Historia pierwszego systematycznego ludobójstwa w dziejach nowożytnej Europy, które wydarzyło się w ostatniej dekadzie XVIII w. ma wiele stron wprost ociekających krwią, zaś jej nazwa jest jednym z wielkich przekłamań i propagandowych manipulacji jakich dokonano. Wielka Rewolucja Francuska (WRF), bo to do niej muszę nawiązać, zanim opiszę jej okrutne dokonania, została ponadto mitem założycielskim państwa, które jest z tego dumne, i tu rodzi się pytanie jak można krytykować w tym kontekście Rosjan z powodu bestialstw bolszewickiej Rewolucji Październikowej czy nazistowskiej III Rzeszy ? Wszak teoria i akty prawne obu rewolucji były pełne górnolotnych frazesów i do siebie podobne.
„Deklaracja Praw Człowieka i Obywatela” zapewniała swobodę wyznania, a 13.02.1790 r. zlikwidowano zakony by rok później zakazać księżom noszenia sutann. Gdzie się podziała „wolność i sprawiedliwość”, gdy uchwalone 17.09. 1793 r. tzw. „Prawo o podejrzanych” pozwalało na skazanie na śmierć w oparciu o anonimowy donos, jak np. o „żywienie arystokratycznej sympatii”? Taka była praktyczna wykładnia hasła „Wolność, Równość, Demokracja” i krwawa rzeź dokonana na własnych obywatelach przez republikańską Francję w pełni wyczerpuje definicję ludobójstwa zawartą w Karcie ONZ z 1948 r.
By nie odbiegać za bardzo od tematu, odsyłam tu Czytelników do mojego artykułu poświęconego WRF, który znaleźć można na portalu SSRP. Ograniczę się tu do prześladowań oraz mordów dokonanych na katolikach, przy czym od razu zaznaczam, iż w tym względzie „Równość” miała zastosowanie, bo rewolucyjni kaci nie dyskryminowali i zwykle nie pytali o wyznanie: wróg to był wróg, i trzeba było go zabić.
Po tym koniecznym wstępie pora przedstawić bliżej (choć i tak skrótowo), w jaki to makabryczny sposób masońskie, rewolucyjne elity postanowiły „upuścić krew” nienawidzonemu Kościołowi. Zaczęto niewinnie od wprowadzenia nowego kalendarza, gdzie punktem odniesienia nie była data narodzenia Jezusa Chrystusa, ale dzień proklamacji republiki; przy okazji zniesiono niedzielę jako dzień święty i wszystkie inne święta chrześcijańskie, co było znakiem odcięcia się nawet od dotychczasowej miary czasu. Zapał rewolucyjnych wandali sięgnął też świątyń i katedr jako zbyt wyraźnych śladów i dowodów ukazujących chrześcijańskie korzenie „Najstarszej córki Kościoła”.
Nieodzowne w oczach braci rewolucjonistów było bezpardonowe uderzenie w tych, którzy byli ostoją antyrewolucyjnego obłędu i wspierali wiernych jak tylko mogli, czyli katolickich księży i zakonników a oznaczało to wprost ich fizyczną eksterminację. Ocenia się, iż podczas rewolucji zostało zabitych ok. trzech tysięcy duchownych, za odmowę przyłączenie się do quasi – Kościoła założonego w 1790 r. w oparciu o tzw. Konstytucję cywilną kleru potępioną przez papieża Piusa VI jako usiłowanie rozbicia Kościoła katolickiego. Dokument ten negował Credo i np. nowe władze miały być wybierane w wyborach ludowych, bez żadnych ograniczeń wobec kandydatów.
Po oporze kapłanów i bardzo mizernych skutkach przenoszenia się do nowego „Kościoła”, ci którzy odmówili przysięgi na schizmatycką konstytucję, zostali deportowani do kolonii, zaś 18 marca 1793 r. postanowiono, że odmowa będzie karana śmiercią. Karą śmierci karano też wiernych, którzy udzielali schronienia tym „nielegalnym” kapłanom czy nawet uczestniczyli w odprawianych przez nich nabożeństwach. Tych, którzy się załamali, „nagrodzono” obowiązkiem porzucenia celibatu, zmuszając ich do małżeństw. Tak więc Kościół we Francji musiał zejść jak za czasów starożytnego Rzymu, do katakumb, by ocalić jeszcze to co się da, przed antykatolickim amokiem rewolucyjnych fanatyków.
By uzmysłowić Państwu jakich uzasadnień używano wobec krnąbrnych katolików by ich skazać na śmierć, zacytuję fragment wyroku (z zachowanych akt „procesu”) na Marię Gimet, robotnicę z Bordeaux, która za wiedzą służącej (też skazanej na zgilotynowanie) ukrywała w swym mieszkaniu 3 księży (którzy zginęli na szafocie razem z kobietami): „Oskarżone podzielały kontrrewolucyjne uczucia niezaprzysiężonych księży i chlubiły się, że ich ukrywały, oraz kilkakrotnie powtarzały, iż lepiej być posłusznym Prawu Bożemu niż prawu ludzkiemu”.
To jest jeden z setek udokumentowanych przykładów heroizmu w czasie próby wiary, ale są i te pokazujące pogardę i nienawiść okazywaną katolicyzmowi przez rewolucyjnych oprawców, jak ten z akt procesu jezuity o. Juliena d’Hervill’a: „Znaleziono przy nim wszystkie środki do uprawiania fanatyzmu i przesądu, czyli szkaplerz z dwoma medalikami, małe okrągłe pudełko z zaczarowanym chlebem (tak określono konsekrowane Hostie – A.O.) i inne przedmioty”.
Te „sądowe” wyroki pokazują znamienny fakt, a mianowicie solidarność prostych wiernych, którzy chronili katolickich kapłanów mimo groźby śmierci, oraz zakonników i księży, którzy za taką samą cenę, nieśli swym parafianom posługę duszpasterską. Terror nie oszczędzał też zakonnic klauzurowych, których modlitwa za murami klasztoru równała się „antyrewolucyjnemu spiskowi” i najgłośniejsza była sprawa skazania na śmierć 16 karmelitanek, które za „Spiskowanie przeciw Republice”, czyli adoracji Najświętszego Sakramentu skazano w Paryżu na szafot (wszystkie zakonnice beatyfikowano jako męczennice za wiarę przez papieża Piusa X w 1906 roku).
W lipcu 1793 r. Danton, jeden z liderów rewolucji (skończył na szafocie) przedstawił podczas obrad Konwentu propozycję rozwiązania problemu księży odmawiających przysięgi na cywilną konstytucję kleru, a mianowicie załadowanie duchownych na barki i wyrzucenie ich „na jakieś plaży we Włoszech, ojczyźnie fanatyzmu”. Taki miał być los 829 księży przetrzymywanych w barbarzyńskich warunkach na barkach u wejścia do portu w Bordeuax, gdzie oczekiwali na deportację do Gujany w Ameryce Płd. Tak czekali ponad pół roku, stłoczeni w ciasnych pomieszczeniach, na głodowych racjach żywnościowych, pozbawieni opieki lekarskiej; z tej grupy zmarło aż 547 z nich.
Według wspomnianej już donosicielskiej ustawy, do skazania wystarczył byle pretekst i zwykły donos, na podstawie którego skazano dzwonników i zakrystian z Rennes, których aresztowano jako „podejrzanych o dobrowolne ułatwienie wejścia do kościołów lub kaplic oraz uczestniczenie w kryminalnym nadużyciu, które odbywało się poprzez dźwięk dzwonów”. Naprawdę, sowieccy prokuratorzy byliby dumni z takiej nowomowy, i kto wie czy wnikliwie nie czytali odnalezionych akt rewolucyjnych trybunałów.
W 1983 r. Reynald Secher obronił na paryskiej Sorbonie doktorat, dotyczący eksterminacji ludności cywilnej w Wandei; były to pierwsze w historii tak wszechstronne badania, bo od czasu kaźni, czyli przez prawie 200 lat, nie zrobił tego nikt. Ten młody historyk kontynuował swe kompleksowe badania dotyczące tej małej prowincji (leżała w zachodniej Francji, granicząc z Loarą i Atlantykiem) przez kolejne 35 lat, a obraz, który się z nich wyłonił, przerażał barbarzyństwem masońskich elit i wojsk rewolucyjnych.
Nie można się też dziwić, że po publikacji tych makabrycznych danych, które zaprezentował historyk, szczególnie tych dotyczących masakr dokonanych na katolikach przez rewolucyjną dzicz, we Francji jakby zapadła zmowa zbiorowego wstydu. Już nie można się było wyprzeć i twierdzić, że wiadomości o męczeństwie Wandei są przesadzone albo, że to tylko niepotwierdzone pogłoski i wymysły wrogich mitowi założycielskiemu Republiki katolickich fanatyków.
Mit, że WRF była z inspiracji ludu i dla jego dobra, oraz frazesy o „wolności, równości i braterstwie” okazały się skrzętnie kultywowanym przez Republikę kłamstwem. Po raz pierwszy w dziejach nowożytnej Europy dopuszczono się planowej, systematycznej akcji ludobójstwa, zmierzającej do eksterminacji katolickiej ludności Wandei, dlatego też muszę o tym ciut szerzej Państwu opowiedzieć, by zapoznać was z faktami, o których trudno wprost pisać…
Wandea była typową rolniczą prowincją pozbawioną wielkich miast i być może dlatego charakteryzowała się wielką religijnością oraz przywiązaniem do króla, którego uważali za namaszczonego na tę funkcję przez Boga. Kiedy doszły do mieszkańców Wandei wieści o barbarzyńskich mordach i masowych rzeziach dokonywanych przez rewolucyjny motłoch w Paryżu i większych miastach innych prowincji, czego ofiarami padali głównie (choć oczywiście nie wyłącznie) katoliccy wierni i duchowni, w Wandejczykach wzburzyła się krew. Najpierw ograniczyli się do biernego oporu, czyli bojkotowali uroczystości religijne odprawiane przez „zaprzysiężonych” księży, uczęszczając potajemnie na msze święte celebrowane przez kapłanów wiernych Rzymowi i korzystając wyłącznie z sakramentów przez nich udzielanych (co jak już wspomniałem równało się w wyrokowi śmierci dla wszystkich sprawców takiej zbrodni).
Jednak gdy w styczniu 1793 r. doszła ich wiadomość o zgilotynowaniu Ludwika XVI, dla Wandejczyków przebrała się miara; po biernym oporze wobec rewolucyjnego szaleństwa, chłopscy powstańcy chwycili za broń. Ponieważ nie mieli przywódców o zdolnościach wojskowych, przymusili szlachtę by nimi dowodziła, co miało nieraz nieprzewidziane przez nich konsekwencje.
Takim wzruszającym epizodem była historia wzięcia do niewoli kilkuset żołnierzy republikańskich, po wygranej przez powstańców bitwie. Ich dowódca Maurycy d’Elbee powstrzymał egzekucję jeńców w taki sposób, że nakazał swym oddziałom uklęknąć i odmówić „Ojcze nasz”, a gdy modlący się doszli do słów „I odpuść nam nasze winy, jako i my odpuszczamy naszym winowajcom”, d’Elbee zawołał do swych podwładnych: „Jakże to ośmielacie się Boga prosić o wybaczenie, kiedy sami nie potraficie wybaczyć?”. Jeńcom darowano życie i wypuszczono na wolność, a z pewnością nie mogli temu uwierzyć, wiedząc jak sami by potraktowali w takim przypadku pochwyconych powstańców. Nie był to jedyny raz, kiedy powstańcy darowali życie jeńcom.
Niestety po olbrzymich sukcesach na polach bitew Wandejczycy popełnili olbrzymi i tragiczny w skutkach błąd, kiedy po zdobyciu Angers w czerwcu 1793 r. otworzyła się przed nimi szansa marszu na Paryż i położeniu kresu obłędowi rewolucji. Ponieważ była to armia chłopska tj. ochotnicza, a nadchodził czas żniw, większości powstańców zabrakło wojskowej dyscypliny i udali się do domów, osłabiając w ten sposób siłę bojową reszty, co skrzętnie wykorzystały wojska rewolucyjne, które po przegranych bitwach się pozbierały, przechodząc do kontrataku.
Od tej pory powstańcy zostali zepchnięci do defensywy, od czasu do czasu wygrywając jakieś bitwy, ale wojna już była przegrana, co przypieczętowała klęska pod Savenay 23 grudnia 1793 r. W czasie walk zginęło wielu dowódców powstańczych i zakończył się zorganizowany opór przeciw najeźdźczym wojskom. Bezbronna Wandea stanęła w obliczu zemsty zwycięskiej Republiki.
Gdy się czyta o okrucieństwach popełnianych w ciągu dziejów przez różnych okrutnych panujących czy wojskowych, zawsze były one skierowane przeciw podbijanym narodom, miastom, etc. ale nigdy wobec własnych pobratymców, przynajmniej na taką skalę jaka dotknęła Wandę. Owszem wybuchały wojny bratobójcze i powstania wewnątrz różnych imperiów, lecz to co dokonało się od początku 1794 r. może być sklasyfikowane jako pierwszy w historii przypadek totalnej wojny domowej, bo jak inaczej zrozumieć rozkaz najwyższej władzy rewolucyjnej, tj. Komietetu Ocalenia Publicznego z 1 sierpnia 1793 r. który nakazywał nie tylko zagładę ludności Wandei, ale faktyczne zrównanie je z ziemią, czyli zniszczenie bydła, upraw, domów i kościołów.
Miałem już kiedyś okazję cytować list generała Westermanna, adresowany do Paryża po pokonaniu powstańców pod Savenay; podobnej dumy ze swych „osiągnięć” w stosowaniu „rewolucyjnej moralności” nie ma w żadnym odnalezionym liście oprawców sowieckich czy hitlerowskich:
„Obywatele republikanie, Wandea już nie istnieje! Dzięki naszej wolnej szabli umarła wraz ze swoimi kobietami i dziećmi. Skończyłem grzebać całe miasto w lasach i bagnach Savenay. Wykorzystując dane mi uprawnienia, dzieci rozdeptałem końmi i wymordowałem kobiety, aby nie mogły dalej płodzić bandytów. Nie żal mi ani jednego więźnia. Zniszczyłem wszystkich. Litość nie jest rewolucyjną sprawą”.
Inny republikański generał Grigno po wymordowaniu pod Cerizay 300 bezbronnych ofiar donosił dumnie do Paryża: „Paliłem i ścinałem głowy jak zwykłe”, zaś gen. Hoche po rzezi w La Gaubretierre (700 osób) pisał z żalem: „Było ich zbyt mało, by urządzić prawdziwą rzeź !”.
Wymienieni powyżej generałowie wojsk Republiki byli jednymi z dowódców 20 tzw. kolumn piekielnych, których głównodowodzący gen. Turreau wydał jasny rozkaz: „Obnoście wszystkich na ostrzach bagnetów. Wsie, zagrody, lasy, w ogóle wszystko, co może spłonąć, ma być spalone”; potwierdził tę „rewolucyjną sprawiedliwość” Konwent pisząc do generała „Eksterminować bandytów co do jednego – oto twoje zadanie” Symbolem wykonania „zadania” stała się masakra w Les Lucs-sur-Boulogne, gdzie 28 lutego 1794 r. armia rewolucyjna wyrżnęła wszystkich mieszkańców – 564 starców, kobiety i dzieci.
Jakoś wygodnie zapomniano o 35 artykule Deklaracji Praw Człowieka i Obywatela z 1793 r. który głosił, iż „gdy rząd gwałci prawa ludu powstanie stanowi – dla całego ludu i każdej jego części – najświętsze prawo i najbardziej niezbywalny obowiązek”, co jak widać nie ma zastosowania wobec „ludu katolickiego”, wierzącego w jakieś religijne zabobony. W tym układzie „nie ma wolności, dla wrogów wolności”, którzy zasługują na wyrżnięcie w pień do samej ziemi. Rewolucyjna logika mówiła, iż nie można być przeciw prawom człowieka, których wyrazicielem jest Rewolucja, wobec czego jeśli ktoś jest przeciw niej, to nie jest człowiekiem, ergo można go traktować jak zwierzę, których zabijanie jest naturalne i nie wymaga żadnego usprawiedliwienia.
Jak wspomniałem świat zna wiele przykładów barbarzyństw popełnianych w XX wieku, ale prekursorami byli oprawcy WRF: schwytanym Wandejczykom obcinano genitalia i robiono z nich kolczyki, które przypinano sobie do pasa jako trofeum, kobiety zbiorowo gwałcono i wsadzano im do pochwy ładunki wybuchowe, które potem detonowano, zaś ciężarne miażdżono prasą do tłoczenia wina.
Rewolucyjni oprawcy stanęli przed „problemem”, który lata po nich mieli też bolszewicy i hitlerowcy, czyli jak przyśpieszyć eksterminację „niewygodnych elementów” i rozwiązał to komisarz Republiki Jean Carrier jak prawdziwy menedżer ludobójstwa. Jego pierwszy pomysł by wytruć ludność Wandei arszenikiem nie przeszedł, natomiast kupiono drugą propozycję tzw. noyad, polegający na umieszczaniu setek kapłanów, kobiet, dzieci i starców na rzecznych barkach, wcześniej celowo przedziurawionych, które po odholowaniu na środek Loary ulegały zatopieniu z ofiarami.
Raporty samego „wynalazcy” mówią, iż między 16.22.1793 i 13.02.1794 odbyło się 23 noyad i po jednej z nich Carrier z dumą donosił nadzorcom z Konwentu: „Ostaniej nocy 53 księży zamkniętych na barce zostało zatopionych w rzece. Cóż za rewolucyjna rzeka ta Loara”. Dopiero po zgilotynowaniu M. Robespierr’a i po zakończeniu Wielkiego Terroru w lipcu 1794 r. zaczęto ujawniać hańbiące władze republikańskie informacje o rzezi Wandei; by uniknąć odpowiedzialności stosując zasadę „to nie my jesteśmy winni, tylko oni” poświęcono kilku oprawców, i na nich to właśnie zrzucając winę za masakry oraz rzeź Wandei.

