Dawno temu w kilkunastu odcinkach miałem przyjemność prezentować wiersze ks. Jana Twardowskiego pochodzące z antologii „Nie przyszedłem pana nawracać”. By się nie powtarzać za bardzo, przedstawię te „Najlepsze z najlepszych”, a mimo dużej selekcji trzeba będzie do tego czterech części. Życzę miłej lektury.
Wiersze Ks. Jana Twardowskiego – Najlepsze z Najlepszych
„Z wierszy rozproszonych”, 1960-1966
Ile napisano pobożnych książek –
droga do siódmej twierdzy życia duchowego
komentarze do komentarzy
analizy ucha igielnego
matematyczny dowód na istnienie Boga z wykresami
o artylerii łaski –
a Jezus myśli o nas w liter ciemnym stuku
jak trudno w niebo wstąpić spod robactwa druku
*** (z tomu „Znaki ufności”, 1969)
Dziękuję Ci po prostu za to, że jesteś
za to, że nie mieścisz się w naszej głowie, która jest za logiczna
za to, że nie sposób Cię ogarnąć sercem, które jest za nerwowe
za to, że jesteś tak bliski i daleki, że we wszystkim inny
za to, że jesteś już odnaleziony i nieodnaleziony jeszcze
że uciekamy od Ciebie do Ciebie
za to, że nie czynimy niczego dla Ciebie, ale wszystko dzięki Tobie
za to, że to, czego pojąć nie mogę – nie jest nigdy złudzeniem
za to, że milczysz. Tylko my – oczytani analfabeci
chlapiemy językiem
„Na szarym końcu” (z tomu „Znaki ufności”, 1970)
Wreszcie na szarym końcu
zbaw teologów
żeby nie pozjadali wszystkich świec i nie siedzieli po ciemku
nie bili róży po łapach
nie krajali ewangelii na plasterki
nie szarpali świętych słów za nerwy
nie wycinali trzcin na wędki
nie kłócili się między sobą
nie zajeżdżali na hipopotamie łaciny
żeby się nie dziwli
że do nieba prowadzi
bezradny szczebiot wiary
Nie
Nie posypujcie cukrem religii
nie wycierajcie jej gumką
nie ubierajcie w różowe gałgany aniołów fruwających ponad wojną
nie odsyłajcie wiernych do fujarki komentarza
Nie przychodzę po pociechę jak po talerz zupy
chciałem nareszcie oprzeć swoją głowę
o kamień wiary
Wizytacja
Dzieci usiadły w ławkach
ostrzono ołówki do religii
za oknami stukał trójwymiarowy choć ogładzony deszcz
jak piechota wyćwiczonych aniołów
ksiądz czarny jak kos tylko bez żółtego dzioba
rozwiązywał spadochron mózgu
podlizywał się swemu sumieniu
wszystko byłoby jak najlepiej
tylko nagle weszła Matka Boska
załamała ręce nad sucharkiem katechizmu
Westchnienie
Broń mnie przed hasłem „smutny święty to żaden święty”
przed nadzieją gwarantującą mój własny stan posiadania
przed modlitwą o aureolę jak o bezpieczny daszek nad głową
przed świętym kapitalizmem duszy
także
żebym nie szukał dziury zamiast mostu
nie kochał aż do znienawidzenia
nie zakładał ogródka podejrzeń
nie trąbił jak pogrzeb z orkiestrą
żebym się nie wzruszał tak sentymentalnym
i zemerytowanym osłem jakim jest księżyc
nie wyjadał ciepła z przedwojennych fotografii
nie ułatwiał sobie wszystkiego gładki jak sarnie uszy
nie spowiadał na gumowej poduszce
nie podlizywał się wiernym mówiąc że nawet grzech
pierworodny jest przytulny
Przed podróżą
Ty co nie chronisz od rozczarowań
nie strzeżesz od zawodu ludzkiej miłości
dajesz tak jakbyś żebrał
nie leczysz raka
karmisz głodem
nie wydajesz polisy ubezpieczającej na życie
nie układasz ran na jedwabnej poduszce
który poustawiałeś aniołów z mieczami za bramą raju
a nie dyplomatów w białych rękawiczkach
wciąż wierzę
że podnosisz nasze złamane paluchy
otwierasz nam oczy czerwone jak u królika
zapalasz światło
tłumaczysz
po drugiej stronie
każdy ma swoją daleką podróż
Modlitwa
Któryś się modlił bo było Ci za ciasno w pacierzu
któryś rozgrzeszył Magdalenę nie słuchając jej grzechów tylko łez
któryś nie tłumaczył do końca cierpienia
który wygadanym kaznodziejom kładziesz do ust gąbkę ciszy
odsłaniasz czas jak piękno
któryś widział na audiencji w Betlejem trzech monarchów na klepisku ziemi
jak trzy złote placki
który masz więcej niż pięć ran
który się nie gniewasz na ceremonie niewiary
Proszę Cię o kryjówkę
w cienkim kąciku Twoich ludzkich rąk
przed zgrają formuł
O wierze
Jak często trzeba tracić wiarę
urzędową
nadętą
zadzierającą nosa
asekurującą
głoszoną stąd dotąd
żeby odnaleźć tę jedyną
wciąż jak węgiel jeszcze zielony
tę która jest po prostu
spotkaniem po ciemku
kiedy niepewność staje się pewnością
prawdziwą wiarą bo całkiem nie do wiary
Łza w kolejce (z „Wiersze rozproszone” 1972-1978)
Łza czeka już w kolejce za innymi łzami
żal skręca się jak powój – to na niepogodę
ból może być miłością powrotem czekaniem
wspomnieniem jeśli jak gapa zatrzyma się w miejscu
czas od początku goni jak pies za zającem
smutek wciąż z liściem brzozy w dzieciństwo powraca
tylko Boże kochany co zrobić z rozpaczą
co stale chodzi tylko od siebie do siebie
Jakby Go nie było (z „Poezje wybrane” 1979)
Tak w Pana Boga naprawdę uwierzył
że mógł się modlić jakby Go nie było
i widzieć smutek ogromny na polu
pszenicę która nie zakwitła w czerwcu
i same tylko niewierzące dzieci
jakby Pan Jezus nie rodził się zimą
i nawet serce ludziom niepotrzebne
bo krew wariatka gdzie indziej pobiegła
wierzyć – to znaczy nawet się nie pytać
jak długo jeszcze mamy iść po ciemku
Szukałem
Szukałem Boga w książkach
przez cud niedomówienia o samym sobie
przez cnoty zimne i gorące
w ciemnym oknie gdzie księżyc udaje niewinnego
a tylu pożenił głuptasów
w znajomy sposób
w ogrodzie gdzie chodził gawron czyli gapa
w polu gdzie w lipcu zboże twardnieje i żółknie
przez protekcję ascety który nie jadł
więc modlił się tylko przed zmartwieniem i po zmartwieniu
w kościele kiedy nikogo nie było
i nagle przyszedł nieoczekiwany
jak żurawiny po pierwszym mrozie
z sercem pomiędzy jedną ręką a drugą
i powiedział
dlaczego mnie szukasz
na mnie trzeba czasem poczekać