Moje recenzje: „Dogmat i tiara” Pawła Lisickiego

Moje recenzje: „Dogmat i tiara” Pawła Lisickiego

Niewątpliwie Pawła Lisickiego do napisania „Dogmatu i tiary” sprowokowało zachowanie członków Kościoła, głównie duchownych różnych szczebli, ale i też świeckich, podczas „covidowego obłędu”. Gdy rozum poszedł spać, obudziły się demony, które znakomicie wykorzystały nadarzającą się okazję do ataku na Kościół i ogólnie katolicyzm. Lecz P. Lisicki postanowił iść dalej i napisać o pełzającej rewolucji, która taką reakcję umożliwiła, a za jej początek uważa dojście do głosu i wpływu teologów-heretyków w czasie i po Vaticanum II, kiedy to Kościół przestał potępiać herezje, co tak straszne konsekwencje przyniesie 60 lat po zakończeniu Soboru. Pozwolę sobie zacytować fragment z okładki gdzie autor pisze:

„Dogmat i Tiara to książka o porzuceniu dogmatu, o paraliżu  zasady dogmatycznej. O zjawisku, które widać gołym okiem, kiedy dawni jawni heretycy nie tylko są tolerowani, ale wręcz robią kościelne kariery, gdy wielu biskupów błogosławi czynnych homoseksualistów, a siostry zakonne bronią „prawa do aborcji”. Nie da się głosić prawd wiary bez potępienia jej przeciwieństwa. To relatywizacja aktu wiary. To w istocie subtelna i łagodna forma uśmiercania dogmatu, coś jak eutanazja. Nie wystarczy powiedzieć, że Chrystus jest Synem Bożym, zawsze trzeba dodać, iż każdy kto tak nie uważa, jeśli tylko nie znajduje się w stanie niezawinionej niewiedzy, błądzi i okazuje Bogu nieposłuszeństwo, lekceważąc Boży nakaz. Powiedzieć to pierwsze bez dodania tego drugiego, to nic nie powiedzieć”.
 
P. Lisicki, nie zostawiając przysłowiowej „suchej nitki” na pontyfikacie obecnego papieża, uczciwie przyznaje, że objął on władzę w Kościele, który przez lata tolerował i zrezygnował dobrowolnie z dwóch filarów na których opierał się rzymski katolicyzm, czyli dogmacie i autorytecie. Dlatego też, mimo szalonych ekscesów obecnie się dziejących i niezależnie od słusznej krytyki, nie można Franciszka czynić winnym obecnego stanu rzeczy, co nie znaczy jak podkreślił, o usprawiedliwianiu i rozgrzeszaniu za jego własne dokonania w dziele destrukcji Kościoła. Lisicki zauważa, że po Vaticanum II postępował proces zaniku, jak to określa, „katolickiego myślenia”, które polegało na wierze w skuteczność sakramentów, szacunku do kapłanów i hierarchii, dążeniu do czystości, bojaźni Bożej, na realności oceny natury ludzkiej skażonej grzechem, który oddziela nas od Boga oraz ostrożności w akceptacji wszelkich nowinek teologicznych. Autor podkreśla, że niestety jest to już odległa przeszłość… P. Lisicki wyraził swoją irytację postępowaniem papieża Pawła VI po jego sławnej homilii z 29.06.1972 r. w której postawił jakże trafną diagnozę, że

„…mam wrażenie, iż przez jakąś szczelinę do Bożej świątyni dostał się swąd Szatana. (…) Są wątpliwości, niepewność, niepokój, niezadowolenie, konfrontacja. Nie ufa się już Kościołowi. Uważano, że po Soborze przyjdzie słoneczny dzień dla historii Kościoła, a przyszedł tymczasem dzień pochmurny, burzliwy, mroczny”.

Lisicki pyta, co po zorientowaniu się w sytuacji, zrobił w tym względzie papież i skąd ta jego bezradność, aż do końca pontyfikatu. I ten brak zasadniczego pytania: skąd wzięła się ta szczelina? Autor uważa, iż stało się tak wskutek paraliżu zasady dogmatycznej, który nastąpił wtedy gdy na dogmat nałożono kaganiec. Ta krytyka zresztą idzie też pod kierunkiem jego obu następców, którzy zamiast dyscyplinować heretyckich teologów i duchownych, przez swoją łagodność i pobłażliwość, sprowokowali ich zuchwałość oraz zupełny brak obaw o konsekwencje ich działalności.
 
P. Lisicki obszernie uzasadnia, dlaczego bez nietolerancji wobec błędów, dogmat jest martwy. Tak więc potępiając herezje i w ogóle każde błędne nauczanie, Kościół mówi, że prawda którą głosi jest realna i odsłania rzeczywistość nadprzyrodzoną, zaś rezygnując z potępienia błędu przeciwnego dogmatowi, Kościół nie wprost przyznaje, iż prawda nie jest wiążąca i uniwersalna, a przez to nie jest z definicji prawdą, tylko jakąś opinią. Zatem potępienie błędu jest podstawą obiektywizmu prawdy nadprzyrodzonej i dlatego każdy kto jej nie przyjmuje, znajduje się w stanie oskarżenia, z czego wynika, że akt wykluczenia heretyków z Kościoła, jest pieczęcią wiarygodności i znakiem poważnego traktowania prawdy.

Głównym problemem Vaticanum II były nie tyle często niejasne, dwuznaczne czy nawet błędne sformułowania, ale zupełnie pominięcie zasady dogmatycznej, bo nie da się głosić prawd wiary bez potępienia stojących w opozycyj do niej tez. Dawniej źródłem autorytetu Kościoła oraz zasadą katolicyzmu, była ścisła więź między owym autorytetem i prawdą, skąd wynikało, iż był to Kościół walczący z błędami i herezjami natomiast, jak jest dzisiaj dobrze sami wiemy. Prawdę, której strażnikami powinni być biskupi i papieże zmuszono do milczenia, i niestety należy przyznać, iż obecnie następy Apostołów są w pewnym sensie religijnymi celebrytami, cieszącymi się popularnością, kiedy zachowują się zgodnie z oczekiwaniami mediów i wtedy propagandowo popieranymi, lecz coraz bardziej tracącymi posłuch wśród wiernych,

I tak jakoś zapomnieli o umacnianiu braci oraz poleceniu św. Pawła: „Nastawaj w porę i nie w porę”.
 
Tiara jest rodzajem zamkniętej korony, co oznaczało pełnię suwerennej władzy i do XIV wieku mogli ją nosić tylko papieże i cesarze; tego atrybutu władzy nadprzyrodzonej pozbył się dopiero Paweł VI i od tej pory papieże używają tylko mitry, która wyraża jednak coś innego. P. Lisicki uważa to za niewłaściwe, co uzasadnia tak:

„Tiara służyła nie tylko do koronacji; papież nakładał ją gdy miał do oznajmienia światu coś wyjątkowo ważnego, domagając się posłuchu gdy to co głosił, miało mieć powszechnie wiążący charakter.”

Była ona zatem używana w specjalnych nieliturgicznych okolicznościach, głównie podczas ogłaszania przez papieża kluczowych decyzji, kiedy angażował autorytet urzędu następcy św. Piotra lub w sprawach wiary np. w wypadku dogmatów. Podczas sprawowania liturgii, papież podobnie jak biskupi używał mitry, więc podział był wyraźny: tam, gdzie chodzi o ukazanie majestatu i władzy Chrystusa nad światem i przy obwieszczaniu światu ważnych prawd wiary papież nosił tiarę, natomiast gdy występował jako biskup, zakładał mitrę”. Następnie autor podkreśla inną negatywną rolę rezygnacji z tiary:

„Kiedy zatem w 1964 r. Paweł VI odsunął tiarę można to było odczytać jako kapitulację przed światem. Tak jak rezygnacja z potępienia herezji sparaliżowała dogmat, tak porzucenie tiary pokazało spętanie duchowej władzy papieża; był to tylko pierwszy, ale przełomowy krok na drodze do sekularyzacji papiestwa, przez który nie stało się ono bardziej duchowe jak głosił papież uzasadniając ten akt, lecz wręcz przeciwnie, desakralizowało się. Od tej pory coraz wyraźniej widać, iż papieże służą doczesnym, przemijającym wartościom i ziemskim celom: pokojowi, obronie praw człowieka a za czasów Franciszka nawet ekologii i walce z „ociepleniem klimatu”. Rezygnując z tiary papież przyjął rolę, jaką świat jest gotów zaakceptować – rolę duchowego lidera-specjalisty od spraw religijnych i etyki. Głos Kościoła może być w tej sytuacji tylko jedną z opinii, bo papież nie chce już występować wobec świata jako ten, który przemawia w imieniu Chrystusa Króla. Zrezygnował z prawa nakazywania i domagania się egzekwowania Prawa Bożego, a w relacjach międzynarodowych jest jedynie szefem Watykanu. Występując w przestrzeni publicznej, papieże już nie odwołują się do swojej najwyższej władzy jako namiestnicy Chrystusa na ziemi i zdają się zamykać oczy na to, iż państwo świeckie ulegające coraz bardziej lewicowo-liberalnym ideologiom jest też częściej Kościołowi wrogie i wręcz stara się zniszczyć jego wpływ oraz znaczenie jakie jeszcze zachował”.

Podsumowując swą krytykę rezygnacji z używania tiary przez papieży P. Lisicki podkreśla, iż był to akt nie tylko praktyczny ale i symboliczny, który można w pewien sposób określić wyparciem się z nakazanego przez samego Chrystusa bycia jego ziemskim namiestnikiem.
 
W swej książce, oprócz tytułowych kwestii lekceważenia dogmatu i rezygnacji z używania tiary, P. Lisicki wskazuje na inne niepokojące sprawy, podmywające fundamenty Kościoła, a proces ten zaczął się już wg niego tuż po II wojnie, kiedy to w seminariach francuskich i belgijskich pojawił się niepokojący trend, przypominający potępiony już dawno temu przez Piusa X modernizm katolicki. Otóż moderniści bojąc się wtedy zdecydowanej akcji ze strony papieża, nie odrzucali wprost dogmatów, lecz formalnie zachowując ich treść, zaczęli je „interpretować” sącząc jad, który miał je pozbawić znaczenia, tak by stały się jakąś historyczną skamieliną czy tylko były wyrazem „tęsknoty” za teoretyczną Boską Istotą. W działalności swej moderniści mieli wsparcie masonerii, co zauważył już ponad sto lat temu Pius X, a ponieważ było to doskonale zakamuflowane, trudno było wyplenić tego modernistycznego pasożyta ukrywającego swe cele.

Wykluczony przez Piusa X z zakonu jezuitów George Tyrrell głosił, że „Rzym nie może być zniszczony w jeden dzień, lecz trzeba stopniowo przemieniać go w pył i proch; wówczas będziemy mieli nową religię i nowy dekalog”. Takie to były plany już sto lat temu, a modernizm był jak hydra, której po ucięciu jednej głowy, wyrastały następne, które ujawniły się w czasie Vaticanum II.
Jednym z najbardziej wpływowych przedstawicieli „nowego katolicyzmu” był jezuita Teilhard de Chardin już w 1923 r. potępiony przez Watykan za odrzucanie grzechu pierworodnego, a wkrótce potem zakazano mu wykładów na katolickich uczelniach i publikacji książek jako katolickich (w 1947 r. Pius XII nazwał jego dzieła kloaką błędów). Tym niemniej znajdował coraz większy posłuch wśród takich teologów jak Karl Rahner, Hans Urs v.Balthasar i Henri de Lubac, co nie zmieniło faktu, że w 1957 r. Święte Oficjum nakazało wycofanie jego prac z katolickich bibliotek, seminariów, instytucji religijnych i księgarń. Nie dziwi to, gdy się przeczyta jego manifest:

„Tym, co coraz bardziej mnie zajmuje, jest wysiłek ustanowienia we mnie i zdefiniowania dla innych nowej religii (powiedzmy, lepszego chrześcijaństwa), w której Bóg osobowy przestaje być wielkim właścicielem przeszłości i staje się Duszą Świata; stopień rozwoju religijnego i kulturalnego jaki osiągnęliśmy, wzywa do tego. (…) Wierzę, że Wszechświat jest Ewolucją, która podąża ku Duchowi. Wierzę, iż Duch kończy się czymś osobowym, a owa najwyższa Osoba to Chrystus Kosmiczny”.

Na ten pseudo-teologiczny bełkot dało się nabrać wielu teologów, co przyniosło fatalne konsekwencje…

P. Lisicki nie jako pierwszy zwraca uwagę, iż do chwili zwołania Vaticanum II, moderniści choć starali się przemycić swe idee do katolicyzmu, to jednak robili to nie całkiem jawnie, bojąc się akcji dyscyplinującej, lecz z nastaniem pontyfikatu Jana XXIII i jego decyzją o zwołaniu Soboru Powszechnego uznali, że nadszedł właściwy moment do otwartego ataku na Magisterium i Tradycję. A sprawa była tym bardziej ułatwiona, iż w międzyczasie rozszerzali swą modernistyczną teologię gdziekolwiek tylko mogli i trzeba przyznać, że poczynili w tym względzie znaczne postępy; nawet późniejsi „konserwatywni” papieże jak Jan Paweł II i Benedykt XVI byli w tym czasie zainfekowani niektórymi postępowymi propozycjami modernistów (od których się z biegiem lat zdystansowali). W miarę ujawniania i wzrastania wpływów agendy modernistów, obrońcy Tradycji czuli się coraz bardziej sfrustrowani, rozczarowani i opuszczeni z powodu postawy zajętej przez ich braci w biskupstwie oraz, najpierw Jana XXIII i potem jego następcy Pawła VI. Coraz bardziej stawało się widoczne, że Sobór nie został zwołany jak początkowo sądzili, by potępić błędy współczesności i jaśniej ukazać wielkość dogmatów Kościoła.

To już wtedy zauważalne były pierwsze znaki zmiany doktryny Kościoła, rzekomo z powodu inspiracji Ducha Świętego, którym okazał się wkrótce diabelski pomiot, tzw. „Duch czasu”, za którym miał nadążać Kościół, bo musiał się on „przystosować”’ do świata, zamiast go przemieniać. Również wtedy papież całkiem otwarcie wyrzekł się możliwości potępiania herezji mówiąc, że „Kościół stale się przeciwstawiał błędom, wielokrotnie je nawet z największą surowością potępiał. Dziś jednak Oblubienica Chrystusa woli posługiwać się raczej lekarstwem miłosierdzia, niż surowością. Woli wyjść naprzeciw obecnym potrzebom, wskazując raczej na skuteczność swej nauki, aniżeli występując z potępieniem błędów”. Moderniści z tej wypowiedzi oczywiście wyciągnęli wnioski, teraz jawnie twierdząc, iż dawne potępienia herezji już nie mogą być aktualne, zaś brak potępienia zła nie jest tchórzostwem, ale aktem miłosierdzia. Równocześnie zaczęli oskarżać tych, którzy upierali się o nazwaniu zła i błędów po imieniu, ludźmi małodusznymi, pozbawionymi miłosierdzia, co prowadziło w konsekwencji do zakwestionowania i rezygnacji z zasady dogmatycznej w Kościele.
 
Paraliż zasady dogmatycznej obowiązującej do czasu Vaticanum II w Kościele wywołał powszechne zwątpienie i rezygnację wśród tradycyjnego laikatu, który raczej nie wykazywał entuzjazmu nową misją Kościoła, czyli ekumenizmem, walką o pokój czy dialogiem ze światem. Choć tego nie ogłoszono oficjalnie, to katolicy widzieli, iż treść głoszonej im wiary uległa modyfikacji, zaś biskupi i kapłani, którzy mieli ich umacniać w wierze, a gdy trzeba także napominać, rozwadniali dogmaty, co dało początek masowym odejściom od Kościoła. Z czasem do części hierarchii dotarło iż w tej postępowości posunięto się za daleko i nowe prądy teologiczne idą w kierunku protestantyzacji katolicyzmu (dostrzegli to np. późniejsi papieże kard. K. Wojtyła i J. Ratzinger), ale jak to się mówi, „mleko się już rozlało”.

W 1966 r. opublikowano tzw. katechizm holenderski autorstwa ojców soborowych Edwarda Schillebeeck i Pieta Schooneberg pełnego herezji, gdzie brakło stwierdzenia o stworzeniu dusz ludzkich przez Boga, nie było nic o aniołach, zaprzeczono grzechowi pierworodnemu, pominięto że Chrystus umarł za grzechy ludzi i nie wspomniano o Jego rzeczywistej obecności w Eucharystii, oraz podważono doktrynalną nieomylność Kościoła, a więc całą zasadę dogmatyczną. Co znamienne Paweł VI zamiast nakazać usunięcie błędów i heretyckich treści z katechizmu, rozpoczyna… dialog, a efektem tej jego postawy, po tym jak ogłosił w 1968r. encyklikę Humane Vita, było odrzucenie tez w niej zawartych przez Holenderską Radę Pastoralną (zrzeszającą biskupów, kapłanów i świeckich) i ogłoszenie „deklaracji niezależności od Rzymu”.

Pora na podsumowanie refleksji i rzeczowej analizy dokonanej przez P. Lisickiego. Tak więc autor udowodnił, iż zrzeczenie się przez papieży od noszenia tiary, nie było tylko symbolicznym gestem, lecz miało swe daleko idące implikacje i to nie teoretyczne. Również rezygnacja z zasady dogmatycznej przekładała się na coraz bardziej rozszerzającą się niepewność wiary, wspomaganą ideologicznie przez rozpowszechnianie się błędów teologicznych, do heretyckich tez włącznie (w 1970 r. Hans Kűng w swej książce „Nieomylny?” kwestionuje niezmienność dogmatów i odrzuca ten o nieomylności papieża). Do Kościoła usiłuje się przenieść reguły demokratyczne (głosowania), postępuje desakralizacja kapłaństwa a ekumenizm ma prowadzić do protestantyzacji Kościoła i jego doktryny.

P. Lisicki wspomniał również o niezrozumiałej zmianie liturgii i rezygnacji z Rytu Trydenckiego, wskutek czego tabernakulum usunięto z centrum ołtarza (by ksiądz nie stał do niego tyłem) co po latach przyniosło faktyczny zakaz celebracji Mszy świętej w tym rycie. Po Vaticanum II działający do tej pory niejawnie moderniści nabrali przekonania, że nadszedł ich czas i pora zmienić Kościół wg ich zapatrywań, tworząc z „braćmi odłączonymi” nowy twór.

Przysłowie mówi, że „Kto sieje wiatr, ten zbiera burzę” i tak dokładnie się stało w przypadku opisanym przez P. Lisickiego. Destrukcja Kościoła, której jesteśmy dziś świadkami ma swe korzenie w wydarzeniach, które zapoczątkowane zostały 60 lat temu. „Dogmat i tiara” są tego bezlitosnym opisem. Polecam to dzieło.
 

+ posts
author avatar
Andrzej Otomański

Comments

No comments yet. Why don’t you start the discussion?

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *