Krótka rozprawa z ateistami…

Krótka rozprawa z ateistami…

„Głupi już z natury są wszyscy ludzie, którzy nie poznali Boga; z dóbr widzialnych nie zdołali poznać Tego, który jest; patrząc na dzieła, nie poznali Twórcy. (…) Ale im także nie można wybaczyć: jeśli się bowiem zdobyli na tyle wiedzy, by móc ogarnąć wszechświat, jakże mogli wobec tego nie znaleźć jego Władcy?” – ten cytat z Księgi Mądrości z pewnością dotarł do ateistów, którzy zaprzeczają istnieniu Boga. Ci bardziej z nich inteligentni uznali widać, iż tylko ktoś upośledzony intelektualnie, patrząc na stopień skomplikowania a przy tym zorganizowania zjawiska życia, może ciągle upierać się, że powstało ono „samoistnie” (nawet argument o przyniesieniu go na Ziemię gdzieś z kosmosu, jest infantylny, bo jak powstało to życie, gdzieś tam w kosmosie?). Tak więc ponieważ hipotezy nieistnienia Boga logicznie nie da się obronić, jedyne co ateistom pozostało to zwrócić się w kierunku nie tyle walki z religią, co zanegowania podstaw chrześcijaństwa, a zwłaszcza religii katolickiej, i właśnie od lat na tym koncentrują swoje wysiłki. Lecz i w tym przypadku ich starania opierają się na fałszach, i zręcznej trzeba to przyznać propagandzie, co sieje niestety wątpliwości wśród wiernych Kościoła podatnych na chwytliwe sensacje i niby to naukowe argumenty. Stąd powstał, ten esej, by choć w skrócie zająć się tymi szalbierzami…

Myślenie ateistów potrafi być czasem logiczne, jak w przypadku analizy, iż by skutecznie atakować Kościół i katolicyzm, trzeba wcześniej pozbawić go historycznej wiarygodności, czyli nazywając rzecz po imieniu, należy Kościołowi zabrać jego boskiego założyciela, tj. zdetronizować Jezusa Chrystusa, który będąc Synem Bożym stanowi fundament jego nadprzyrodzoności. W tym zamiarze kwestionowania historycznej prawdziwości obrazu Jezusa, jaki przekazuje Kościół, ulubionymi narzędziami używanymi przez ateistów są eks – księża, którzy po opuszczeniu stanu kapłańskiego stracili wiarę i teraz wysługują się swym ateistycznym sponsorom (chyba nikt nie ma wątpliwości, że nie za darmo…). W Polsce taki wyrobnikami są Stanisław Obirek, Tadeusz Bartoś i Tomasz Polak, którzy swój antykatolicki jad sączą w nominalnie (raczej tylko z nazwy) katolickich pismach, jak „Znak” i „Więź”. Podobne trendy występują też na Zachodzie, gdzie liderami „postępowego katolicyzmu”, będącego faktycznie anty-katolicyzmem, są byłe lub aktualnie osoby konsekrowane, wspierające ateistyczne odczytywanie Pisma Świętego i dowodzące, że chrześcijaństwo a katolicyzm w szczególności, to jakaś religijna ideologia i nic ponadto. Jeśli już niektórzy z nich uznają istnienie historycznego Jezusa, to pragną dowieść, iż nie chciał zakładać żadnego Kościoła i zrobili to Jego uczniowie, powołując do życia zorganizowany system samo-oszustwa. Choć ci apologeci ateizmu prezentują nędzny poziom intelektualny, nie można zignorować ich starań, bo ich propagandowe wysiłki zostawione bez dania im kontry, powodują wzrost chrystofobii i rugowanie Kościoła ze świata.
 
Współcześni ateiści w swych teoretycznych atakach na chrześcijaństwo, bardzo chętnie podpierają się cytatami z Barucha Spinozy, holenderskiego filozofa z XVII w. o korzeniach portugalsko-żydowskich, a dokładnie z jego „Traktatu teologiczno-politycznego”. To Spinoza stworzył pierwszy kompleksowy system filozoficzny, który nie tyle kwestionował istnienie Boga Biblii, co Go wręcz wykluczał, prezentując typowe później dla ateizmu ignorancję niewygodnych faktów (także naukowych), uprzedzenia i poddawanie się antychrześcijańskim mitom. Pycha i zarozumiałość doprowadzają ateistów do takich wniosków jak te, iż z powodu istnienia różnych religii, żadna nie może być prawdziwa lub jeszcze bardziej dziwny, że ponieważ w historii opowiada się o różnych cudownych wydarzeniach, nic cudownego zdarzyć się nie mogło. No cóż, jest to doprawdy pokrętna logika. Podpierając się Spinozą przekonują, że Jezus był tylko człowiekiem i wzorcem moralnym, obdarzonym wyjątkową znajomością natury ludzkiej, znakomitym filozofem i nauczycielem moralności, który w swym fanatyzmie, za swe przekonania oddał życie.

Od samego początku pojawienia się racjonalistycznej myśli ateistycznej, opartej na negacji faktów nadprzyrodzonych i historycznych, usiłowano podważyć wiarygodność Ewangelii. Tak więc ich autorzy mieli być ignorantami, ludźmi prostymi i niewykształconymi, co miałoby tłumaczyć łatwowierność i uleganie zabobonom; jednak ta hipotez nie była najlepsza, bo np. Łukasz był lekarzem. Wobec tego posądzono ewangelistów o świadome fałszerstwo, co też było trudno przyjąć, bo jak mogło tylu różnych świadków, w takim stopniu świadomie wypaczyć prawdę? Wobec słabości tej opcji zaproponowano więc wersję, o powstaniu Ewangelii na tyle późno, że nie przekazują one prawdziwej wiedzy o zdarzeniach, a tylko zasłyszane wrażenia i refleksje ich autorów, wobec czego nie da się z nich wydobyć rzeczywistej postaci Jezusa z Nazaretu. Wniosek był taki, iż w przekazach ewangelicznych doszło do niedającego się już oddzielić splątania idei, oczekiwań i nadziei piszących pod koniec I wieku pisarzy i ich bohatera, wskutek czego stworzyli Jego postać na miarę swych marzeń. W ten sposób miano by wykreować schizofrenicznego lidera, czyli Jezusa historii i Chrystusa wiary, tworząc wizję nie tego kim miał być, ale kim być powinien.

Na ich nieszczęście, musieli zderzyć się z niewygodnym i bardzo dotkliwym dla ateistycznej ferajny świadectwem, a mianowicie, że jedyny Jezus jakiego znają teksty źródłowe, ma cechy boskie. A więc nie tylko mędrzec i nauczyciel, ale i cudotwórca oraz Syn Boży, zapowiadany przez proroctwa Starego Testamentu. W tej odmowie akceptacji tego co nadprzyrodzone, okazuje się wrogość i zarozumiałość ludzkiego rozumu, urażona ambicja i przekonanie, że opowieści o Jezusie Chrystusie przekazane w Nowym Testamencie są fałszywe. A dlaczego? Bo świadectwa muszą być nieautentyczne jeśli tak twierdzi najwyższy sędzia, czyli racjonalistyczny rozum, który nie uznaje poza sobą żadnego Boga. W czasach Barucha Spinozy, taka postawa była prezentowana przez zamkniętą sektę, podczas gdy dziś, kiedy jawni ateiści, protestanccy liberałowie i katoliccy postępowcy opanowali katedry akademickie, jest to dominująca narracja skierowana przeciw chrześcijaństwu i samemu Jezusowi. By pokazać stan umysłowy aktywistów ateistycznych zacytuję jednego z nich, który w swej krytyce pisze tak „Jeśli wybierze się jedną z 4 ewangelii i będzie się ją czytać w dowolnym miejscu, szybko okaże się, że takie lub inne działanie lub mowa przypisana Jezusowi, zostało wykonane po to, aby starożytne proroctwo okazało się prawdziwe”. Dziwna to logika, która po wypełnieniu się dawnych proroctw i ich zgodzie z późniejszymi zdarzeniami wnioskuje że wobec tego wszystko jest fałszywe. I dalej pisze Christopher Hitchens (bo to on jest autorem tych „elokwentnych” przemyśleń), iż „Nowy Testament zawiera zbiór rzuconych na łapu-capu sprzecznych dokumentów, niektóre z nich o zapewne szacownym rodowodzie, lecz innych widocznie apokryficznych, i że większość z nich, tak dobrych jak i złych, zawiera nieomylne znaki tego, iż w nich manipulowano”. I to twierdzenie nie jest poparte żadnymi dowodami, ot, tak po prostu „pan ekspert” uważa, więc musimy to przyjąć jak prawdę objawioną. Jego książka „Bóg nie jest wielki” cała jest wypełniona podobnymi logiczno- intelektualnymi nonsensami, z którymi jest trudno podjąć rzeczową dyskusję.
 
Najbardziej znanym apologetą anty-chrześcijaństwa jest Richard Dawkins, który nieraz ukrywa swój ateizm za parawanem bezstronności, co jednak na dłuższą metę mu się nie udaje, gdy się weźmie pod uwagę całokształt jego wieloletniej działalności. Na przykład w swoim „Bogu urojonym” głównym argumentem wg niego przemawiającym przeciw boskości Jezusa Chrystusa jest to, że ewangeliści nie byli bezstronnymi obserwatorami, co jest w pewnym sensie prawdą. Niewątpliwie byli oni przekonani i chcieli to pokazać w swych historycznych przekazach, będąc naocznymi świadkami, iż Jezus był Synem Bożym; nie wynika z tego jednak, że można przeciwstawiać intencję im przyświecającą z wiarygodnością, zarzucając, tak jak to czyni Dawkins, kreowania i manipulowania swoimi opowieściami. Widać to świetnie we wstępie do Ewangelii wg św. Łukasza, który od początku z najwyższą starannością i dokładnością starał się zdobywać informacje, świadectwa i przekazy, które byłoby niemożliwym sfałszować, bo żyli jeszcze albo naoczni świadkowie, lub osoby które od nich bezpośrednio słyszały relacje. Dlatego choć w tym sensie ewangeliści mieli swój cel, to jednak nie mogli zaprzeczyć świadectwom ludzi im współczesnych, bo dopiero wtedy można by ich nazwać fałszerzami rzeczywistości, a co robią wszak ateistyczni krytycy uznając, że rzeczowość i wierność faktom oraz wiara się wzajemnie wykluczają. Dalej Dawkins twierdzi, iż „od XIX w. teologowie pokazywali, że ewangelie nie zawierają wiarygodnych opisów tego co się wtedy wydarzyło”; nie dodał tylko, że ci rzekomi „uczeni teologowie” to wyznawcy oświeceniowego racjonalizmu, a więc mieli oni swoją agendę, prawie taką samą jak materialistyczny ateizm.

Inne nielogiczne zarzuty Dawkinsa twierdzą, że „ewangelie były kopiowane wiele razy przez robiących błędy skrybów, którzy zresztą kierowali się własnym programem religijnym”. Świadomie czy nie, nadział się on tu „na minę’, bo żadne inne pismo starożytne nie zostało przekazane w tylu kopiach i odpisach, jak teksty Nowego Testamentu, a zwłaszcza Ewangelie. Dysponujemy ok. 5 tysiącami fragmentów, z których najstarsze pochodzą z początku II w. i oprócz głównie języka greckiego, są tłumaczenia łacińskie, syryjskie, koptyjskie, ormiańskie i gruzińskie. Dzięki temu cały teskt jest z pewnością ustalony na 99%, a różnice i wątpliwości dotyczą tylko drobiazgów jak gramatyka, co nie ma żadnego wpływu na istotę przekazu i jego rozumienie. Tak więc i w tym przypadku, Dawkins obnażył swoją ignorancję i fałszowanie rzeczywistości. W zaprzeczaniu historyczności autorstwa Ewangelii Dawkins posuwa się do takich bredni, jak pisanie, iż były wybrane arbitralnie spośród zbioru kilkunastu opowieści, zaś te będące w kanonie Kościoła zostały tam umieszczone, bo w pozostałych było wiele skandalicznych opowieści o Jezusie, który żył z Marią Magdaleną czy też korzystaniu z mocy magicznych. No i oczywiście jak mantrę powtarza teskt o niewiarygodności Ewangelii, bo rzekomo „Nikt nie wie, kim byli czterej ewangeliści, i z niemal całkowitą pewnością żaden z nich nie spotkał osobiście Jezusa”. To pokrętne i kłamliwe rozumowanie prowadzi go do określenia Jezusa jako jednego z wielu wędrownych, charyzmatycznych kaznodziejów wędrujących przez Galileę, których niezwykłe życie tworzyło liczne legendy i kulty, z których ten o Jezusie przetrwał.

W prawdziwą furię wprowadza Dawkinsa przekonanie obecne w Ewangeliach, iż śmierć Jezusa ma charakter przebłagalny; budzi w nim wściekłość, że Jego śmierć to ofiara za wielu, a krew, którą przelał nas odkupiła. Choć cała książka Dawkinsa zionie jadem i nienawiścią do chrześcijaństwa, to gdy omawia centralny dogmat o śmierci Jezusa, jako ofierze przebłagalnej za grzechy ludzkości, autor nie może już się opanować, wylewając całą żółć: „Nauka ta, która stanowi samo serce teologii Nowego Testamentu, jest pod względem moralnym niemal tak samo ohydna jak opowieść o Abrahamie, który wyrusza by upiec na ruszcie Izaaka”. To już nie kwalifikuje się nawet jako ostra krytyka, ale wprost jako obłęd i szaleństwo, z którym nie da sie w żaden sposób logicznie dyskutować, bo jak gadać z psychicznie chorym? Lub inna perełka intelektu Dawkinsa: „Jest czymś uderzającym, że religia ta przyjmuje za swój najważniejszy symbol sakralny narzędzie tortury i egzekucji, często noszony przez wyznawców na szyi”. Muszę tu skończyć cytaty, bo po prostu bierze mnie obrzydzenie i zbiera mi się na wymioty… Musiałem jednak te chamskie wypociny Państwu przedstawić, byście mieli pojęcie jakimi tytanami intelektu i dobrego smaku są obecni ateiści. Czy wyobrażacie sobie pole do jakiejkolwiek z nimi dyskusji na argumenty? Ja nie. Jak ateiści oraz czytelnicy książek Dawkinsa mogą się szczycić taki „autorytetem”. Mówi to o nich wszystko…
 
Oprócz świrów w rodzaju Dawkinsa, istnieje jeszcze inny gatunek ateistów, nazwijmy ich „naukowych”, którzy jednak mają ten sam cel co ich koledzy po fachu, czyli negacja bóstwa Jezusa (bo generalnie nie zaprzeczają Jego istnieniu) i Jego spuścizny, czyli Kościoła katolickiego, dyskredytacja relacji ewangelistów i ogólnie mitologizacji Nowego Testamentu. Używają oni bardziej subtelnych metod podważania fundamentów chrześcijaństwa, które na pozór są quasi – logiczne i niby naukowe, ale gdy się przyjrzeć ich argumentom bliżej, nijak mają się do faktów i są łatwe do zbicia przy nawet podstawowej znajomości zwyczajów, historii i wyciąganiu z tego logicznych wniosków. Bardzo często malują obraz Jezusa na różne sposoby, starając się udowodnić, iż pierwsi wyznawcy widzieli w Nim anioła w ludzkiej postaci; ateiści zbliżeni do New Age (tak, to dziwne, lecz tacy też są) widzą w nim wcielenie czy emanację jakiejś energii kosmicznej, wysłannika pozaziemskiej cywilizacji i tym podobnych dziwactw. Kluczowym problemem dla nich jest również kwestia zmartwychwstania Jezusa Chrystusa, więc na wszelkie sposoby starają się unieważnić wiarygodność świadectw o tym fakcie, wymyślając teorię o anonimowym powstaniu ewangelii i przypadkowym przypisaniu ich różnym autorom, których świadectwa są zmyślonymi legendami. To właśnie ataki na zmartwychwstanie są spoiwem całej ateistycznej krytyki racjonalistycznej od czasów B. Spinozy aż po czasy współczesne, a usiłowania obalenia tego faktu przyjmują najbardziej fantastyczne teorie, na które po prostu szkoda marnować mi miejsce (Pan Jezus był zjawą, uczniowie, Maria Magdalena i potem apostołowie mieli zbiorowe halucynacje i tym podobne nonsensy).

Racjonalistyczny ateizm, bo nie ateiści–lunatycy mają pewien spory problem spychany wszak na margines i konsekwentnie przez nich kwestionowany, którym jest pośredni i zewnętrzny, ale jednak poważny dowód prawdziwości przekazów ewangelicznych, pochodzący ze źródła dość niewygodnego, by wątpić w jego prawdziwość. Mowa tu o tzw. Testimonium Flavianum czyli słynnym źródle historycznym autorstwa Józefa Flawiusza z 96 r., żydowskiego historyka i autora „Dawnych dziejów Izraela” i tu pozwolę sobie na dłuższy, wiele mówiący cytat: „W tym czasie żył Jezus, człowiek mądry, jeśli w ogóle można nazwać go człowiekiem. Czynił bowiem rzeczy niezwykłe i był nauczycielem ludzi, którzy z radością przyjmowali prawdę. Poszło za nim wielu Żydów jako też pogan. On to był Chrystusem. A gdy wskutek doniesienia najznakomitszych u nas mężów, Piłat zasądził go na śmierć krzyżową, jego dawni wyznawcy nie przestali go miłować. Albowiem trzeciego dnia ukazał im się znów jako żywy, jak to o nim oraz wiele innych zdumiewających rzeczy przepowiadali boscy prorocy. I odtąd, aż po dzień dzisiejszy, istnieje społeczność chrześcijan, którzy od niego otrzymali tę nazwę”. Ta relacja Flawiusza jest nie do zbicia, bo wszystkie zachowane jej rękopisy, zawierają to świadectwo, więc nie mogło ono jak to ateiści twierdzą „powstać jako produkt chrześcijańskiego fałszerza w III wieku”. Gdyby teza o fałszerstwie była prawdziwa, musiałaby istnieć choć jedna kopia, w której powyższego fragmentu brak, a mimo usilnych starań, nic takiego nie udało się znaleźć, co powinno w zasadzie zamknąć wszelką dyskusję.

W tym tekście celowo pominąłem te zarzuty ateistów, które zostały już zbite konkretnymi i rzeczowymi argumentami wielokrotnie przez katolickich apologetyków, jak np. sprawę dziewictwa Maryi, kwestii braci i sióstr Jezusa, rzekomej sprzeczności ewangelii itp. Zainteresowanych ich wyjaśnieniem odsyłam do mojego wcześniejszego 4-odcinkowego cyklu pt. „Apologetyka”, gdzie obszernie omówiłem i wyjaśniłem katolickie kontrargumenty w wielu dręczących ateistów kwestiach. Starałem się tutaj tylko przedstawić w skrócie nonsensy i bzdury, brak logiki i rzeczowej argumentacji historycznej wykazywanej przez ateistów w ich z góry skazanej na porażkę walce z usiłowaniami udowodnienia czegoś, co się nie da udowodnić…

+ posts
author avatar
Andrzej Otomański

Comments

No comments yet. Why don’t you start the discussion?

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *