Po uwolnieniu z niemieckiego obozu komuniści oskarżyli go o… współpracę z okupantem!
Prof. Stefan Ciara
85. rocznica Sonderaktion Krakau. W tym roku 6 listopada przypada 85. rocznica tzw. Akcji Specjalnej Kraków, czyli Sonderaktion Krakau. Owego tragicznego dnia w 1939 r. profesorowie Uniwersytetu Jagiellońskiego oraz, w mniejszej liczbie, Akademii Górniczej i Akademii Handlowej zebrali się w sali im. Szujskiego w gmachu Collegium Novum UJ. Zostali tam „zaproszeni” przez niejakiego Bruno Müllera, obersturmbannführera (odpowiednik stopnia podpułkownika). Mieli tam wysłuchać odczytu na temat stosunku III Rzeszy i narodowego socjalizmu do problemów nauki i uniwersytetów. Genezę tych wydarzeń opisał ostatnio skrupulatnie prof. Piotr Biliński w znakomicie udokumentowanej biografii Władysława Konopczyńskiego. Otóż na początku października 1939 r. rektor UJ prof. Tadeusz Lehr-Spławiński pod naciskiem profesury, m.in. Konopczyńskiego, zapowiedział na dzień 13 listopada rozpoczęcie roku akademickiego 1939/1940. Oznajmił tę decyzję słowami „Trzeba robić swoje, wtedy się też więcej znaczy, wtedy się ma rację bytu (…)”.
Kilka dni później Konopczyński argumentował, iż wznowienie wykładów „to nasze powołanie, nasz obowiązek wobec kraju i zwłaszcza wobec młodzieży”. Natomiast kilka dni wcześniej profesura najstarszej polskiej uczelni zawiadomiła władze niemieckie o zamiarze uruchomienia wykładów akademickich; brak oficjalnej reakcji uznano zbyt optymistycznie za milczącą zgodę okupantów. Być może, zapowiadając wznowienie wykładów, kierowano się przykładem Uniwersytetu Karola w Pradze, wówczas już w granicach tzw. Protektoratu Czech i Moraw, gdzie istotnie aż do 17 listopada 1939 r., gdy doszło do masowych manifestacji studenckich, działał uniwersytet. Nie spodziewano się, że Niemcy mogą być przeciwni wznowieniu zajęć dydaktycznych. Przecież 24 lata wcześniej, podczas I wojny światowej, po zajęciu Warszawy pozwolili na uruchomienie tamtejszego uniwersytetu, i to z polskim językiem wykładowym…
W końcu października 1939 r. w ramach przygotowań do inauguracji roku akademickiego Senat UJ wyznaczył na dzień 4 listopada uroczyste nabożeństwo. Zajęcia dydaktyczne miały rozpocząć się 13 listopada, by niejako ominąć święto 11 listopada w związku ze spodziewanymi demonstracjami patriotycznymi. Obawiano się, że zaszkodziłyby one uniwersytetowi. Za otwarciem nowego roku akademickiego przemawiał fakt powrotu ze wschodu większości profesorów oraz obawa, iż budynki uczelni mogą zostać zajęte przez Wehrmacht, jeśli sale i aule nie zostałyby wypełnione przez studentów. Wieść o zaplanowanym na 6 listopada spotkaniu z przedstawicielami władz niemieckich dotarła nawet do kilku emerytowanych profesorów, którzy przybyli w południe do gmachu Collegium Novum, by swą obecnością podkreślić wagę tego wydarzenia. Posłuchali też prośby rektora, by swą absencją nie okazać lekceważenia „wykładowcy”!
Według relacji Władysława Konopczyńskiego osobliwy „wykład” Müllera brzmiał następująco: „Panie i Panowie. Doszło do naszej wiadomości, że przystępujecie do pracy naukowej (…). Otóż takie postępowanie jest dla Niemiec aktem wrogim i złośliwym; zresztą Uniwersytet Krakowski był zawsze głównym ogniskiem naukowej walki z niemczyzną. Ogłaszam wam, że gmach ten jest otoczony, uniwersytet zamknięty i to zarządzenie ma obowiązywać co najmniej na czas trwania wojny, a wy wszyscy jesteście aresztowani i zostaniecie przeniesieni do obozu jeńców, gdzie będziecie mieli dość czasu, by się zastanowić nad swym postępowaniem”. Wedle innej relacji z ust Müllera padły też następujące słowa: „Tutejszy uniwersytet rozpoczął rok akademicki bez wcześniejszego uzyskania zgody władz niemieckich. Jest to wyraz złej woli. Ponadto jest powszechnie wiadomo, że nauczyciele zawsze byli wrogo nastawieni do niemieckiej nauki. W związku z tym, wszyscy, poza trzema obecnymi kobietami (!), zostaną wywiezieni do obozu koncentracyjnego”. Nie omieszkał on także posłużyć się groźbą: „ Jakakolwiek dyskusja, a nawet wypowiedzi na ten temat są wykluczone. Kto odważy się na opór wobec wykonania mojego rozkazu, zostanie zastrzelony”.
Aresztowano łącznie 183 osoby, głównie z UJ, ale także znaczną grupę profesorów krakowskiej Akademii Górniczej oraz pojedynczych pracowników innych uczelni, m.in. Akademii Handlowej w Krakowie oraz KUL. Zwolniono od razu tylko Ukraińców oraz profesorów mających lat 80 i więcej. To właśnie od nich rodziny aresztowanych dowiedziały się o losie swych bliskich.
Ponaglani kopniakami i kolbami karabinów
Aresztantów, brutalnie ponaglanych przez SS-manów kopniakami i kolbami karabinów, załadowano do ciężarówek i zawieziono do aresztu przy ul. Montelupich, a następnie do koszar 20. Pułku Piechoty przy ul. Mazowieckiej. Dopiero tam rodziny mogły przekazać uwięzionym paczki z ciepłą odzieżą. Kolejnym etapem gehenny profesorów krakowskiej Alma Mater był Wrocław, gdzie spędzili prawie 3 tygodnie. Oto w jakich warunkach odbywał się „przeładunek” luminarzy krakowskiej elity intelektualnej we Wrocławiu według relacji Jadwigi Semkowiczowej, żony profesora Władysława: „(…) wysadzeni na dworcu nie mogli prawie oddychać. Gdy mąż zwrócił uwagę przy wsiadaniu, że już się absolutnie nie zmieści, wtrącono go kopniakiem do budki szoferskiej”.
We wrocławskim więzieniu prof. Władysław Semkowicz (1878–1949) został zakwaterowany, inaczej niż jego akademiccy koledzy, w pojedynczej celi. Czym sobie zasłużył na takie „wyróżnienie”? Otóż jego działalność naukowa wzbudziła zainteresowanie Niemców jeszcze przed wybuchem wojny, zwłaszcza teksty poświęcone historii Śląska i dowodom jego polskości. Wkrótce po zajęciu Krakowa przez Wehrmacht gestapowcy odwiedzili siedzibę Polskiej Akademii Umiejętności, gdzie skonfiskowali silesiana – publikacje kierowanego przez Semkowicza Komitetu Wydawnictw Śląskich. Inna ekipa „naukowców” w gestapowskich mundurach wypożyczyła z Biblioteki Jagiellońskiej wszystkie opracowania autorstwa prof. Semkowicza.
Bezpośrednim pretekstem do jego aresztowania i uzasadnieniem wyjątkowo długiego uwięzienia była mapa środkowej Europy zamieszczona w opublikowanym jesienią 1939 r. specjalnym numerze organu NSDAP „Illustrierter Beobachter” („Obserwator Ilustrowany”) poświęconym wojnie z Polską, a przedrukowana z przedwojennego „Dziennika Poznańskiego”. Mapa, opracowana przez Semkowicza jako wybitnego specjalistę w zakresie geografii historycznej, przedstawiała najdalszy historyczny zasięg Słowiańszczyzny, obejmującej w średniowieczu tereny aż po rzekę Wezerę, na zachód od Berlina. Niemiecki komentarz do mapy fałszywie informował czytelników tego hitlerowskiego szmatławca, że pokazuje ona rzekome polskie roszczenia terytorialne wobec III Rzeszy. Wrocławskie więzienie było przez prawie 3 tygodnie etapem „drogi przez mękę”. Punktem docelowym, zgodnie z zapowiedzią Müllera, był obóz koncentracyjny.
85. rocznica Sonderaktion Krakau
Profesorowie zostali dowiezieni pociągiem do Oranienburga na północ od Berlina: „Stąd pognano ich piechotą około 2 kilometry, oświetlając drogę wśród ciemnej nocy i zawiei śnieżnej latarkami i pochodniami. Droga ta była wprost makabryczna. Starzy ustawali, niekiedy upadali ze zmęczenia i osłabienia (…), a SS-mani popędzali ich kopaniem i biciem, strzelając na postrach. (…) Wreszcie dotarto do bram obozu koncentracyjnego Sachsenhausen”.
A oto jak według szczegółowej relacji Jadwigi Semkowiczowej wyglądało codzienne, obozowe życie jej męża i innych więźniów: „Ubrania dostali profesorowie mniej niż niedostateczne i zupełnie nie dostosowane do wzrostu czy tuszy. Sukienna bluza żołnierska z zaszytymi kieszeniami – gdyż Häftling [więzień] nie mógł posiadać żadnej osobistej własności – pasiaste spodnie, 2 części bielizny z brakującymi guzikami, czapka również pasiasta, ciepłe rękawice, skarpetki i para butów, dobrze jeśli odpowiedniej wielkości. Mężowi przypadło obuwie dziurawe, ale szczęśliwym trafem dość obszerne, dzięki czemu nie odmroził sobie nóg. Otrzymali też do przyszycia numery i czerwone trójkąty jako przestępcy polityczni”.
Współwięźniami krakowskiej profesury byli m.in. Polacy z Westfalii, „prości górnicy”, ukarani osadzeniem w kacecie za redagowanie polskich gazet lub kierowanie polskimi stowarzyszeniami robotniczymi. „Okazali się dla profesorów bardzo życzliwi – pisała Jadwiga Semkowiczowa. – Gdy nasi mężowie dostali pozwolenie napisania do nas listów, a nie mieli za co kupić papieru listowego i znaczków pocztowych, przyszli im wtedy z pomocą, pożyczając pieniędzy. I tak zostały wysłane do nas pierwsze listy”.
Warunki zakwaterowania w barakach obozowych były tragiczne: „Z powodu przepełnienia musieli spać po dwóch na jednym wąskim i krótkim sienniku; sienniki te przylegały ściśle jeden do drugiego w 4 rzędach tak, że leżący stykali się głowami (…).Do przykrycia mieli każdy dla siebie po 2 koce i trzeci wspólny, jednak bez prześcieradeł. O poduszkach nie można było nawet marzyć…”. Istotna poprawa nastąpiła dopiero wiosną 1940 r. po zwolnieniu z obozu większości profesury. Pozostałych zakwaterowano w pokazowym bloku nr 2, gdzie otrzymali piętrowe żelazne łóżka z bielizną pościelową. Wtedy także uzyskali prawo zakupu za własne pieniądze dodatkowych artykułów żywnościowych, w tym nawet białego chleba.
Na szczęście profesorowie – jeńcy obozu w Sachsenhausen – byli zwolnieni z obowiązku pracy. Czas spędzali przeważnie w jadalni. Mogli tam czytać gazety, zresztą prenumerowane i opłacane z ich skromnych składek. Zwykle jeden z nich czytał i głośno streszczał przeczytane teksty. Urządzali też pogadanki, referując tematy z zakresu uprawianych dziedzin wiedzy. Spectrum tematyczne tych pogadanek było niezwykle szerokie; konfederacja barska i Jan Zamoyski, metody wierceń naftowych i naukowe wyprawy do Azji i Ameryki. Głównym animatorem tych pogadanek był najwybitniejszy polski badacz dziejów nowożytnych, prof. Władysław Konopczyński; organizował je, by uchronić współtowarzyszy niedoli „od upadku ducha”. Toteż zyskał sobie żartobliwy tytuł „rektor uniwersytetu oranienburskiego” [P. Biliński, cytowana biografia Konopczyńskiego].
Zawsze wielką niewiadomą była reakcja SS-manów na tę formę aktywności więźniów. Zdarzyło się, że jeden z Niemców przez dłuższy czas przysłuchiwał się prelekcji – zapewne znał język polski. Inny SS-man, bardzo gorliwy i fanatyczny, zastawszy więźniów słuchających takiego wykładu, wpadł w gniew i zaczął… egzaminować profesorów! „Uwziął się” zwłaszcza na Semkowicza. Dowiedziawszy się, że jest on historykiem, zapytał go o datę urodzin pruskiego króla Fryderyka II, grabarza dawnej Rzeczypospolitej, ale przez Niemców obdarzanego przydomkiem „Wielki”. Zapytany, stojąc zgodnie z obozowymi rygorystycznymi przepisami na baczność i z czapką w ręku, wydedukował trafnie, że był to rok 1712. Znacznie trudniejsze okazało się drugie pytanie, o datę dzienną urodzin Adolfa Hitlera.
Semkowicz oczywiście nie miał żadnego powodu, by znać czy pamiętać datę 20 kwietnia 1889 r., „(…) wobec czego nastąpiło silne uderzenie w twarz z pełną kpin uwagą ‘Das ist ein polnischer Historiker!’ (‘To jest polski historyk’)”. Jak pisała Jadwiga Semkowiczowa, jej męża „(…) nękał (…) silny głód pracy. W braku umysłowej, z konieczności wymyślał sobie fizyczną, (…) sam ścielił swoje łóżko, szorował stoły i ławki i mył okna. Pracy tej była zresztą i inna jeszcze przyczyna: uwięzieni (…) na zasadzie zupełnego braku logiki w postępowaniu Niemców dostawali cięgi, gdy wpadł niespodziewanie SS-man i zastał ich bezczynnych lub wykonujących niewłaściwe czynności. Raz np. zdobył mąż książkę ‘Geschichte der Päpste’ (‘Historia papieży’) i zagłębił się w jej czytaniu, zdoławszy w ten sposób na chwilę oderwać się od smutnej rzeczywistości. Nie zauważył wobec tego wejścia SS-mana i nie zorientował się jeszcze, co mu grozi, gdy ten wyrwawszy mu z ręki tę grubą księgę tak silnie uderzył nią w jego głowę, że (…) cały zalał się krwią. Rozcięte ucho zlepiał mu potem prof. [Jan] Miodoński [chirurg-otolaryngolog, prof. UJ, więziony w Sachsenhausen do grudnia 1940 r.]. Od tego czasu miał się na baczności, gotów bodaj do udawania roboty (…)”.
W zasadzie nie pędzono więźniów do pracy, ale poddawano ich rozmaitym szykanom. Do najbardziej uciążliwych należało Stehkommando, czyli „stójka”: do jednego baraku spędzano wszystkich więźniów, stali w niesamowitym ścisku nawet i cały dzień, z przerwą na apel. Tylko niektórzy „stójkowicze” mieli dość szczególną rozrywkę: obserwację dymów z kominów krematorium – na przemian białych i czarnych. O tych pierwszych mawiano z wisielczym humorem, że to niewinne dusze idące wprost do nieba, o czarnym dymie, że to dusze grzeszników skazanych na męki piekielne.
Szczególną udręką były także apele, odbywane trzy razy dziennie, po każdym posiłku: „Na apelach tych uszeregowani w kilka rzędów, od najniższych do najwyższych, narażeni byli na różne naigrawania, przykrości i bicia za lada drobiazg, gdy np. na sekundę spóźnili się z zerwaniem czapki z głowy (…). Musiało się to odbywać tak sprawnie, by uderzenie czapkami o uda wydało 1 trzask”. Pod koniec marca 1940 r., z powodu ucieczki jednego z nich, więźniowie stali podczas „szalonej zawiei śnieżnej” bez ruchu, z odkrytymi głowami „(…) od wieczornego apelu aż długo w noc, gdy wreszcie pozwolono im wrócić do baraków, choć poszukiwany psami gończymi zbieg jeszcze się nie odnalazł, ale widocznie sami oprawcy mieli już tego dość. (…) Że mąż przetrzymał ten najdłuższy i najcięższy według niego apel, uważał to za cud Boski” – pisała profesorowa Semkowiczowa.
„Kto wrócił żywy z obozu, musi uwierzyć w istnienie Boga”
Wkrótce po uwięzieniu profesorów rodziny podjęły intensywne starania o ich uwolnienie. Jadwiga Semkowiczowa zwróciła się w licznych listach do uczonych niemieckich, z którymi jej mąż miał kontakty naukowe. Tylko nieliczni okazali jej współczucie i gotowość pomocy. Do takich chlubnych wyjątków należał dyrektor Instytutu Słowiańskiego Uniwersytetu w Berlinie, prof. Max Vasmer. W styczniu 1940 r. podjął on starania w Urzędzie Spraw Zagranicznych Rzeszy o uwolnienie czterech profesorów, m.in. dwóch Władysławów – Semkowicza i Konopczyńskiego, oraz wspomnianego również wyżej emerytowanego historyka literatury Ignacego Chrzanowskiego. Gdy ta próba zakończyła się fiaskiem, rozpoczął zbieranie podpisów wśród niemieckich profesorów, ryzykując, że sam może trafić do obozu. Represje, jakie groziły za próby pomocy w zwolnieniu profesorów, odczuł na własnej skórze inny Niemiec, dr Gerhard Sappok, przed wojną uczestnik seminariów prowadzonych przez Semkowicza. Jak pisała pani Jadwiga, „(…) przejął się szczerze losem swego profesora (…)”. Ale nic nie wskórał, a tylko sam się pogrążył: „(…) dr Sappok został wyrzucony po wielkiej i głośnej awanturze z biura [Instytutu Niemieckich Prac na Wschodzie] tak jak stał, nie mogąc nawet zabrać swoich rzeczy. Zaraz potem znalazł się na froncie i wkrótce zginął. Jestem niestety głęboko przekonana, że przyczyniło się do tego ludzkie stanowisko, jakie zajął wobec uwięzienia prof. Semkowicza, którego autorytet uznawał i którego darzył prawdziwym oddaniem (…)”.
Bardziej skuteczne, choć też nie od razu, okazały się starania o uwolnienie profesorów podjęte przez rządy wielu państw europejskich. „Sonderaktion Krakau” nabrała międzynarodowego rozgłosu oraz wywołała oburzenie skłaniające do różnych form interwencji władze 25 państw, w tym Watykanu, Hiszpanii generała Franco i Włoch Mussoliniego. Ten ostatni osobiście zainteresował się dramatem krakowskich profesorów i wraz z szefem MSZ, hr. Ciano, za pośrednictwem ambasady włoskiej w Berlinie najbardziej przyczynił się do ich uwolnienia, choć nie wszystkich od razu. Duża w tym zasługa Luciany Frassati-Gawrońskiej, włoskiej działaczki społecznej, kurierki rządu gen. Władysława Sikorskiego, żony ostatniego ambasadora II Rzeczypospolitej w Wiedniu, która nagłośniła całą sprawę we włoskich sferach rządowych. „Tysiącletnia Rzesza” musiała się przecież liczyć ze swym sojusznikiem…
Większość uwięzionych, ponad 100 starszych wiekiem profesorów, została 8 lutego 1940 r. zwolniona. Nie doczekało wolności 19 zmarłych krakowskich uczonych. W Sachsenhausen pozostawiono jeszcze na kilka miesięcy 43 więźniów młodszych oraz uznanych przez hitlerowców za najbardziej niebezpiecznych. Spośród historyków byli to m.in. Kazimierz Piwarski, Kazimierz Lepszy, Henryk Batowski i Władysław Semkowicz – zwolniony z Sachsenhausen po rocznym tam niemal pobycie, 18 listopada 1940 r. Swoiste podsumowanie więzienno-obozowej gehenny wyraził słowami świadczącymi o ogromie i głębi jego cierpień: „Kto wrócił żywy z obozu, musi uwierzyć w istnienie Boga”.
Zakazano mu jednak wyjazdów poza Kraków oraz podejmowania pracy naukowej pod rygorem ponownego uwięzienia w obozie koncentracyjnym. Zobligowano go też do nader uciążliwego osobistego meldowania się na komendzie Gestapo aż trzy razy w tygodniu. Dzięki interwencji Juliusza Twardowskiego, który jako były austriacki minister ds. Galicji w latach 1917–1918 miał wyrobione pożyteczne kontakty z Niemcami, latem 1941 r. ten obowiązek został na szczęście zniesiony. Brak środków utrzymania, a także potrzeba uniknięcia dotkliwej dla tak aktywnego człowieka bezczynności zmusiły Semkowicza do podjęcia pracy w Dyrekcji Archiwów Państwowych Generalnego Gubernatorstwa, kierowanej przez Ericha Randta, byłego dyrektora Archiwum Państwowego we Wrocławiu. O wzięciu tej posady lojalnie poinformował profesor działających w konspiracji swoich przełożonych: pełniącego obowiązki rektora UJ słynnego botanika prof. Władysława Szafera oraz sekretarza generalnego Polskiej Akademii Umiejętności prof. Tadeusza Kowalskiego.
Semkowicz starał się usilnie o zapewnienie opieki nad archiwaliami prywatnymi, skonfiskowanymi przez Niemców, takimi jak niewprowadzone jeszcze do naukowego obiegu Archiwum Potockich z Krzeszowic. Ukrył przed okupantem część archiwaliów Polskiej Akademii Umiejętności po ich uporządkowaniu. Trzeba przyznać, że Randt, choć odpowiedzialny za rabunek polskich archiwaliów, z których nie wszystkie zostały przez Niemców zwrócone, zapewnił Semkowiczowi dużą swobodę w pracy. Przydzielając mu pokój, w którym zgromadzono księgozbiór Zakładu Nauk Pomocniczych UJ, rzekł: „Będzie Pan Profesor mógł się tu czuć dobrze wśród swoich książek i będzie mógł pracować nie tylko dla Archiwum, ale i dla siebie!” Semkowicz, korzystając z tego marginesu swobody, potajemnie udostępniał kolegom archiwalia przydatne dla badań naukowych.
Pomówienia o rzekomą kolaborację
W 1941 r. w niewyjaśnionych do końca okolicznościach etat prof. Władysława Semkowicza przeniósł Randt z Dyrekcji Archiwów do Instytutu Niemieckich Prac na Wschodzie (Institut für Deutsche Ostarbeit), którego zadaniem miało być udowadnianie niemieckiego charakteru ziem polskich. Choć po kilkunastu miesiącach przywrócono mu etat w Archiwum, część konspiracyjnej prasy polskiej zarzuciła Semkowiczowi kolaborację z okupantem. Jej wyrazem miało być rzekome wskazywanie Niemcom miejsc ukrycia cennych polskich dokumentów. Kierownictwo Walki Cywilnej Polskiego Państwa Podziemnego podjęło nawet w tej sprawie dochodzenie prokuratorskie, które jednak wkrótce umorzono z braku twardych dowodów.
A przecież prof. Semkowicz jasno wytyczył cel swojej pracy w tym Instytucie: „(…) kontynuowanie polskiej pracy naukowej pod jego kierunkiem, czuwanie nad zagrabionymi zbiorami, kontrolowanie i – o ile możności – paraliżowanie szkodliwych poczynań Instytutu, a nawet wykonywanie pewnych prac ważnych z polskiego punktu widzenia przez podsuwanie Niemcom odpowiednich tematów, a następnie zatrzymywanie materiałów, bądź ich odpisów, w naszych rękach (…). Otrzymałem wówczas między innymi opinię ks. metropolity Sapiehy, że pracy tej, jako otwierającej możliwość pracy naukowej z polskiego punktu widzenia bądź obojętnej, bądź nawet pożytecznej, możemy się podjąć (…). Cel założony przy wstępowaniu do Instytutu został w pełni osiągnięty: Instytut otrzymał w sumie kilkaset stron bezwartościowych (…) przeważnie odpisów rękopisów, najważniejsza zaś praca, tj. indeks średniowiecznego mieszczaństwa krakowskiego, został zręcznie zatrzymany w naszych rękach (…)”.
Nie zamknęło to jednak sprawy, bowiem po zakończeniu wojny Ministerstwo Oświaty Rządu Tymczasowego nie tylko zawiesiło Semkowicza w obowiązkach dydaktycznych, ale wszczęło śledztwo pod zarzutem „współpracy z okupantem”. Jednak po dokonaniu analizy zebranego materiału Komisja Prawnicza UJ oraz rektor i Senat uczelni w pełni uwolniły go od zarzutów, postulując przywrócenie obowiązków akademickich. Wniosek uzasadniono faktem, iż Semkowicz „(…) nie tylko w niczym nie naruszył obowiązku wiernej służby Rzeczypospolitej, ani obowiązku strzeżenia powagi swego stanowiska i unikania wszystkiego, co mogłoby obniżyć powagę nauki i znaczenie Uniwersytetu Jagiellońskiego, ale że przeciwnie całą swoją działalnością w czasie okupacji oddał nauce polskiej – z narażeniem własnego życia – poważne usługi”.
Nawet jednak ten pozytywny wniosek nie przekonał decydentów; ministerstwo z powodu osiągnięcia przez uczonego wieku emerytalnego przeniosło go w stan spoczynku. W miarę sił prof. Władysław Semkowicz kontynuował po wojnie pracę naukową. Nie dożył jednak publikacji swego opus magnum, niemającego precedensu w historiografii polskiej. Jego obszerny podręcznik „Paleografii łacińskiej” opublikowano dopiero w 1951 r. Doznane szykany i upokorzenia wydatnie podkopały jego zdrowie; uczony zmarł 19 lutego 1949 r. Problem jego rzekomej kolaboracji odżył po wielu latach, już w XXI wieku, wskutek opublikowanej monografii Ostinstitutu, obronionej jako rozprawa doktorska na Uniwersytecie Warszawskim. Publikacja ta została krytycznie przyjęta przez część historyków, nie tylko z podwawelskiego grodu, m.in. z powodu błędów warsztatowych. Wywołała ona poważne animozje pomiędzy częścią stołecznego i krakowskiego środowiska historycznego.
„Sonderaktion Krakau” była jednym z elementów systematycznej akcji zmierzającej do eliminacji, a nawet fizycznej likwidacji inteligencji polskiej, jako elitarnej warstwy przywódczej. Wytyczną były słowa Hitlera:
„Tylko naród, którego warstwy kierownicze zostaną zniszczone, da się zepchnąć do roli niewolników”.
Ten artykuł ukazał się w miesięczniku WPIS – Wiara Patriotyzm Sztuka w październiku 2024 tu: https://e-wpis.pl/
Zobacz również: https://republikapolonia.pl/2024/09/12/zyjemy-miedzy-iv-rzesza-a-zaborcza-rosja/