatar
Andrzej Otomański

Comments

No comments yet. Why don’t you start the discussion?

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *