Na okładce „Agentury” wydawca umieścił następujący cytat z L. Wałęsy (5.02.2019): „To co z wolnością wyprawia Cenckiewicz w wydanych przez siebie tekstach pisanych i omówionych w Polsce i za granicą woła o pomstę do nieba. Nie wolno tego tak zostawić”. I „Bolek” ma rację, więc skusiłem się, by Państwu zrecenzować dzieło, o którym sam autor pisze tak: „To nie jest jeszcze jedna książka o agentach a opowieść o konsekwencjach ich dawnych uwikłań i roli jaką odegrali w budowie postkomunizmu. To także próba odpowiedzi na fundamentalne pytanie: kto nie pozwolił im się przyznać i dlaczego antykomunizm w Polsce jest sierotą?”.
Tak dla formalności kilka zdań o autorze. Sławomir Cenckiewicz (urodzony w 1971 r.) to absolwent wydziału historii Uniwersytetu Gdańskiego, autor i współautor wielu publikacji naukowych, popularnonaukowych i źródłowych. Opublikował kilkadziesiąt książek i rozpraw, w tym monografię komunistycznego wywiadu oraz szereg studiów na temat cywilnych służb specjalnych PRL. W 2006 r. został przewodniczącym Komisji Likwidacyjnej WSI a później doradcą szefa Służby Kontrwywiadu Wojskowego; był członkiem Kolegium IPN, Fundacji Kościuszkowskiej (2000 r.), Fundacji Wolnego Słowa (2005 r.) a od 2016 r. dyrektorem Wojskowego Instytutu Historycznego.
„Agentura” jest częścią „trylogii”, której innymi tomami są „Transformacja” i „Historia”, będącej wyborem z ponad 500 tekstów napisanych przez autora (to on dokonał wyboru); obok „Śladami bezpieki i partii” jest chyba najbardziej reprezentatywnym przekrojem wszechstronnej publicystki S. Cenckiewicza, koncentrując się, ale nie wyłącznie, wokół spraw historycznych i politycznych. Jak pisze we wstępie sam autor, książka nie jest zwykłym przedrukiem dawnych artykułów, bo zostały one poprawione w wyniku pojawienia się informacji mających wpływ na ich treść oraz uzupełnione w aneksach o bogaty materiał źródłowy wskutek czego, ciężko jest krytykować SC za stronnicze i nieuzasadnione opinie.
Nie przeszkadza to oczywiście, o czym sam wspomina, by zwalczać jego teksty, pomijając lub manipulując podanymi faktami, co dzieje się zwykle w przypadku gdy narusza jakieś tabu jak choćby sprawę agenturalnej przeszłości Witolda Kieżuna (został on zaadoptowany jako „nasz bohater” przez środowiska prawicowe, które nie pogodziły się z tym, iż ta legenda musiała upaść pod naporem niewygodnych dokumentów).
Dzieło Cenckiewicza zawiera też bibliografię w której wymieniono wykorzystane archiwa i najważniejsze opracowania naukowe, na wypadek polemiki lub chęci głębszego sięgnięcia do oryginalnych tekstów. Autor pamiętał, że jest taka kategoria osób, dla których „Jeśli fakty świadczą przeciw czemuś, tym gorzej dla faktów” i pewnej decyzji Sądu Najwyższego sprzed kilkunastu lat uniewinniającej, mimo istnienia własnoręcznie pisanego oświadczenia o współpracy oraz osobiście pisanych raportów, senatora Mariana Jurczyka, z popełnienia „kłamstwa lustracyjnego”.
Ponieważ „Agentura” liczy ponad 400 stron prezentując wiele postaci, postanowiłem przedstawić Państwu dokładniej jedną historię, bardzo zakłamaną w narracji obowiązującej w Polsce dla strony „patriotycznej”, a która to podzieliła autora z wieloma jego znajomymi. Trzeba docenić bezkompromisowość SC i jego podążanie za radą Józefa Mackiewicza, że „Tylko prawda jest ciekawa”, mimo iż owa prawda może boleć, kiedy obalamy cokół, na którym środowiska prawicowe umieściły swojego bohatera. Te same środowiska po ujawnieniu agenturalnej przeszłości jakiegoś bohatera z „Salonu michnikowszczyzny”, nie posiadają się z radości, gdy udało się dowalić „tamtej stronie”, lecz nie mogą się pogodzić z faktami, kiedy to jeden z „naszych” został z owego cokołu zwalony przez ujawnione dokumenty.
Ta dwulicowość jest tym bardziej znacząca gdy tych samych argumentów używa się do atakowania i wyszydzania „salonowych bohaterów” by potem bronić „naszych”, nawet w przypadku ujawnienia nieubłaganych faktów, a tak się niestety stało w przypadku prof. Witolda Kieżuna, którego historię bliżej teraz przedstawię. Zrobię to raczej obszernie by nie być posądzonym o wybiórczość i manipulacje wybranymi informacjami.
Moje recenzje: Sławomir Cenckiewicz – „Agentura”
Tak więc prezentując sprawę agenturalnej przeszłości prof. Witolda Kieżuna autor „Agentury” zaczyna tak: „Bohaterski udział w Powstaniu Warszawskim, poczucie klęski i realny koniec II RP a później prześladowania, zsyłka do sowieckiego łagru i potem kazamaty ubeckie każą nam z pokorą spojrzeć na ten życiorys. Nikt nie może kwestionować bohaterstwa wojennego i powojennych cierpień Witolda Kieżuna, czego nie unieważniają ujawnione okoliczności i przebieg jego współpracy z aparatem represji PRL. Nie sposób też kwestionować jego dorobku naukowego, zwłaszcza na temat patologii systemu gospodarczego III RP.
Mimo tak chlubnej karty, koniecznym jest zwrócić uwagę na sytuację, w której wyrocznią w sprawach historii, polityki i moralności jest ktoś niemający odwagi przyznać się do błędu, czasowego upadku. Skutkiem tego była współpraca z SB jako tajnego współpracownika ps. ”Tamiza” w latach 1973-80, wymierzona w byłych żołnierzy podziemia, naukowców, polityków, opozycjonistów, zachodnich dyplomatów. Niestety, o tym trzeba też powiedzieć”.
S. Cenckiewicz zaznacza, iż przeprowadził z W. Kieżunem wielogodzinne rozmowy, zapoznając go też z treścią mającego się ukazać artykułu, by umożliwić mu zajęcie stanowiska i przedstawienie swojej wersji wydarzeń, dając mu okazję opublikowania oświadczenia równocześnie z wydaniem artykułu. Podczas rozmowy WK przyznał, iż jego relacje z SB miały charakter tajnej współpracy choć wg niego „były one pod kontrolą”. Inne miała zdanie w tej kwestii SB uznając iż kontakt z nim jest bardzo obiecujący, planując użyć go po przejściu procedury werbunkowej i weryfikacji prawdomówności, do inwigilacji W. Chrzanowskiego.
W kwietniu 1973 r. powstał portret psychologiczno-charakteriologiczny potrzebny do zasad postępowania z nim, z którego wynikało, że jest to „osobowość egocentryczna, której się wydaje, iż zajmuje się ważnymi dla kraju sprawami; jest osobą inteligentną i spostrzegawczą ale naiwną, przeceniającą rolę służb i wiedzę SB na temat jego środowiska. Dlatego wymaga specyficznego traktowania i podejścia do jego osoby oraz subtelności w realizowaniu współpracy z nim”. Pierwszy efekt pojawił się już w maju 1973 r. kiedy to WK dostarczył SB 6-stronicowe opracowanie na temat swoich kontaktów z obywatelami państw zachodnich, a potem „zadaniowano” go do pomocy w znajdowaniu materiałów na Wiesława Chrzanowskiego, na którego SB zbierała „haki” bo go osaczyć. Tak jego rolę ocenił prowadzący go kpt. Szlubowski: „Uzyskane od ‘Tamizy’ informacje ustne i pisemne w znacznym stopniu pomogły rozpracować figuranta i zakończyć sprawę”.
Ten entuzjazm zweryfikowali przełożeni SB-ka wiosną 1974 r. podczas tzw. spotkania kontrolnego przeprowadzonego przez majora Antoniego Felisia, który był pod wrażeniem lojalności agenta, pisząc tak:
„TW ‘Tamiza’ politycznie jest dobrze wyrobiony, będąc przekonanym o wyższości ustroju socjalistycznego i pozytywnie ustosunkowany do ZSRR. Predyspozycje polityczne i zawodowe stawiają go w rzędzie ludzi, przed którymi otwiera się kariera naukowa.(…) Jest on cennym nabytkiem w sieci TW”. Wskutek tego WK zaproponowano pracę dla wywiadu PRL, której przyjęcie w-ce naczelnik III Wydziału SB skomentował tak: „Do zadań zleconych przez pracowników I Departamentu ustosunkował się pozytywnie, wskazując zrozumienie co do ważności problematyki dywersji ideologiczno-politycznej. Nasze potrzeby uznaje jako niezbędne dla interesów państwa”.
Jak pisze autor: „Od tej pory aktywnością i obserwacjami ‘Tamizy’ dzieliły się różne piony SB tj. te odpowiedzialne za „walkę z elementami antysocjalistycznymi”, wywiad zagraniczny oraz kontrwywiad szpiegujący obcokrajowców w PRL. Inwigilował wiele środowisk i osób: żołnierzy AK i powstańców warszawskich, działaczy Stronnictwa Narodowego i Młodzieży Wszechpolskiej, endeków i piłsudczyków z Londynu, naukowców, opozycjonistów, cudzoziemców oraz aktywistów PZPR. Jego teczkę personalną i dwie teczki pracy wypełnia ok. 900 stron dokumentów, w tym donosów składanych najczęściej w formie pisemnej w czasie spotkań z prowadzącymi go SB-kami. Zwykle składał obszerne meldunki z konkretnymi informacjami przypisanymi do nazwisk”.
Jak wskazał S. Cenckiewicz, „Tamiza” był wartościowym nabytkiem Departamentu I MSW z powodu jego licznych wyjazdów do USA i Kanady więc poznał osobiście pracowników wywiadu, którzy wyznaczali mu zadania i tłumaczyli metody działania kontrwywiadowczego, by się nie dał zdemaskować. W. Kieżun miał rozpracować środowiska naukowe i instytucje badawcze, z którymi się stykał, ale interesował się również Kongresem Polonii Amerykańskiej; usiłował też zbierać wiadomości o elektrowni jądrowej i akademii wojskowej West Point.
Z dostępnych dokumentów wynika, że był uważany za dobrego współpracownika wywiadu i został nawet „wypożyczony” czasowo na wniosek szefa kontrwywiadu PRL gen. W. Pożogi, by rozpracować swego wieloletniego znajomego dziekana School of Bussines Fordham University.
Stopniowo z powodu coraz częstszych i przedłużających się wizyt na Zachodzie „Tamiza” właściwie przestał być wykorzystywany przez krajowy III Wydział SB i w maju 1982 r. wyłączono go z czynnej sieci agenturalnej, wydając o nim taką opinię: „Ze względu na środowisko, z którym utrzymuje kontakty i duży autorytet naukowy i moralny TW Tamiza może być wykorzystywany do kreowania w ochranianych środowiskach pożądanych politycznie postaw, zachowań i poglądów (AO: czyli typowe działanie tzw. agenta wpływu).
Posiada dużą umiejętność przystosowania się do różnych sytuacji, co powiększa jego walory operacyjne”.
Trzeba przyznać, iż pracodawcy MSW wystawili W. Kieżunowi piękną laurkę…
Jakże wobec przytoczonych faktów żałośnie brzmi głoszona po latach teza W. Kieżuna, jakoby został wraz z żoną zmuszony do opuszczenia PRL, ze względu na grożące mu represje i przeszkody, jakie mu miały stawiać władze w powrocie do kraju w latach ’80. Przeczą temu dokumenty zebrane przez SB w aktach paszportowych i jego wyjazd w 1980 r. do USA na dwa lata, który nie mógłby dojść do skutku bez zgody władz. Także jego podróż do Burundi w czasie stanu wojennego gdzie przebywał do 1983 z ramienia ONZ nastąpiła dzięki rekomendacji MSZ, a małżonkowie mieli ważne paszporty.
Pewien zgrzyt nastąpił wszak w 1984 r. gdy pp. Kieżun osiedli w Montrealu, gdzie „Tamiza” dostał ofertę pracy na tamtejszej uczelni. By zalegalizować swój pobyt W. Kieżun zwrócił się do konsulatu PRL o wymianę paszportu służbowego na prywatny i przedłużenie paszportu żony, co spotkało się z odmową i wydano tzw. paszporty blankietowe. Reakcją ‘Tamizy’ było wysłanie listu (zachowała się kopia z odręczną adnotacją adresata) do ówczesnego szefa MSW gen. C. Kiszczaka, w którym pisał o swej lojalnej postawie tak: „Sądzę, że moja osoba jest Panu znana, prowadziłem bowiem swego czasu szkolenie centralnej kadry MON i Sztabu Generalnego, wykładając też na kursie dla najwyższego kierownictwa z udziałem m. in. gen W. Jaruzelskiego. Za swoją działalność dydaktyczną zostałem odznaczony dwa razy Medalem za Zasługi dla Obronności Kraju”.
Dalej przedstawił korzyści z kontynuacji pracy naukowej w Kanadzie: „Jak Pan wie, sytuacja polskiej nauki jest bardzo zła, co stwierdził niedawno przewodniczący H. Jabłoński; mówił też o tym na Zjeździe Młodzieży gen. Jaruzelski oraz dyskutowano o tym na ostatnim Plenum KC PZPR”. W wyniku osobistej interwencji C. Kiszczaka i zgodnie z poleceniem z-cy szefa Służby Wywiadu i Kontrwywiadu MSW polecono wystawić pp. Kieżun paszporty turystyczne. I takie to były „prześladowania” ‘Tamizy’ przez reżim PRL…
Jak pisze w „Agenturze” autor, ujawnienie historii współpracy W. Kieżuna ze służbami sprowokowało serię ataków na niego i różnego rodzaju oskarżenia. Tak więc miał to być pośredni atak na Powstanie Warszawskie; inni krytycy relatywizowali skalę współpracy W. Kieżuna z SB posuwając się nawet do sugestii, iż prowadził on jakąś grę (czemu oczywiście przeczą dokumenty: 76 doniesień, w tym 54 własnoręcznie pisane donosy). Zupełnym nonsensem jest też twierdzenie, iż kiedykolwiek po 1956 r. był prześladowany przez władze, a raczej przeciwnie, z powodu współpracy był hołubiony przez służby.
Równie burzliwe ataki spotkały S. Cenckiewicza po ukazaniu się w „Do Rzeczy” (nr 23, 2018) artykułu pt.: „Światowy Związek Żołnierzy…PRL?”, w którym napisał o przeniknięciu do Związku ludzi o ZBOWiDowskiej i agenturalno-esbeckiej przeszłości oraz dziwnych wypowiedziach znanych działaczy, jak np.:
Krytyka postawy Żołnierzy Wyklętych, domaganie się awansów oficerskich dla ludzi o nieciekawej postawie w PRL i wątpliwej przeszłości kombatanckiej, ataki na min. Macierewicza w związku z „apelem smoleńskim” etc. Szczególny niepokój autora wywołała postać sekretarza Prezydium Zarządu Głównego, Ryszarda Dorfa, a na poparcie tego cytuje w artykule akta z archiwum Wojskowego Biura Historycznego.
Tak więc R. Dorf od młodych lat był komunistycznym ideowcem, będąc członkiem ZMP, ZMW i PZPR by w 1961r. wstąpić do Ludowego Wojska, gdzie przez wiele lat służył w Kompanii Reprezentacyjnej, na koniec swej kariery dochodząc do stopnia podpułkownika. W opinii przełożonych: „Jest szczerze oddany sprawie budownictwa socjalistycznego, to aktywny członek partii, chętnie uczestniczący w akcjach politycznych i działalności społecznej. (…) Jako członek PZPR zajmuje właściwą postawę w zasadniczych kwestiach politycznych, w pełni akceptując i wcielając ideologię socjalistyczną. Postawa ideowo-polityczna nie budzi zastrzeżeń”.
Poza tym, był tajnym współpracownikiem WSW. Ze względów zdrowotnych został zwolniony ze służby we wrześniu 1983 r. by po latach, już w III RP, przypomnieć sobie, iż odejście z wojska naraziło go na straty moralne i finansowe i domagał się rekompensaty „poniesionych strat”. I taki to „AK-owski patriota” pełni wpływową funkcję w ŚZŻAK, broniony przez prezesa tej organizacji prof. Leszka Żukowskiego, który publicznie poniżał Żołnierzy Niezłomnych.
Przypomniane w „Agenturze” artykuły, podobnie jak w czasie ich publikacji, ściągnęły na autora mnóstwo ataków pozbawionych zwykle podstaw merytorycznych. Zamiast dyskutować o faktach, kwestionowano morale S.Cenckiewicza i jego „ukryte intencje”. Jak sam pisze „W. Kieżun nie jest najbardziej wstrząsającym przykładem; bywało, że bezpieka werbowała dzieci ofiar Katynia i pomordowanych Żołnierzy Wyklętych, przerabiając ich w gorliwych donosicieli i aktywistów. Ci ludzie wchodzili do polskich elit kształtujących naszą historiografię, politykę i kulturę. Czy jeśli napiszemy o tym, to zostaniemy oskarżeni o pogardę ofiar Katynia i Żołnierzy Wyklętych ? Tak więc np. zestawianie agenturalnej działalności ‘Tamizy’ z chwałą Powstania Warszawskiego nie ma najmniejszego sensu”.
Trudno kwestionować stwierdzenie, że agentura była podstawowym narzędziem działania tajnych służb PRL, które niestety miały w dziedzinie werbunku całkiem duże osiągnięcia, jeśli się spojrzy choćby na te związane z Solidarnością i opozycją demokratyczną. Bezpieka swą „misję” rozpoczęła prawie natychmiast po zakończeniu wojny, jej różne mutacje kontynuowały ją jeszcze długo po narodzinach III RP i tylko bardzo naiwni mogą uwierzyć, iż nie korzystano z szantażu, wpływając na wszelkie dziedziny życia społecznego (TW z czasów PRL zmutowali w nowej rzeczywistości do tzw. agentów wpływu).
A postacie wymienione w „Agenturze” (jak np. znany TW „Bolek”) miały często potężny wpływ na kierunek w jakim ewoluował rozwój Polski po transformacji ustrojowej w 1990 r. Służby, zarówno cywilne i wojskowe, ot tak sobie nie zniknęły, ich głęboko zapuszczone macki nie chciały wypuścić swych ofiar. Jedynym bolesnym sposobem przecięcia tych więzów, było ujawnienie działalności agentów i tego dokonał w opisanych przez siebie przypadkach Sławomir Cenckiewicz, uważając za S. Mackiewiczem, że „Tylko prawda jest ciekawa”.