Narodziny herezji w Kościele (część I)

Narodziny herezji w Kościele (część I)

Kilka lat temu ksiądz prof. Dariusz Oko napisał wstrząsającą książkę pt. „Lawendowa mafia”, traktującą o działającej w Kościele od wielu lat homo-mafii, która niczym rak rozprzestrzenia się i niszczy organizm Kościoła. Trwająca dziesięciolecia inwazja tego pasożyta powoduje nie tylko perwersje seksualne wśród duchowieństwa do szczebla hierarchii włącznie, ale wiąże się również z odrzuceniem wiary i świadomym wyborem grzechu oraz usiłowaniami zmiany doktryny Kościoła przez usankcjonowanie i legalizację homo-herezji. Demaskujące dzieło ks. prof. D. Oko ujawnia jawne i zakulisowe działania „lawendowców” ale i proponuje szukanie lekarstwa mającego uleczyć Oblubienicę Chrystusa z choroby wciąż skrywanej w mroku oparów grzechu i zła ludzi, którzy wiarę zamienili na praktykowanie dewiacji seksualnych, szukaniu władzy, wpływów i korzyści osobistych. Ale ten 2-odcinkowy esej nie będzie o czasach obecnych, lecz postaram się Państwu przedstawić na przykładzie Ameryki Północnej, a dokładnie USA i Kanady (choć z pewnością Europa Zachodnia ma też w powstaniu tej zgnilizny swój udział) jak doszło do powstania tej całkiem otwartej groźby dla dalszej egzystencji Kościoła. Informacje czerpałem z artykułu Filipa Adamusa napisanego dla portalu pch24.pl oraz uaktualnionego artykułu Michela’a D. O’Brien, który ukazał się w kwietniu 1988 r. w „Canadian Catholic Review”. W tym odcinku zajmę się USA.
 
By zrozumieć powagę tej groźby należy wrócić do korzeni jej powstania, które puściły tuż po studenckiej rewolcie ‘68 r. rozprzestrzeniającej się po zachodnich uniwersytetach i kampusach a jedną z konsekwencji była rewolucja seksualna, z otwarcie już praktykowanym homoseksualizmem obu płci. To wtedy w 1969 r. augustianin ks. Patrick Nidorf utworzył w San Diego półtajne „duszpasterstwo homoseksualistów”, by do którego trafić trzeba było zapisywać się przez specjalne formularze. Powodem była obawa przed reakcją zwierzchników oraz ewentualne pojawienie się osób niepożądanych, czyli „religijnych fanatyków”. Jak mówił ks. Nidorf, wynikało to z jego przekonania o błędach jakie wobec osób homo miał popełniać Kościół, czyli zdecydowanego wskazania na grzeszność aktów homoseksualnych, co miało rzekomo powodować „przesadne poczucie winy”, wzmacniane podczas spowiedzi. Postanowił temu zaradzić przez powołanie owego duszpasterstwa homo i zaproponowania rewolucyjnych zmian w nauczaniu Kościoła odnośnie problematyki homoseksualnej w czym wspomagać go miał świecki ruch katolików – gejów pn. „Dignity” (Godność). Po 2 latach działania aktywiści „Dignity” namówili dominikanina do zrobienia kolejnego kroku tj. otwartego ich poparcia i ujawnienia się wobec władz kościelnych.

Swe przekonania zaprezentowali ordynariuszowi Los Angeles (list trafił też do abp Timothy Manninga, metropolity archidiecezji), pisząc m. in.: „Uważamy, że homoseksualizm jest naturalną odmianą używania płciowości. Nie oznacza ani choroby ani niemoralności. Ludzie o takiej orientacji seksualnej mają naturalne prawo używać sił erotycznych w sposób odpowiedzialny i spełniający, używając ich z poczuciem dumy”.

Ks. Nidorf wraz ze swoim prowincjałem musieli się stawić na wizycie dyscyplinarnej, wskutek której dostał zakaz przewodzenia „Dignity”, która musiała przekształcić się w ruch świecki. Dwa lata po tych wydarzeniach wobec braku możliwości wewnątrzkościelnej agitacji na rzecz „homoseksualnych katolików”, ks. Nidorf porzucił kapłaństwo, zaczął się tytułować „Pax” i wziął za żonę kobietę o imieniu Dacia St.John

Mimo tego gorszącego przykładu, „Dignity” coraz swobodniej zaczęło działać na terenie całych USA, a co gorsze, na akcję dyscyplinarną zdecydowało się niewielu hierarchów. Obecna liderka „Dignity” Marianne Duddy-Burke wspomina tak tamte lata: „Księża oferowali swe posługi jako liderzy proponując nam doradztwo duszpasterskie; siostry zakonne i kapłani wchodzili w nasze szeregi, czasem całkiem jawnie. Kościoły i kaplice służyły za miejsca spotkań, a biskupi z nami współpracowali wyznaczając kapelanów do duszpasterstw gejów i lesbijek. Pewni biskupi przewodniczyli nawet celebracjom liturgicznym „Dignity”.
 
Prawie równocześnie miał miejsce pewien precedens, który z czasem wyznaczył pewien trend. Otóż Brian McNaught, dziennikarz z „Michigan Catholic” został zwolniony za, jak to ujął zarząd redakcji, „zgorszenie czytelników”, które polegało na publicznym obnoszeniu się ze swoim homoseksualizmem i otwartym podważaniu nauczania Kościoła o jego grzesznej naturze. McNaught znalazł sprzymierzeńców w „Gay Liberator”, w którym zapowiedział manifestacje w swojej obronie, przez wiece poprzedzające Msze Święte w jego intencji. Od tej pory medialna wrzawa środowisk homoseksualnych i gejowsko – katolickich podnosiła się za każdym razem, w przypadku zwolnienia z pracy w katolickim magazynie, szkole czy z posady w parafii lub kurii, jakiejś osoby demonstracyjnie manifestującej swe perwersyjne praktyki. Z czasem aktywiści homo sięgnęli po oręż prawny oskarżając swych byłych pracodawców o dyskryminację z powodu, jak się to obecnie nazywa „orientacji seksualnej” i dziś jest to standardowa taktyka homo-lobby.

Innym „herosem wiary gejowskiej” jest jezuita John McNeill (nazwany po latach przez James Martina, też jezuitę, „świętym patronem ruchu gejowsko katolickiego”), który najpełniej wyraził oczekiwania „homo duszpasterstw” publikując w 1976 r. podstawowe dla nich dzieło „Kościół i homoseksualizm”, w którym apelował o porzucenie tradycyjnej moralności seksualnej. Książka aktywnego geja- księdza uzyskała mimo swej treści zgodę władz zakonu na wydanie i dopiero rok później, gdy jej tezy dotarły do Watykanu, Kongregacja Nauki Wiary zakazała mu publicznych wystąpień medialnych. J. McNeill wobec tego przez 9 kolejnych lat stał się naczelnym wykładowcą „Dignity”, prowadząc spotkania i „rekolekcje”, gdzie m. in. było ”dziękczynienie za omylność nauki Kościoła”.

Po latach, w 2009 r. przekonywał, że „…najwyższy rozwój religijny oznacza uniezależnienie się od Magisterium i rozsądzanie kwestii moralnych w wolności swego sumienia”. Sięgając do psychoanalizy S. Freuda, McNeill porównał Kościół do rodzica, który musi zawieść swe dziecko, by zaczęło szukać niezależności, co ujął tak: „Jednym z największych beneficjentów zawodności władz kościelnych jest katolicka społeczność LGBT. Zdaliśmy sobie sprawę już wcześniej, że nie możemy zaakceptować i słuchać nauczania Kościoła na temat homoseksualności, bez zniszczenia się psychologicznie i duchowo, bo była to sprawa naszego przetrwania. Musieliśmy zdystansować się od nauczania Kościoła, rozwinąć naszą wolność sumienia i słuchać, co Duch Boży mówi do nas przez nasze doświadczenia. W konsekwencji społeczność LGBT przoduje na drodze przekształcenia Kościoła w Kościół Ducha Świętego”. Nie dziwi, że nawet postępowi jezuici musieli go w końcu wydalić ze swych szeregów.
 
Te marzenia postępowych homo – księży zostały zburzone w połowie lat ’80 za sprawą pontyfikatu Jana Pawła II i prefekta Kongregacji Doktryny Wiary kard. Józefa Ratzingera, który w 1986 r. wysłał list do biskupów całego świata w sprawie „Opieki duszpasterskiej nad osobami homoseksualnymi”. Tęczowe lobby ogarnęła furia, bo w liście przypomniano, że relacje homoseksualne nie mogą być uważane za normalne i kontakty seksualne osób tej samej płci są wewnętrznie złe moralnie (co znalazło miejsce w Katechizmie Kościoła Katolickiego).

Tekst listu wyraźnie mówił, iż „Choć sama skłonność homoseksualna nie jest grzechem, to pozostaje słabszą lub silniejszą tendencją skierowaną ku wewnętrznemu moralnemu złu. Z tego powodu nawet sama skłonność musi być uznana za obiektywnie zaburzoną”. Kard. Ratzinger był konsekwentny i homoseksualiście w sutannie jakim był McNeill zakazał szeregu posług, którym jezuita się nie poddał, w związku z czym został wydalony z zakonu (w 2008 r. „poślubił” swojego partnera). Akcja dyscyplinująca została też podjęta wobec założycieli New Ways Ministry, grupy wspierającej „tęczowych katolików”, ks. Roberta Nugent i s. Jeannie Gramick, która sprzeciwiła się podporządkowaniu polecenia przełożnych, bo restrykcje miały naruszać jej „prawa człowieka”. Wreszcie też zakazano spotkań „Dignity” na terenie kościelnym, przez co osłabła współpraca z hierarchią.

Ten czas aktywiści katolickiego homo-lobby wspominają z rozgoryczeniem, bo zastopowano ich olbrzymie nadzieje na całkiem realne usadowienie się w strukturach Kościoła w USA, co planowano już od początku lat ’70. Otóż w 1971 r. Konferencja Episkopatu USA uruchomiła program „Wezwanie do działania”, mający na celu zaangażowanie Kościoła w „walkę o sprawiedliwość społeczną”. Ten projekt nieformalnie był początkiem trwającego 5 lat Synodu, podczas którego biskupi mieli się wsłuchiwać w głos i oczekiwania laikatu. Kończącą te „konsultacje” konferencję w Detroit, na którą przybyło ponad 100 biskupów, 1200 świeckich delegatów i 1500 obserwatorów określono jako „zaczyn bezklasowego Kościoła dla wszystkich”.

Wystąpił też na niej przedstawiciel „Dignity”, wymieniony już Brian McNaught, po raz kolejny zgłaszając żądania środowisk homo-katolickich, co padło na podatny grunt. To nie do wiary, ale już wtedy delegaci wyprzedzili Niemiecką Drogę Synodalną, pochwalając dopuszczanie do Komunii rozwodników w drugich związkach, rozważając możliwość ordynacji kobiet, zaapelowali o dopuszczalność antykoncepcji. Poza tym przyjęto dokument pt. „Osobowość”, gdzie pisano o usunięciu z Kościoła „struktur i podejścia, które się przyczynia do dyskryminacji homoseksualistów”.

Na szczęście w 1976 r. Kościół w USA (choć nie wszyscy hierarchowie) dostrzegł groźbę i otrząsnął się z „tęczowego zauroczenia”. Przewodniczący Episkopatu i wielu biskupów uznało, iż uchwały przyjęte przez zgromadzenie nie reprezentują katolickiej większości,  zaś sama agenda została przejęta przez rewolucjonistów. Zresztą wcześniej niektórzy ortodoksyjni hierarchowie, jak np. bp Bruskewitz z Lincoln, wprost zabronili księżom brania udziału w tej lewicowej inicjatywie. Cały ten „tęczowy plan” dobił potem pontyfikat Jana Pawła II i „pancernego kardynała” J. Ratzingera; wtedy stało się jasne, iż tęczowa rewolucja wobec sprzeciwu konserwatywnych biskupów, twardego oporu ze strony Watykanu oraz co najmniej braku entuzjazmu ze strony zwykłych wiernych, nie powiedzie się. Nie oznacza to, by powstające struktury homo w Kościele złożyły broń, przechodząc do niejawnego budowania struktur homo-mafijnych, czekając na „lepsze czasy”. Niestety po latach okaże się, iż ich nadzieje się spełnią. Cdn w 2 odcinku…

Andrzej Otomański

+ posts
author avatar
Andrzej Otomański

Comments

No comments yet. Why don’t you start the discussion?

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *