Moje recenzje: Romano Amerio i „Iota unum” (część II)

Moje recenzje: Romano Amerio i „Iota unum” (część II)

R. Amerio (RA) w „Iota unum” wskazał też na kolejne „dziecko Ducha Soboru”, którym było rozmycie katechezy katolickiej, co w pełni ujawniło się w roku 1977 podczas Synodu biskupów, kiedy dyskutowano nad nową katechizacją, mającą ciągoty zdecydowanie modernistyczne. Sporo dyskutantów nie brało pod uwagę, iż katecheza jest nauczaniem, które nie pochodzi z doświadczenia wierzących, bo zawiera w nim nieobecne treści nadprzyrodzone i wypływa bezpośrednio z Boskiego nauczania, mogąc ewentualnie prowadzić do doświadczenia religijnego ale w żadnym razie nie jest pochodną doświadczenia. Jan Paweł II dostrzegł ten problem zwołując na początku 1981 r. spotkanie z rzymskimi katechistami, uświadamiając im uwiąd oraz degradację katechezy, podsumowując to w inny sposób podczas pielgrzymki w Salamance: „Strzeżcie się niebezpiecznej iluzji, że można oddzielić Chrystusa od Jego Kościoła, a Kościół od jego Magisterium” (papież nawiązał tak do pleniących się błędów dogmatycznych).

RA zauważa, że wstrząsy jakie nastąpiły po Vaticanum II nie ominęły także życia konsekrowanego, co przejawiało się głównie w porzucaniu życia zakonnego, ale nie tylko, bo oprócz spadku ilościowego, po zreformowaniu konstytucji i reguł zakonnych, nastąpiła degradacja jakościowa i zamiast spodziewanej odnowy pojawiła się, nazywając rzecz po imieniu, dekadencja. Także w tym przypadku, podobnie jak we wszystkich reformach posoborowych można było zauważyć trend pójścia w kierunku złagodzeń i ułatwień a nigdy zwiększenia wymagań, czego dobrym przykładem niech będzie kwestia posłuszeństwa. Otóż nie ogłoszono tu formalnie jakiegoś generalnego odejścia od ślubu posłuszeństwa przełożonym, ale zamiast tego dokonano wprowadzenia nowego „stylu” jego praktykowania, kiedy przełożeni generalni wielu zakonów postawili na „braterski charakter wspólnoty zakonnej”, co uzewnętrzniało się „na drodze owocnego, braterskiego dialogu”. Ten nowy „styl” doprowadził do takich ekscesów, jak publiczne obrażenie Jana Pawła II przez s. Teresę Kane, przewodniczącą stowarzyszenia zakonnic w USA, podczas jego tam wizyty, czy też gdy Watykan wydalił z zakonu s. Mary Mansour, kierującą ośrodkiem na rzecz przerywania ciąży i tysiące zakonnic protestowało przeciw temu, jako wyrazowi męskiego szowinizmu i gwałceniu praw człowieka, wolności sumienia i naruszania prawa kanonicznego (to chyba rekord obłędu).

Osobny rozdział autor poświęcił tematowi dialogu i „dyskusjonizmu” w Kościele posoborowym i jak pisze „Odmieniane przez wszystkie przypadki słowo „dialog” w najwyższym stopniu uformowało myślenie posoborowego Kościoła. Jego nośność i moc przemieniania umysłów da się porównać tylko z potencjałem, jaki w XIX w. rozwinęło słowo „wolność”. Jak podaje RA do Soboru „dialog” nigdy nie był znany i używany w nauczaniu Kościoła, zaś w dokumentach Vaticanum II występuje aż 28 razy, stając się wg AR „jednym z głównych pojęć posoborowej metafizyki i uniwersalną kategorią nowoczesnej mentalności”. Dziś mówi się o dialogu między Kościołem a światem, ekumenicznym, wewnątrzkościelnym i nadaje w sposób nieuprawniony strukturę dialogu teologii, katechezie, Trójcy Świętej, dziejom zbawienia, sakramentom, kapłaństwu, odkupieniu i temu co istniejąc od wieków Kościele nie pozostawało w jakimkolwiek związku, nawet skojarzeniowym, z „dialogiem”. RA jako kuriozum podaje, że „W encyklice Ecclesiam suam z 1964 r. 1/3 treści została poświęcona kwestii „dialogu” i Paweł VI postawił znak równości między spoczywającym na Kościele obowiązku ewangelizacji i prowadzeniu dialogu ze światem, co nie ma żadnego umocowania w Piśmie Świętym. Chrystus posłał uczniów by nawracali ludzi a nie prowadzili z nimi „dialog”, któremu brakuje nie tylko podstaw biblijnych ale i możliwości tworzenia warunków do głoszenia prawd wiary. Jest też wątpliwe, by „dialog” miał jakoś ubogacić wiernych Kościoła”.

Następnie R. Amerio zajął się posoborowym zamieszaniem jakie nastąpiło w kwestiach rozumienia pojęć wiary, nadziei i miłości. Przypomina on, iż „Wiara jest cnotą nadprzyrodzoną, oznaczającą że człowiek wyszedł poza ograniczający horyzont własnego rozumu i zaakceptował prawdy wiary, których nie był w stanie bezpośrednio uchwycić. Autorytet Boga stanowi kryterium ponad każdym innym”. „Odnowiciele” wiary odchodzą tu od doktryny Kościoła , twierdząc np. że motywem wiary jest „ludzkie pragnienie doskonałego osobowego zintegrowania” lub „pragnienie ukojenia”, co nie jest jakimś fałszem, lecz i nie jest sprawą główną, podstawową. Tak więc odejście od rozumowych podstaw wiary, zastąpienie ich osobowym skierowaniem, wypacza charakter Objawienia, które przestaje być dla nas dowiadywaniem się prawd, które są poza zasięgiem naszych poszukiwań intelektualnych, a staje się dążeniem do zwracaniu się ku nieskończoności. W wypadku miłości RA pisze o manipulacjach dokonywanych przez „odnowicieli”, którzy z powodu, iż jest ona znakiem rozpoznawczym chrześcijaństwa starają się umniejszać wiarę, a miłość samą chcą interpretować na sposób posłodzony, jakby nie wiązała się z odpowiedzialnością i poświęceniem.

Ci, którzy sądzą, iż to tylko papież Franciszek odpowiada za to, iż homoseksualizm przestał być uznany jako zboczenie i stał się „innym wyrazem seksualności” są w błędzie, bo jak udowadnia R.Amerio to już w Kościele holenderskim w latach ’60 XX w. mieliśmy do czynienia ze skandalem, ponieważ zaczęto tam błogosławić pary homo na stopniach ołtarza, a nawet odprawiać msze „Missa pro homophilis” (położyła temu kres dopiero reakcja Watykanu). Jak więc z tego widać korzenie heretyckiej encykliki Franciszka Fiducia supplicans, faktycznie nakazującej błogosławienie takich związków mają swą niechlubną tradycję (już ponad 50 lat). Podobnie ma się sprawa z masowym wprowadzeniem aborcji i co jest najbardziej w tym skandaliczne za jej społeczną akceptację są współodpowiedzialni francuscy jezuici, gdy w styczniu 1973 r. w swoim miesięczniku „Les Etudes”, co powtórzył w swych książkach jego redaktor o. Ribes, ogłosili swoją doktrynę o początkach życia ludzkiego. Ci zakonni postępowcy twierdzili iż ponieważ byt ludzki powstaje z połączenia 2 gamet, to nie uznaje się jego indywidualności, wobec czego „życie uczłowieczone”, to życie zarodka, który jest akceptowany przez jego rodziców, bo powołali go do istnienia i go kochają. Jeśli zabija się płód zanim go się zaakceptowało i pokochało, nie popełnia się zbrodni. I jak tu się skarżyć na poglądy aborcjonistów, gdy nominalnie katolicki zakon głosi takie zbrodnicze herezje?
Rozdział XXVIII „Iota unum” R. Amerio poświęcił sprawie tzw. moralności sytuacyjnej, która zwłaszcza w naszych czasach jest powszechnie używana przez postępowców, chcących przez różne pokrętne interpretacje, wykrzywić i zdeformować oryginalne nauczanie Kościoła w kwestiach moralnych. Tak więc autor pisze, że „O ile rozwody, sodomia i aborcja przeciwstawiają się prawu naturalnemu w pewnych specyficznych obszarach stosowania tego prawa, moralność sytuacyjna podważa samą jego zasadę przez redukowanie moralności do podejścia czysto subiektywnego, czyli do osądzania przez każdego własnych działań. Potępił to już Pius XII jako radykalną zmianę w pojmowaniu moralności, kiedy kryterium oceny moralnej jakiegoś czynu zostaje przeniesione ze sfery praw obiektywnych na grunt intencjonalno -subiektywny. Zgodnie z taki myśleniem czyn jest prawy i słuszny wtedy, kiedy dobra była intencja i gdy działanie stanowiło szczerą i spontaniczną reakcję na daną sytuację. Właściwie znika tu nawet rozróżnienie między oceną subiektywną, nadającą wartość każdemu czynowi, a oceną obiektywną, która ustala jakość tego czynu w oparciu o kryteria uniwersalne. (…) Moralność sytuacyjna jest nie do pogodzenia z katolicką etyką, która wskazuje na istnienie czegoś, co narzuca sumieniu granice, przed którymi musi się ono zatrzymać”. Tak więc logicznie rzecz biorąc, akceptacja moralności sytuacyjnej prowadzi bezpośrednio i nieuchronnie do relatywizmu moralnego, który pozwala wytłumaczyć i zaakceptować praktycznie każdy pomysł postępowców, będących mistrzami w „kreatywnej teologii”.

W „Iota unum” R. Amerio skrytykował i przewidział wypaczenie struktury Kościoła i utratę autorytetu biskupów wskutek powołania krajowych Konferencji Episkopatów, bo jak do tej pory każdy biskup posiadał pełnię jurysdykcji na terenie swej diecezji, odpowiadając wyłącznie przed papieżem. Tymczasem na mocy dekretu Christus Dominus przyznano Episkopatom uprawnienia wynikające z zasady kolegialności, w których była mowa o „najwyższej i pełnej władzy nad Kościołem powszechnym”, będącej podległą tylko władzy papieża. Jak pisze RA: „Podanym w dekrecie powodem powołania tej instytucji jest potrzeba działania biskupów danego kraju we wzajemnym porozumieniu i współpracy, jak gdyby nie dostrzegano, że ów nowy wymiar współpracy usankcjonowany prawnie, wypacza charakter organizacji Kościoła zamieniając odpowiedzialność osobistą na zbiorową co wiąże się z rozmyciem odpowiedzialności Przecież nic nie stało do tej pory na przeszkodzie by biskupi konsultowali ze sobą różne sprawy, czy nawet dochodzili do wspólnych ustaleń, ale po co było rabować ich z odpowiedzialności osobistej? Decyzje Episkopatów, głosowane większościowo spowodowały, iż na ortodoksyjnych biskupów zaczęła być wywierana presja by poddali się woli większości, nawet w razie odejścia od Magisterium lub jawnych przypadkach herezji, jak było w słynnej historii z Episkopatem Holandii.

Innego rodzaju groźby R. Amerio widzi w zmianach na polu posoborowej teologii i filozofii. Jest przecież oczywistym, że są to bardzo ważne obszary działania Kościoła, i to bynajmniej nie czysto teoretyczne bo przekładają się na praktykę wyznawania katolicyzmu. Było tylko kwestią czasu, kiedy wobec różnego rodzaju wyzwań wobec wiary, Kościół będzie musiał wypracować własną filozofię uzasadniającą prawdy naturalne, na których opiera się wiara oraz z pomocą teologii przybliżyć ludziom prawdy nadprzyrodzone.

Znaczącym aspektem filozofii posoborowej było odrzucenie dotychczasowej ostoi, tj. tomizmu i uczynienie zeń jakiejś metodologii dostosowanej do „ducha czasów”, co nie pozostało bez wpływu na treść wydawanych wtedy dokumentów. Tomizm był szalenie niewygodny dla modernistów, bo odwoływał się do zdolności ludzkiego rozumu, ukazując naturalne prawdy wiary i naświetlając te nadprzyrodzone, oraz broniąc je przed wysuwanymi mu zarzutami. Vaticanum II odebrało tomizmowi wartość doktryny i kazało traktować tylko jako metodę, proponując w zamian pluralizm teologiczny, co przyniosło opłakane skutki.

Powstałe zamieszanie i charakter teologii posoborowej znakomicie podsumował w 1967 r. kard. F. Seper, prefekt Kongregacji Nauki Wiary mówiąc, że „Sprawy zabrnęły dziś tak daleko, że należy już mówić nie o zdrowych i pożytecznych poszukiwaniach czy uprawnionych adaptacjach, lecz raczej o bezzasadnych innowacjach, fałszywych mniemaniach i błędach w dziedzinie wiary”, którą to opinię podzielał Paweł VI.

Teologowie – moderniści posuwali się do łamania w swych dociekaniach i dysputach słów Pisma Świętego, łącznie z przedziwnymi interpretacjami i tłumaczeniem mów samego Chrystusa, tak jakby wiedzieli lepiej od Niego co chciał powiedzieć. Dodatkowo kwestionowali orzeczenia Magisterium i całą dogmatykę Kościoła, a gdyby zaakceptować propozycje tych „odnowicieli”, to mielibyśmy do czynienia z całkowitym wynaturzeniem nauczania i rozumienia katolicyzmu. Rekordy pobiła doktryna Hansa Kűnga, który faktycznie odrzucił wszystkie dogmaty z dziedziny filozofii racjonalnej (możliwość udowodnienia istnienia Boga) i z zakresu prawd objawionych (dogmat o boskiej naturze Pana Jezusa), uważając się po takich heretyckich aktach nadal za katolickiego teologa. H. Kűng swoją doktrynę sprowadził do poziomu luteranizmu, z jego indywidualnym natchnieniem i osobistym rozumieniem Pisma. Kres temu położył dopiero dekret Watykanu z 15.12.1980 r. pozbawiający go tytułu teologa katolickiego, przy czym rodzi się pytanie dlaczego nie zrobiono tego dużo wcześniej ?
R. Amerio zajmuje bardzo krytyczny stosunek do całej sprawy ekumenizmu, cytując obowiązującą do czasu Vaticanum II instrukcję w sprawie ruchu ekumenicznego, stwierdzającą że: „Kościół katolicki posiada pełnię Chrystusa i nie potrzebuje jej dopełniać poprzez przyswajanie sobie jakichkolwiek elementów pochodzących z innych wyznań. Nie należy dążyć do jedności na zasadzie stopniowego upodabniania różnych wyznań lub dostosowywania dogmatów katolickich do nauczania innych wyznań. Prawdziwa jedność Kościołów możliwa jest tylko przez powrót braci odłączonych na łono prawdziwego Kościoła Boga”. Tymczasem jak wskazuje R. Amerio, po Soborze tą jednoznaczną Instrukcję zupełnie zignorowano i ekumenizm zaczęto rozumieć jako proces przystosowania Kościoła do innych wyznań chrześcijańskich, co sugeruje nie wprost ale jednak, konieczność powstania nowego, jednego i „prawdziwego Kościoła”, który połączy po negocjacjach wszystkie odłamy chrześcijaństwa i Kościół katolicki (termin wspólnego nawrócenia zastąpił pojęcie braci odłączonych). W ten sposób zanegowano też potrzebę misyjności Kościoła wobec nie tylko braci odłączonych, a nawet wobec wyznawców innych religii.

Kolejnym obszarem jakim zajął się autor były innowacje w teologii sakramentów, z których najbardziej drastycznym zmianom poddano Sakrament Eucharystii. Ponieważ trudno było zaprzeczyć prawdziwej obecności w Eucharystii Ciała Chrystusa wprost, modernistyczni teolodzy, którzy opracowali Katechizm Holenderski wymyślili, że zachodząca podczas konsekracji zmiana dotyczy celu i znaczenia, skąd już było niedaleko do poglądu protestantów, iż Eucharystia jest tylko „symbolem”. Choć od stuleci wierni mieli problemy z pojęciem tego jak możliwa jest realna obecność Chrystusa w Eucharystii, to jednak odnosili się do niej z czcią i szacunkiem, aż tu nagle kazano im widzieć w Eucharystii braterską ucztę, co na początku 1980 r. rektor Uniwersytetu Laterańskiego ujął tak: „Msza jest łamaniem chleba, a więc dzieleniem się przyjaźnią i miłością z duchu wzajemnej służby”. Ani słowa o przeistoczeniu i świętej ofierze, czyli czysty protestantyzm. Zanikać też zaczęły powszechne dawniej praktyki jak adoracja czy procesje Bożego Ciała.
Dochodziło do takich ekscesów jak świętokradcze zgromadzenia eucharystyczne, podczas których osoby świeckie „konsekrowały” Hostie i udzielały sobie „Komunii” a istnieje na to dowód w postaci sporej liczby dokumentów i fotografii. Choć nie poparł tego żaden biskup, to jednak dlaczego ich otwarcie nie zakazali?

Jak podsumowuje to R. Amerio: „ Degradacja Eucharystii jest najbardziej charakterystycznym zjawiskiem obecnego Kościoła, w czym należy widzieć efekt pozbawienia chrześcijańskiej tajemnicy jej istoty oraz postawienia na skrajny subiektywizm w dziedzinie wiary”.

R. Amerio poruszył też kwestię fatalnej reformy liturgicznej, pisząc tak: „Reforma liturgii jest najbardziej spektakularnym i skutecznym dziełem, jakie przeprowadził Vaticanum II. Stoi ona w sprzeczności z dokumentami przyjętymi przez Sobór, cechując się wielką dwuznacznością przepisów, z których wyfrunął potem słynny „duch Soboru”. Autor krytykuje pozbycie się z liturgii łaciny, ale za najważniejsze uznaje częste usunięcie tabernakulum do bocznych ołtarzy, by ksiądz nie stał do niego tyłem, oraz wprowadzenie dwuznaczności dogmatycznych. Poza tym wskazuje na chorą doktrynę liturgicznej kreatywności, zgodnie z którą wierni wprowadzają do liturgii swą własną kulturę, zaś kapłan odprawiając mszę „wyraża siebie” co usuwa w cień jej absolutny charakter i rzeczywistość Tajemnicy. W owej kreatywności posunięto się nieraz tak daleko, iż doprawdy trudno znaleźć w liturgii Boski majestat, kiedy w kościele a nawet na ołtarzu, ma miejsce jakieś teatralne wydarzenie, któremu daleko do sakralności. Jak podkreśla RA „Reforma przyniosła owoce, które przekroczyły i rozsadziły założenia jakie nakreślił Sobór”, zaś zadowoleni z jej wprowadzenia byli protestanci, uznając iż teraz jest ona dla nich do przyjęcia, bo nie różni się wiele od ich zgromadzeń.
Kryzys Kościoła jest przede wszystkim kryzysem wiary i taką diagnozę, którą na prawie 900 stronach w „Iota unum” (która przypomnę, ukazała sie w 1987 r.) Romano Amerio boleśnie i bezbłędnie uzasadnił.

Jest to z pewnością uproszczenie i zupełnie nie wyczerpuje uwag autora, ale gdyby się chciało jednym zdaniem podsumować jego dzieło, można powiedzieć, iż to co się dzieje na różnych frontach destrukcji Kościoła sprowadza się do jego postępującej i nieuchronnej protestantyzacji. By wymienić tylko istotne elementy, począwszy od kwestionowania dogmatów, relatywizmu moralnego (moralność sytuacyjna i autonomiczność wartości), dialogizmu i fałszywego ekumenizmu, dewiacji posoborowej teologii i filozofii katolickiej a skończywszy na zdeformowaniu liturgii (szczególnie w kwestii redukcji i wykrzywienia roli Eucharystii) – wszystko to prowadzi nie do zwykłego, ale permanentnego kryzysu, którego skutki dopiero widać dziś, a czego R. Amerio szczęśliwie nie doczekał. Jakże adekwatne w kontekście zamiarów Ojców Soborowych jest powiedzenie, iż „Dobrymi chęciami jest piekło wybrukowane” i taki był niestety finał ich zamierzeń po tym, jak „duch Soboru”, któremu służyli i jego dyrektywy wprowadzali w życie moderniści oraz wszelkiego rodzaju postępowcy, doprowadził do obecnego stanu. Autor w konkluzji nie wskazuje jednej przyczyny i winnego; można powiedzieć, że jest to nasze, czyli laikatu i duchownych wszelkiego szczebla (łącznie z papieżami), „osiągnięcie”. Wierząc w działanie Bożej Opatrzności ufamy w zapowiedź Chrystusa, że bramy piekielne nie przemogą Jego Kościoła. Jednak ilu wiernych ów Kościół czasów ostatecznych będzie liczył i jaki los spotka tych, którzy ulegli pokusom diabelskim odrzucając Pana Boga?

+ posts
author avatar
Andrzej Otomański

Comments

No comments yet. Why don’t you start the discussion?

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *