Czy nie jest za późno?

Czy nie jest za późno?

Francuskiemu pisarzowi Andre Malraux przypisuje się postawienie prognozy, co uczynił kilkadziesiąt lat temu, iż „Wiek XXI będzie wiekiem religii, lub go nie będzie”. Niby ta przepowiednia wydaje się chybiona, ale czy na pewno…? Cywilizacja zachodnia, dziś można już stwierdzić z całą pewnością post-chrześcijańska, od lat stacza się po równi pochyłej ku upadkowi, przy czym różnił się tylko kąt nachylenia, a więc z tego wynikająca szybkość owego staczania się. Po słynnej i chybionej diagnozie Francis’a Fukuyamy z początku lat ’90 ub. stulecia o „Końcu historii” (zwycięstwo demokracji liberalnej po upadku Sowietów i częściowej ekonomicznej liberalizacji Chin) życie jak to życie, zrobiło ludzkości psikusa i historia zamiast się skończyć, zaczęła przyśpieszać, i to w sposób jak zwykle najmniej oczekiwany (sami Państwo doskonale wiecie czego byliśmy od tamtego czasu świadkami i wyliczanka byłaby bardzo długa). Ponieważ postęp techniczny mimo szalonego tempa jest jednak nieunikniony, nie będę się tu rozwodził na jego wpływem, co wszak jest rzeczywistością, bo jest on całkiem spory i wywiera wpływ na szeroko pojęte sprawy cywilizacyjne. Ale nie o tym chcę tu pisać, a skoncentrować się raczej na innym aspekcie, a mianowicie związku przyczynowo – skutkowym wspomnianego upadku cywilizacji zachodniej (nie znaczy to by inne były w lepszym stanie).

Jedną z istotnych przyczyn postępującej degeneracji jest upadek tożsamości co dobrze obrazuje pewien żart:

“Przychodzi Europa do lekarza i mówi: „Panie doktorze, mam problemy z tożsamością”, na co lekarz pyta: „A od kiedy ma pani te problemy?”. „Jakie problemy?” – odpowiada Europa”.

Proces leczenia zaczyna się po pierwsze od uznania faktu, że jest się chorym, następnie szukaniu pomocy u specjalisty, który powinien postawić właściwą diagnozę i zaaplikować odpowiednie lekarstwa, które pacjent powinien przyjmować i każdy z elementów tej chorobowej układanki jest ważny. Tymczasem trudno byłoby wskazać kraj z zachodniego kręgu cywilizacyjnego, który uznałby, że choruje i to w dodatku jest zaatakowany przez cały zespół chorób, gdzie utrata tożsamości chrześcijańskiej jest tylko głównym z problemów. W ten sposób następne kroki prowadzące do uzdrowienia są zaniechane, jest więc niemożliwym rozpoczęcie procesu leczenia. Są pewnie wyjątki, ale generalnie można zauważyć, iż „początkiem końca” różnych imperiów czy cywilizacji były przyczyny natury nie militarnej, co już było skutkiem, lecz ich gnicie moralne, nawet gdy nie istniało chrześcijaństwo. Hedonizm i upadek moralności nie są wyłączną domeną obecnych czasów, mając miejsce, choć oczywiście na innym poziomie, także w dziejach potężnych imperiów czy tyranii.
Jakie są więc liczne symptomy moralnego upadku naszej cywilizacji?

„Operacja Pandemia”, której wszyscy mieszkańcy planeta Ziemia doświadczyli dowiodła, że mylne jest pojęcie o odejściu w przeszłość ustrojów totalitarnych (powszechnie uważa się za taki panujący w Korei Północnej oraz miękki totalitaryzm Chin, Rosji czy pewnych państw islamskich). Przećwiczyliśmy na własnej skórze transformację demokracji liberalnej w jej wersję totalitarną i wszystko wskazuje na to, iż pewne procedury umożliwiające powtórkę restrykcji wolności obywatelskich, a wręcz ich łamania, znów się mogą powtórzyć i to w całkiem nieodległej przyszłości. W państwach nominalnie „demokratycznych”, gdzie jest względna swoboda polityczna, nastąpiła całkowita zagłada partii konserwatywnych, w tradycyjnym tego słowa rozumieniu, bo jak wiadomo przymiotniki „chrześcijańska” czy „konserwatywna” w ich nazwach są po prostu nic nie znaczące i z gruntu fałszywe, i szkoda nawet o tym dyskutować – to oczywistość. Jednak największe niebezpieczeństwo leży w moralnym upadku ludzkości ogólnie, a już szczególnie w krajach o tradycji chrześcijańskiej; konserwatywne chrześcijaństwo i katolicyzm stały się wyznaniami niszowymi, i żadne pobożne życzenia tego nie zmienią, bo „rzeczywistość skrzeczy”…

Papież Jan Paweł II powiedział kiedyś, iż „Naród, który zabija własne dzieci, jest narodem bez przyszłości” i jakże trafne to określenie, a zarazem szokujące i bolesne. Żyjemy w czasach, kiedy morderstwo dzieci nienarodzonych ma być uznane jako „podstawowe prawo człowieka” oraz przejaw praw reprodukcyjnych kobiet. Innego rodzaju dewiacja wołająca o pomstę do nieba, to okaleczenie dzieci wskutek trans–operacji, kiedy to kilkuletni maluch uważa, że ma „złą płeć” i systemy edukacji oraz opieki zdrowotnej akceptują taki obłęd, skutkujący nieodwracalnym okaleczeniem. Te zbrodnicze praktyki pochodzą z szaleństwa, które wypływa z ideologii gender, wyznającej dowolną zmianę płci i negującą jej biologiczny charakter, co jest nie tylko pozbawione jakichkolwiek podstaw naukowych, ale kwalifikuje się do choroby psychicznej.
Poza tym szczytowym „osiągnięciem” istnieje całkiem dużo innych, które dokonały destrukcji moralności chrześcijańskiej, że wspomnę tu tylko wszechobecność homoseksualizmu z jego „ciekawymi” odmianami,
eutanazję, wylewające się ze wszystkich stron pornografię i erotyzm, którym poddawani są już najmłodsi.

Przykro to stwierdzić, lecz niechlubną rolę w tym dziele anihilacji, mają udział Kościoły chrześcijańskie.
Wydawałoby się, że w czasach gdy stan świata jest taki, jaki jest, kiedy na horyzoncie widać jutrzenkę realizacji Agendy 2030, Wielkiego Resetu, nadciągającego transhumanizmu z cyborgizacją Wybranej Rasy, hedonizmem, relatywizmem moralnym i inwazją okultyzmu (demoniczne sekty New Age), Kościół katolicki się jakoś „ogarnie” dostrzegając te groźby, stojące tuż za progiem. Niestety zamiast tej mobilizacji i organizowania duchowego kontrataku, Boski założyciel Kościoła musi patrzeć z przerażeniem na jego postępującą destrukcję, kiedy prawdy wiary są „rozeznawane” i „interpretowane” w taki sposób, iż wprost zaprzeczają Tradycji i Magisterium (np. puste piekło). Duszpasterze zamiast zajmować się nawracaniem i szukaniem owiec, które zaginęły z Pańskiej owczarni, mają brać udział w „dialogu i ekumenizmie” (jaki jest sens dialogu z liczącym 2 tys. lat Kościołem i sekty z USA założonej w XIX w. przez religijnego kupca?), udziela się Komunii Świętej osobom tego niegodnym (rozwodnicy w drugich związkach, protestanci), błogosławi grzeszne związki homo i siedzi cicho patrząc na herezje wywołane przez następcę św. Piotra.
Kto ma być liderem oporu wobec tych wszystkich wymienionych wyżej szaleństw jeśli nie Kościół? I kto podąży za takim „liderem”, który sam uległ wobec ducha tego świata i przestał być skałą, na której mogą się oprzeć, jeszcze ci wierni tradycyjnemu nauczaniu?

Na tle tego „czarnego opisu” stanu cywilizacji pojawiło się kilka światełek, pozwalających mieć nadzieję, iż jednak nie wszystko jest stracone. Mimo zakazu celebracji Mszy Trydenckiej, w krajach uznanych już za post-chrześcijańskie (Holandia, Francja), wierni powoli odnajdują się w tradycyjnym nauczaniu i ich liczba powoli, ale systematycznie rośnia (jakość jest lepsza od ilości). Kraje Afryki i kilka Episkopatów oraz część hierarchów, otwarcie przeciwstawiły się heretyckiemu poleceniu papieża Franciszka by błogosławić pary homoseksualne, co jest potężnym zastrzykiem nadziei na to, iż „Reszta” jeszcze nie wyginęła na tej wewnątrz kościelnej moralnej wojnie. Nie związane już z Kościołem, lecz tym niemniej zachęcające znaki budzenia się społecznego protestu widać wśród społeczeństw, co przekłada się na wywołane tym decyzje rządzących. Tak więc w Holandii i Skandynawii (Szwecja po latach lewackiego szaleństwa, o dziwo w tym przoduje) rządzące ekipy wprowadzają regulacje ograniczające swobodną imigrację, reformują systemy oświatowe (zakaz smartfonów w szkołach, powrót tradycyjnych metod nauczania). Rolnicy w krajach UE stali się znaczącą siłą polityczną po oporze wobec obłędu „zielonego dilu”, zaś w USA nareszcie zlikwidowano federalne prawo do aborcji bez ograniczeń, a w Wlk. Brytanii w końcu skasowano operacje zmiany płci dla maluchów. Nadzieje budzi też, mimo pewnych kontrowersji, prezydentura D. Trumpa.

Wymienione powyżej zmiany i trendy są z pewnością pozytywne, pozwalając mieć nadzieję, iż jeszcze nie wszystko stracone, choć zapowiada się ciężka walka bo „postępowcy” wszelkiego gatunku nie zamierzają się poddać. Tym niemniej, trzeba „robić swoje”, pamiętając to co powiedział Edmund Burke, iż „By zło zatryumfowało wystarczy, by ludzie dobrej woli, nie robili nic”. Jeśli będziemy siedzieli cicho, delektując się pasywnością i wiecznym narzekaniem na otaczającą nas rzeczywistość, to tytułowe „czy?”odnoszące się do zagłady cywilizacji zachodniej, zamieni się bez żadnych wątpliwości w nieubłaganie „kiedy?”. Wiadomo, że końcowy atak sił ciemności, wcześnie czy później, tak czy inaczej nastąpi, ale po co im w tym jeszcze mamy pomagać?

+ posts
author avatar
Andrzej Otomański

Comments

No comments yet. Why don’t you start the discussion?

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *