Na tytułowe pytanie można krótko odpowiedzieć, że nie, bo tak obiecał Pan Jezus, iż moce piekielne nie przemogą Jego Kościoła, więc temat jest zamknięty i nie ma o czym pisać. Jednak gdyby się zastanowić, to trzeba sobie zadać pytanie o to jakiego Kościoła dotyczyła obietnica Chrystusa? Czy aby na pewno tego, do którego większość z Państwa i ja należymy? To jest oczywiście moja subiektywna opinia ale sądzę, iż raczej będzie to Kościół „końca czasów,” czyli Paruzji i wątpię, że będzie przypominał ten obecny, zarówno w wymiarze duchowym oraz jego struktury organizacyjnej, jeśli taka będzie istniała.
A dlaczego może nie istnieć? Na przykład wtedy, kiedy spełni się zapowiedź byłego papieża Franciszka o rewolucyjnej przebudowie, skutkującej nowym paradygmatem, wskutek czego Kościół jaki znamy dziś, z jego Tradycją i Magisterium nie będzie już Kościołem Jezusa Chrystusa. Jest też całkiem prawdopodobne, a wszystkie znaki na ziemi i niebie na to wskazują, że jest bliska spełnienia się tzw. przepowiednia Ratzingera z połowy lat ’60 XX w. w wypowiedzi dla radia bawarskiego, a powtórzona później w wywiadzie pt. „Sól ziemi”.
Skrótowo mówiąc, przyszły papież Benedykt XVI zapowiadał, iż Kościół końca czasów, będzie przypominał ten z początków chrześcijaństwa, tzn. działał w postaci małych wspólnot wiernych Bogu i Magisterium oraz Tradycji Kościoła, które mimo swej niepozorności, będą się skutecznie przeciwstawiać Złu. W takim układzie raczej trudno mówić o jakimś hierarchicznym Kościele, tym niemniej będzie to prawdziwy Kościół Chrystusa, bo nieraz w Starym Testamencie były sytuacje, gdy olbrzymia większość Izraelitów zdradziła Pana Boga, to On zawsze zostawiał sobie Jemu wierną „Resztę”.
Jestem przekonany, że właśnie taki będzie finał w wypadku Kościoła katolickiego, tym bardziej, że Nowy Testament zapowiada, iż wierni Bogu, przy końcu czasów, będą Mu oddawać cześć w Duchu, co raczej implikuje nie zorganizowaną formę kultu, bez formalnych struktur (ale z obecnością duchownych oraz celebracji Mszy Świętej i Eucharystii).
Mimo obietnicy Chrystusa o zachowaniu Jego Kościoła, chcę Państwu w kilku odcinkach przedstawić wysiłki Szatana i złych mocy zmierzające jednak do destrukcji Oblubienicy Jezusa, a zaczęło się to od strategicznego błędu Złego, który doprowadził właściwie do powstania Kościoła zamiast jego zniszczenia u początków istnienia (jest to dowodem, kto jest Panem historii i ją zna doprowadzoną do końca czasów).
Otóż Szatan okazał się w swej nienawiści tak zaślepiony, iż sądził, że natychmiastowe prześladowanie Apostołów i ich uczniów w Jerozolimie, spowoduje błyskawicznego „rozwiązanie problemu”, a stało się dokładnie odwrotnie. Jak opisują to Dzieje Apostolskie, jeszcze przed zburzeniem przez Rzymian Świątyni Jerozolimskiej w 70 r. apostołowie i uczniowie rozproszyli się po różnych zakątkach imperium, stając się zaczynem wczesnego chrześcijaństwa. Nie pomogła też ich fizyczna eliminacja, bo jakże prawdziwe okazały się słowa, iż Kościół został zbudowany na krwi męczenników.
Właściwie od razu, jeszcze za życia apostołów, złe moce przystąpiły do działania, kiedy powstało wiele błędnych nauk co do bóstwa Chrystusa i istoty Boga czego ślady znajdujemy w listach św. Pawła i innych pismach, ostrzegających przed fałszywymi nauczycielami. Na szczęście żyli jeszcze naoczni świadkowie, którzy mogli zaświadczyć o nieprawdziwości tych błędnych nauk. Pora więc by je omówić i starał się będę to zrobić w porządku chronologicznym.
Współczesny św. Janowi Kerynt nauczał, że Jezus był tylko człowiekiem o wielkiej inteligencji, na którego w czasie chrztu zstąpił z nieba Duch Święty w postaci gołębicy i pozostał z Nim do czasu męki, by opuścić po tym ciało Chrystusa; podobni Keryntowi inni nauczyciele powstałej wtedy gnozy szerzyli poza błędami chrystologicznymi, błędne ujęcie wolności od Prawa (konieczność obrzezania dla chrześcijan), co musiało być ciągle prostowane. Jeszcze za życia Apostołów i uczniów towarzyszących Panu Jezusowi, konieczne było ustalenie relacji między Bogiem Ojcem a Synem i Jego naturą (jedna czy dwie, jak od siebie zależne) oraz pozycji w Trójcy osoby Ducha Świętego. Wydawałoby się, iż autorytet Apostołów był wystarczający, ale jak widać na przykładzie Kerynta, Zły siał zamieszanie wśród chrześcijan wzniecając spory i pierwszą większą herezją był arianizm.
Ariusz, kapłan z egipskiej Aleksandrii w połowie III wieku zaczął podważać współistotność Ojca i Syna, co zostało potępione podczas Soboru w Nicei w 336 r. a po kilku dekadach ich zwolennicy znaleźli się na całkowitym marginesie. Następna herezja powstała też na gruncie sporów o relacjach w Trójcy Świętej, głównie w kontekście natury Chrystusa.
Nestoriusz, od 428 r. biskup Konstantynopola rozpętał kłótnię o podwójną bosko – ludzką naturę Pana Jezusa, głosząc iż miał On dwie odrębne natury, nie zgadzając się również na określenie Maryi jako Matki Bożej. Sobór w Efezie w 431 r. usunął Nestoriusza ze stolicy biskupiej ogłaszając heretykiem; usunięto też 17 popierających go biskupów. Nestorianizm istnieje do dziś jako niszowe wyznanie w krajach Bliskiego Wschodu, choć jego doktryna nie jest zupełnie zgodna z oryginalnym wyznaniem założyciela w V wieku.
Sobór w Efezie uznał dodatkowo za heretyckie poglądy Pelagiusza, który nie uznawał skutków grzechu pierworodnego i jego dziedziczenia przez ludzi, głosząc iż natura ludzka jako stworzona przez Boga jest sama zdolna przezwyciężyć grzech i osiągnąć świętość tylko swoim wysiłkiem bez pomocy łaski Bożej.
Poważniejszym konfliktem, którego podłożem był oczywiście pogląd na naturę Chrystusa, był monofizytyzm, mający dwie szkoły myślenia tj. eutychianizm i apolinaryzm.
Słowo monofizytyzm oznacza „jedną naturę”, zaś eutychianizm nauczał dodatkowo, że boska natura Pana Jezusa była tak zmieszana z jego ludzką naturą, iż faktycznie nie był w pełni człowiekiem ani Bogiem, będąc niejako całkiem inną „trzecią naturą”. Monofizytyzm był bardzo rozpowszechniony w Kościele Wschodnim, gdzie większość biskupów była jego zwolennikami, co jednak zostało odrzucone na Soborze Chalcedońskim w 451 r.
Pod koniec V wieku patriarcha Kościoła Wschodniego starał się pogodzić monofizytyzm z ortodoksją katolicką, jednak nie doszło do porozumienia i monofizyci zostali ostatecznie ekskomunikowani, przy czym był dość powszechnie wyznawany w Antiochii Syryjskie, Jerozolimie i Aleksandrii. Kolejna próba osiągnięcia kompromisu znana jako monoteletyzm, zakładała iż Chrystus miał dwie natury ale tylko jedną, boską wolę. Wysiłki tez zostały odrzucone przez obie strony sporu, monoteletyzm został uznany za herezję przez III Sobór w Konstantynopolu w 680 r.
Monofizytyzm jest obecnie wyznawany w zmodyfikowanej wersji przez Kościół Koptyjski (Egipt) jako miafizytyzm nauczając, że Chrystus ma jedną naturę składającą się z dwóch „podnatur” zjednoczonych w jedną bez ich zmieszania. Wszystkie te spory o naturę Chrystusa są istotne, bo ma ona kluczowe znaczenie, jeśli chodzi o nasze odkupienie: gdyby Jezus nie był prawdziwie i w pełni człowiekiem, nie mógłby być prawdziwym zastępcą ludzkości, a gdyby nie był prawdziwie i w pełni Bogiem, Jego śmierć nie mogłaby zadośćuczynić za nasze grzechy.
Wszystkie powyżej wymienione spory doktrynalne zakończone herezjami, były bezpośrednim działaniem Złego ducha, który grając na ludzkich słabościach, dążył do maksymalnego podziału i rozbicia młodego Kościoła, bo wiadomo, iż ze skłóconymi może sobie dużo łatwiej poradzić. Kryzys ariański znamionowało też jego podobieństwo do czasów obecnych, w kontekście dużego zatarcia granic między ortodoksją a herezją, co można obserwować po Soborze Watykańskim II i czego kulminacją był pontyfikat poprzedniego papieża. Inną analogią jest sytuacja, iż podobnie jak wtedy, mniejszość biskupów wyznaje poglądy wierne Magisterium i Tradycji, dlatego ciut szerzej chcę przedstawić genezę groźby jaka zawisła nad ówczesnym chrześcijaństwem.
Kilka dekad trwania tego kryzysu można podzielić na kilka faz, ale klamrą je spinającą są sobory w Nicei (325) i Konstantynopolu (381), choć oczywiście początek i koniec nie mogą być tak ostro zdefiniowane. Podobieństwem jest również zasięg, obejmujący całe imperium rzymskie, przy czym mniej ostre symptomy występowały w jego zachodniej części, raczej trzymającej się ortodoksji.
Ariusz był kapłanem w Aleksandrii, obdarzonym darem wymowy, inteligentnym i dobrze rozumiejącym prądy filozoficzne; przypomnę było to w czasach kształtowania się nauki o naturze Chrystusa i charakterze Trójcy Świętej, co nabrało ostatecznego kształtu m. in. w wyniku pytań stawianych przez Ariusza, który wszak udzielił fałszywych odpowiedzi.
Głosząc swe poglądy wszedł on w spór z biskupem Aleksandrii, odrzucając autorytet władzy kościelnej, przekonany o swej nieomylności i uważając się za autorytet zdolny wyjaśnić zawiłości dysput teologicznych. Trudno dziś dokładnie przedstawić jego poglądy, bo zachowała się tylko niewielka część pism Ariusza i znamy je głównie z fragmentów zwolenników, jak i oponentów poglądów autora.
Wiadomo, że Ariusz był przeciwny innej herezji głoszonej przez Marcelego, bpa Ancyry utrzymującego istnienie Trójcy Świętej za pozór i ujawniającej się pod trzema różnymi postaciami; postawę Ariusza podzielało wielu hierarchów, ostro piętnując marcjonizm. Ale doprowadziło to Ariusza do czegoś przeciwnego, tj. że Ojciec i Syn są rzeczywiście różnymi osobami i popadł tu w błąd potępionego wcześniej Dionizego, także bpa Aleksandrii, który zaprzeczał równości Ojca i Syna.
Usiłując rozwikłać te trudności, Ariusz zaczął głosić, że Chrystus nie istniał, zanim nie został zrodzony, choć do końca nie wiadomo co miał tu na myśli, lecz w jakimś sensie nadawał Ojcu pierwszeństwo nie tyle czasowe, co hierarchiczne. Te poglądy współcześni odczytali tak, jakby Syn był w istocie jednym ze stworzeń, co prawda wyjątkowym, ale jednak stworzeniem, więc implikowało wniosek, że nie był Bogiem. Ariusz i jego zwolennicy posunęli się jeszcze dalej, głosząc iż skoro tak, to Jezus mógł upaść i zgrzeszyć, choć Ojciec miałby już wiedzieć, że tak się nie stanie, więc dlatego w „nagrodę” Go za to wywyższył.
Niezależnie od tego czy na pewno rozumowanie Ariusza doprowadziło go do takiego wniosku, logiczna implikacja się sama nasuwała. Zatem Chrystus zostałby zdegradowany do pozycji podobnej Maryi i Jego relacja z Ojcem byłaby zupełnie niejasna. Wobec powyższego specjalnie nie dziwi zdecydowany opór jego przeciwników, którzy zwalczali Ariusza i jego zwolenników, jako wyrazicieli niechrześcijańskich, heretyckich poglądów.
Spór ten i rozszerzający się ferment wśród wiernych w końcu spowodował zwołanie Soboru w Nicei (325).
Gdyby był to tylko spór religijny, wtedy może byłoby można go jakoś rozwiązać, ale nałożyły się na niego ambicje biskupów Cezarei i Nikomedi sprzyjających Ariuszowi, by rozliczyć się ze swymi przeciwnikami.
Sprawa dotarła do cesarza Konstantyna, który sam będąc świeżo „upieczonym” chrześcijaninem nakazał zwaśnionym stronom pojednanie, ale bez przyznawania racji drugiej stronie, czyli po prostu zamilknięcia.
Obie strony nie posłuchały cesarskiej „sugestii”, zmuszając Konstantyna do zwołania Soboru, który miał rozstrzygnąć sporne kwestie, przy czym przyjechali na obrady niemal wyłącznie biskupi wschodniej części imperium (z Zachodu było ich zaledwie kilku), z których większość była przeciwna poglądom Ariusza.
Po wielu dniach obrad zebrani na tyle zdenerwowali cesarza, iż ten wymusił na biskupach zamknięcie dyskusji przyjęciem kompromisowego Credo, zwanego od tej pory Nicejskim, które z kolei wprowadziło niebiblijne a filozoficzne pojęcie, co wywołało kolejne kłótnie zgromadzonych i brak akceptacji ze strony mniejszości.
Chodzi tu o określenie Syna greckim słowem homousios, czyli współistotny, co oznaczało odrzucenie koncepcji Ariusza o podporządkowaniu Chrystusa Bogu Ojcu. Mimo wymuszenia takiej treści Credo, większość biskupów była z tego niezadowolona, nie mówiąc oczywiście o ekskomunikowanych zwolennikach Ariusza, a kością niezgody stało się rozumienie tego terminu po grecku i łacinie, efektem czego było to, że Credo nicejskie długo po Soborze nie było używane, by nie rozpalać nowego konfliktu.
Jednak we wschodnim chrześcijaństwie nie było to tak proste ze względu na poważne wpływy arianizmu; trwający ciągle ferment religijny i niekończące się kłótnie sprowokowały cesarza Konstantyna do dość nieprzewidzianego ruchu. Otóż ulegając namowom swoich teologicznych doradców, zwrócił się przeciw ustaleniom z Soboru i w 328 r. rehabilitował Ariusza, mając nadzieję iż będzie to rozwiązaniem problemu.
Zamiast tego konflikt uległ eskalacji po tym gdy biskupem Aleksandrii został Atanazy, mający poglądy zdecydowanie antyariańskie, co sprzeciwiało się postawie cesarza, który usunął go w 335 r. ze stolicy biskupiej i w ciągu 10 lat ten wielki święty kilkukrotnie wracał i znów był usuwany, by dopiero w 366 r. osiąść w niej na stałe. Stało się to już po śmierci głównych uczestników sporu, zaś sam arianizm uległ też znacznej ewolucji dzieląc się na różne nurty (anomejczycy, homejczycy i homojuzjanie), lecz oszczędzę Państwu szczegółów…
W zachodnich prowincjach chrześcijaństwa panował w tym czasie względny spokój, bo przyjęto tam bez większych waśni Credo nicejskie, co było nieraz zakłócane próbami narzucania wizji Ariusza przez cesarzy, którzy usuwali niepokornych biskupów temu się sprzeciwiających. Niechlubną rolę odegrał tu Konstancjusz II, usiłując narzucić całemu chrześcijaństwu preferowaną przez siebie formułę homejańską, czyli podobieństwa Ojca i Syna. Zrobił to zwołując dwa kolejne Sobory w Seleucji i Rimini w 359 r. i potem w Konstantynopolu w 360 r.; to właśnie wtedy był krytyczny moment w ówczesnej sytuacji chrześcijaństwa, gdy większość biskupów dobrowolnie lub ulegając presji cesarza, przeszła na stronę herezji neoariańskiej. To, że się tak nie stało, było głównie zasługą biskupa Atanazego.
Po śmierci Konstancjusza w 361 r. nowy cesarz Julian Apostata, anty-chrześcijanin i promotor neoplatonizmu zaprzestał mieszania się w spór, mając cichą nadzieję, iż z czasem doprowadzi to do pogłębienia rozdźwięków i takiego podziału, który efektem będzie zawalenie się chrześcijaństwa, jednak ten perfidny plan się nie powiódł. Nie pomogła też interwencja nowego pro-ariańskiego cesarza Walensa, bo z czasem następowało teologiczne zbliżenie między obu gałęziami chrześcijaństwa, co się dokonało dzięki niestrudzonym wysiłkom Atanazego i nowej wykładni teologicznej Bazylego z Cezarei, Grzegorza z Nazjanzu i Grzegorza z Nyssy.
Po śmierci Walensa w 379 r. na Synodzie w Antiochii zebrało się ponad 150 biskupów ze Wschodu, którzy zadeklarowali, iż wyznają taką wiarę jak biskup Rzymu, co nie tylko zapobiegło trwałemu podziałowi, ale i potwierdziło prymat biskupa Rzymu jako papieża całego chrześcijaństwa. Decyzja ta została potwierdzona politycznie przez następnych cesarzy, którzy oznajmili, iż poddani mają wyznawać taką religię jaką Piotr Apostoł przekazał Rzymianom, a która oznacza, że wg „… nauki apostolskiej i doktryny Ewangelii Ojciec, Syn i Duch Święty mają jedną boskość w tym samym majestacie i w tej samej czci” (pominięto tu Credo Nicejskie). Rok później na Soborze w Konstantynopolu Credo Nicejskie zostało przyjęte jako właściwe wyznanie wiary przez cały Kościół, co zostało na Soborze w Chalcedonie (451) uzupełnione o część dotyczącą Ducha Świętego.
Tak upadł arianizm, a przypieczętował to cesarz Teodozjusz w 388 r. odwołując wszystkie tolerancyjne wobec arian edykty. Zdaję sobie sprawę, że większość tego odcinka poświęciłem tematowi owej herezji, ale gdyby ona zwyciężyła, byłby to koniec Kościoła takiego jaki zaplanował Chrystus, więc tak czy inaczej, mimo że szatan używał różnych sposobów, jego dzieło zakończyło się porażką. Kościół tego starcia nie tylko nie przegrał, ale wyszedł z niego umocniony doktrynalnie oraz zjednoczony, bo do tej pory podział na Wschód i Zachód rodził konflikty, umiejętnie kreowane przez Złego. Ale to nie był koniec walki.
Cdn…