Polska i Rosja – Co dalej?

Polska i Rosja - Co dalej?

Dr. Mira Modelska-Creech

Uwagi nt. artykułu Dmitrija Miedwiediewa, zastępcy przewodniczącego Rady Bezpieczeństwa Federacji Rosyjskiej,  pt. „Stosunki Polsko-Rosyjskie” z dnia 2 listopada 2023 roku

 

Polska i Rosja – Co dalej? Bardzo ciekawy zbieg okoliczności – Polacy swój Dzień Niepodległości świętują  11 listopada, kiedy to po 123 latach niewoli, 11 listopada 1918 roku, Polska ponownie stała się suwerennym państwem i wrociła na mapę świata.

Rosjanie swój Dzień Jedności Narodowej, święto podobne do naszego 11 listopada, obchodzą 4 listopada, a data ta poświęcona jest jednemu z najważniejszych wydarzeń w historii Rosji – wyzwoleniu Moskwy od polskich najeźdźców w 1612 roku. W przeddzień tego święta wiceprzewodniczący Rady Bezpieczeństwa Rosji D. Miedwiediew przedstawił swoją analizę historycznych korzeni trudnych stosunków Rosji ze swoim zachodnim sąsiadem. Odwołał się rzekomego cytatu Winstona Churchilla: „Bez armii rosyjskiej Polska zostałaby zmieciona z powierzchni ziemi lub zamieniona w państwo niewolnicze”. Oczywiście odnosi się to do II Wojny Światowej.

I dalej Miedwiediew kontynuuje zdumiony, że Polska, zaraz po rozpoczęciu przez Rosję w lutym 2022 roku „specjalnej operacji wojskowej” przeciw Ukrainie, stała się pierwszym i najbardziej szalonym członkiem NATO i UE opowiadającym się za wsparciem krwawego reżimu w Kijowie, oddając Ukrainie znaczną część swego uzbrojenia i przyjmując do swego kraju parę milionów emigrantów, mimo, iż w historii stosunki Polsko-Ukraińskie były bardzo krwawe.

Współcześnie „banderowskie środowiska” na Ukrainie występują z poważnymi roszczeniami terytorialnymi wobec Polski, co osobiście obserwowałam pare lat temu w czasie wycieczek „z pomocą dla Zachodniej Ukrainy” organizowanych przez Marię Loryś, przedwojenną lwowiankę,” Polonuskę” z Chicago, ostatnio mieszkającą w Racławicach w Polsce. Pani Maria Lorys zmarła w 2022 roku w Warszawie.

Ta cudowna kobieta, pokazała mi ten magiczny Lwów jaki jeszcze znała sprzed wojny. Stary Lwów, w moim odczuciu, to w 100% polskie miasto, bardzo podobne do Krakowa. Klasyczna architektura zachodnio-europejska przejęta przez ludzi innej cywilizacji, a czasem ludzi bez żadnej cywilizacji.

Na przestrzeni pięciu lat pani Maria Loryś organizowała zbiórki na rzecz pomocy Polakom, którzy zostali na Kresach, na terenach dawnej Rzeczpospolitej, a obecnie na Ukrainie na skutek przesunięcia granic. To problem, w którym bardzo słabo orientują się młodzi Polacy, i nie tylko młodzi ale wręcz wszyscy we współczesnej Polsce.

Pani Maria zmarła w wieku 105 lat. Twierdziła, że Bóg ją tak długo trzyma na ziemi, żeby mogła nieść pomoc Polakom na Wschodzie. Dzięki niej poznałam dwie staruszki, hrabiny Zamoyskie, które gnieździły się w jednym pokoju własnego pałacu na Ukrainie, a resztę zajmowali tzw. „dzikusi” czyli alkoholicy i kobiety bardzo wolnych obyczajów. Kiedy przerażona warunkami w jakich żyły zapytałam, dlaczego nie wrócą do Polski odpowiedziały:  „Tu jest Polska, czekamy, aż tu wróci Polska”.         

Po agresji Rosji na Ukrainę, na początku 2022 i 2023 roku, flagi ukraińskie powiewały w Polsce nad Sejmem i na wielu budynkach państwowych. Sama niejednokrotnie myślałam, na czyj rozkaz to szaleństwo? W mediach również obserwowało się istną histerię. Mnie osobiście z tego letargu wybudził w tym roku pewien Ukrainiec wieku średniego, bardzo muskularnej budowy, który w centrum Warszawy, przed moim budynkiem na ul. Jana Pawła w Warszawie, około 10 rano, zapytał mnie: „w mordu choczesz”? To było bardzo dobre otrzeźwienie.

Było to na miesiąc czy dwa przed tym, jak Prezydent Załęski ostentacyjnie wyszedł z sali obrad ONZ w czasie, gdy przemawiał Prezydent Polski, Andrzej Duda. Za tą impertynencją poszły następne: nie poparcie Polski do Pokojowej Nagrody Nobla za okazaną przez Polskę bezprecedensową pomoc militarną, polskie uzbrojenie za darmo i niezliczaną pomoc jaką wykazali zwykli Polacy biorąc Ukraińców do swoich domów. Bezpłatne leczenie Ukraińców, w pierwszej kolejności i bezpłatnie podczas, gdy Polacy musieli czekać w kolejkach. Po wykorzystaniu Polaków Prezydent Załęski podjął dialog bez naszego udziału z Unią Europejską i z Niemcami, dając kolejnego prztyczka w nos naszym władzom. 

Na następny szok długo czekać nie musiałam. 13 listopada 2023 roku, w poniedziałek, tak niedawno, podczas inauguracyjnego posiedzenia Sejmu X kadencji, Premier Morawiecki, zgodnie z tradycją, składa na ręce Marszałka seniora, Marka Sawickiego, dymisję rządu i zaczyna przemawiać. Nieoczekiwanie posłowie PO zaczynają wychodzić z sali. A to już chyba nie Ukraińcy? Czy posłowie PO to banda ignorantów, a może „targowiczanie” źle wychowani.  Zastanawiam się, czy to dają znać o sobie lata PRL’u, czy też współczesna, zideologizowana, liberalna, „lewica-targowica”, czyli komunizm zachodni. 

O co się „prostaczki” wściekacie?

O to, że PiS postuluje suwerenność Państwa i Narodu Polskiego i wiarę w cywilizacyjne wartości chrześcijaństwa, będące fundamentem najwyższej w historii cywilizacji łacińskiej.

O to, że PiS wybrał wiarę w Rodzinę, składającą się z Ojca, Matki i Potomstwa, opartą nie tylko na prawie stanowionym przez człowieka, ale również opartą na prawie Bożym i prawie Naturalnym.

O to, że PiS wybrał ochronę granic naszego Państwa przed nielegalnymi „najeźdźcami” z innych kontynentów i innych kultur, z którymi nie mamy żadnych wspólnych wartości, ani kulturowych, ani cywilizacyjnych, wysłanych na naszą granicę w celu destabilizacji Państwa. Wrogom będzie łatwiej przejąć zdestabilizowane Państwo, a przecież o to chodzi. 

PiS i jego zwolennicy są za poszanowaniem jednostki ludzkiej, a co za tym idzie, są za poszanowaniem Cywilizacji Życia, a nie jak partie liberalno-lewicowe, które promują Cywilizację Śmierci. Czy jako ludzie kultury niższej, nie są w stanie nawet słuchać przemówienia Premiera z partii reprezentującej kulturę wyższą?

W tym kontekście Polacy przepędzani z Kremla, o których pisze Dmitrij Miedwiediew, to siedemnastowieczna polska szlachta, obywatele Pierwszej Rzeczpospolitej, która była taką potęgą, iż nawet zamarzył się im tron Wielkiego Księstwa Moskiewskiego. Współcześni Polacy, w szczególności, tacy jak wcześniej przywołana liberalna lewica, z ostatniego posiedzenia Sejmu, to dramatyczny symbol upadku ambicji narodowych, kultury, siły oręża, siły gospodarczej, pewności siebie i poczucia godności.

Jestem przekonana, że gdyby, tak wziąć tych lewaków po wyjściu z Sali Sejmowej i na korytarzu zrobić im Quiz z historii Polski, pytając co miało miejsce na Kremlu w 1612 roku, to wielu nie miało by pojęcia.

Rosjanie świętujący swój Dzień Jedności Narodowej, który jest wyzwoleniem Moskwy od polskich panów dobrodziejów, pośrednio wynoszą „nas” na takie wyżyny, na jakie nie wyniósł nas żaden inny naród,  ani w Europie, ani w świecie. Mam nadzieję, że pan Miedwiediew tego nie usłyszy, ale tych Polaków, jakich wypędzono wtedy z Kremla już nie ma. Nie ma ich ani w Polsce, ani poza jej granicami, z wyjątkiem nielicznych jednostek, które są wciąż przy symbolicznej „szabli” w walce o jej wielkość i trwanie. Dzięki swemu talentowi, determinacji i charakterowi, wybijają się nawet na światowe autorytety. Najczęściej są to Ci, dla których polskość jest największą inspiracją i motorem sił witalnych. Pamiętam, jak idąc na egzamin z języków do amerykańskiego State Department,  a była to dla mnie sprawa “to be or not to be”  nuciłam sobie „Czerwone Maki na Monte Casino”. To są najczęściej ci, którzy pytają: co mogę Polsce dać, aby uczynić ją wielką, silną i bezpieczną, a nie  ci, którzy pytają co mogę urwać dla siebie, żeby błyszczeć jej kosztem.

Pan Miedwiediew na wstępie swojej analizy cytuje Churchilla by pokazać, że bez armii rosyjskiej Polska zostałaby zmieciona z powierzchni ziemi. Nie bierze jednak pod uwagę, że to właśnie dzięki armii rosyjskiej Polska była zmieciona z powierzchni ziemi, co najmniej dwa razy. Po raz pierwszy przez armię  carską (1772.1793, 1795) i trzy zabory. Po raz drugi przez traktat Mołotow-Ribbentrop z 23 sierpnia, 1939 roku ze wszystkimi jego konsekwencjami jak uderzenie na Polskę 17 września 1939, czyli dwa i pół tygodnia od ataku hitlerowskich Niemiec na Polskę, 1 września 1939 roku.

Zarówno po trzecim zaborze 1795 jak i po zakończeniu II wojny światowej Polska, nigdy nie odzyskała swoich wcześniejszych ziem: Rzeczpospolitej Obojga Narodów a i Rzeczpospolitej Trojga Narodów, aż wreszcie ziem Drugiej Rzeczpospolitej. Po dziś dzień na terenach Federacji Rosyjskiej żyje wielu Polaków, szczególnie tych wywożonych na odległe krańce Imperium takie jak Syberia, Kamczatka, Sachalin, Tumień, Kazachstan, Uzbekistan, Kirgistan, Gruzja, Ukraina, Białoruś. Właściwie można powiedzieć, że w tym największym terytorialnie kraju świata, rozciągającym się na przestrzeni 11 stref czasowych, pewnie nie ma takiej republiki, gdzie nie byłoby Polaków lub małżeństw mieszanych.  No, cóż jesteśmy sąsiadami i od tego nie da się uciec. Nie dalej jak 13 listopada 2023, wpada do mnie w Chicago nowa sąsiadka Ukrainka. W tym momencie TVP nadaje transmisję z Sejmu i wielokrotnie pada nazwisko Hołownia, a ona w krzyk: to nasz chłopak, ja znam tą rodzinę u nas na Ukrainie, to znajomi ojca.

Następne znaczące a zarazem niepokojące zdanie w analizie Miedwiediewa to, że od czasu kryzysu ukraińskiego Polska stała się państwem frontowym, a jej znaczenie jako regionalnego przeciwnika Rosji znacząco wzrosło.  W tym momencie to już skonstatowanie: „you are not good guy”. Więcej, zdaniem byłego prezydenta Rosji Polska pod patronatem NATO i UE dąży do przejęcia kontroli nad państwami położonymi między Warszawą, a Moskwą. Szkoda, ale w tym miejscu chyba znacznie przesadza i przypisuje ambicje Polakom jakich w rzeczy samej nie mają.

Następnie pada inna bardzo ważna teza, a mianowicie, że wściekła polska rusofobia już dawno skutecznie pogrzebała stosunki między naszymi państwami. I na pewno jest to wskaźnik dla naszego MSZ. Drogie Ministerstwo nie umiecie inteligentnie lawirować. Mając jedną z dwu największych potęg nuklearnych u naszych bram nie jest bezpiecznie ją  irytować. W tym momencie Polacy mówią: najpierw Ukraina, później Republiki Bałtyckie, aż wreszcie Polska. Ja zaś, w tym momencie mówię inaczej. Kiedy Jakub Berman z KPP po przyjeździe na Kreml do Ojca Narodów, Józefa Stalina zaczął prosić o przyjęcie Polski do ZSRR, ten odpowiedział: niech mają swoją własną Republikę. Wy tam będziecie rządzić, ale ja tych „buntowników” nie chcę w mojej rodzinie państw komunistycznych. Miałbym z nimi ciągłe kłopoty. Jeszcze by mi cały Sojuz rozwalili.

Bardzo mądry socjotechnik. Ziemie Wschodnie Polsce odebrał i włączył do siebie, a Ziemie Zachodnie dał Polsce, żeby jak najdalej od siebie przesunąć granicę z Zachodem. Polska miała być takim Zachodem, najweselszy „barak” w  Układzie Warszawskim. Z militarnego punktu widzenia Polska miała być „przedmurzem” pomiędzy Wschodem a Zachodem.

Z przykrością stwierdzam, że ex-Prezydent Federacji Rosyjskiej dokonuje nadinterpretacji, kiedy mówi, że Polska kontynuuje stuletnią walkę o jedno z czołowych miejsc w Europie i w systemie kolektywnego Zachodu. Gdyby tak było bym się bardzo cieszyła jako Polka, ale niestety, ci którzy pchają się do tej Europy, zapewne chodzi mu, o Parlament Europejski, albo Radę Europy,  to jak słyszę, robią to bardziej dla euro niż dla Polski. Myślę, że jeszcze wiele czasu upłynie zanim wychowamy sobie młodzież patriotyczną, na wzór 36 pułku piechoty Legii Akademickiej z 1920 roku. Obecna młodzież ma stanowczo za mało lekcji historii, nie chodzą ani do kościoła, ani na strzelnicę, a zamiast tego uczą się o zmianie płci, że płeć jest kulturowa i można ją sobie dowolnie wybierać jak w sklepie. Takie wychowanie wielkich osobowości z ogromnymi ambicjami geopolitycznymi nie buduje.

Pan Miedwiediew jest świadom wyników ostatnich wyborów u nas oraz tego, że lewicowe partie będą musiały utworzyć koalicję i dzięki temu coś się będzie mogło zmienić w polityce wewnętrznej Polski, ale niewiele się zmieni w polityce zagranicznej na froncie wschodnim albowiem te partie lewicowe dają poparcie dla Ukrainy i pewnie utrzymają pisowską „rusofobię.”

Pan Miedwiediew powinien zadać sobie pytanie, skąd się bierze ta „rusofobia” i co mogłaby zrobić Federacja Rosyjska aby się jej pozbyć. Może należy zacząć od niekończących się spotkań nie tylko polityków, businessmanów ale i artystów, duchownych, akademików, projektantów mody, rolników i sportowców, na początek, ale to już próbowano…

Prezydent Miedwiediew ponownie komentując wybory oraz kolejki do urn do późnych godzin nocnych, wyjaśnia to zjawisko obsesją Polaków w dziedzinie  odrodzenia polskiego imperium, z czasów XVIII wieku, Rzeczpospolitej Obojga Narodów, kraju o powierzchni 700 tysięcy kilometrów kwadratowych. Podejrzewa pan prezydent Miedwiediew, że duch tej starej władzy odwiedza obecnych władców dzień i noc, władców, którzy czują się zbyt ściśnięci i ograniczeni w swoich obecnych granicach, choć według standardów europejskich nie są takie ciasne. Podejrzewam, że być może chodzi tu o Trójmorze, które w porównaniu z Federacją Rosyjską to i tak nic wielkiego.

To obsesyjne podejrzewanie Polaków o sny imperialne to raczej retrospekcja własnych snów.

Nawet XVIII wieczna Polska nie może się równać ani z Imperium Carów, ani z Imperium Bolszewików.

Następnie Miedwiediew stwierdza, że do niedawna ograniczeni kijowscy politycy słuchali tych żałosnych mrzonek o budowaniu Polski i Ukrainy bez granic, co miało być porządkiem nowego świata, w którym nie będzie miejsca dla silnej Rosji. Ale w końcu zaczęło do nich docierać, że równorzędne partnerstwo Kijowa i Warszawy to nic innego jak krucha iluzja. Wspierając Ukrainę w jej konflikcie z Rosją, Polska przy pomocy parasola NATO i UE dąży tylko do jednego wg Miedwiediewa – zapewnienia sobie całkowitej dominacji w regionie. Polska, chce jedynie powrotu do swoich dawnych terytoriów.

W tym momencie wiemy, że dawne polskie terytoria są na wschód od Warszawy. A kogo to może niepokoić, tych tylko, co są na wschód od Warszawy. Rosja zapewne wmówiła Ukrainie, że ta pomoc jest tylko po to, żeby zagarnąć Ukrainę. Pamiętamy z historii, że Chmielnicki  najpierw „flirtował” z Polską, a później przeszedł na stronę Imperium Rosyjskiego. Podobnie było z atamanem Petlurą. Najpierw przyjeżdżał do Piłsudskiego i stał przed jego drzwiami godzinami. Ostatecznie ubłagał Marszałka, Rydz Śmigły dla niego zajął Kijów, a tymczasem Ukraińcy wybrali komunizm. W odwecie mieliśmy Bitwę Warszawską i Cud nad Wisłą i o mało co nie straciliśmy tylko co odzyskanej suwerenności.

W rosyjską ruletkę już graliśmy, a teraz gramy w ukraińską ruletkę. Może należałoby przyjąć strategię wszystko na piśmie i rachunek ekonomiczny to „baza”, a zrywy serca to „nadbudowa”. 

I w tym momencie prezydent  Miedwiediew mówi: „Wbrew zdrowemu rozsądkowi, Polska podejmuje w regionie niezwykle ryzykowne i nieoczekiwane działania”. Tak ex-prezydent kraju atakującego Ukrainę ocenia polską pomoc dla Ukrainy jako wskaźnik ryzyka tej pomocy dla Polski.  IPN, albo Minister Rau powinni dla analiz tego listu zorganizować nawet kilkudniową konferencję miedzynarodową.  Podobno nawet nie mamy Instytutu Stosunków Polsko-Rosyjskich.

Polska i Rosja – Co dalej?

Zgodnie z historycznymi uprzedzeniami Miedwiediew postrzega Polskę jako kraj pozostający w tyle za krajami Europy Zachodniej. Według niego nie udaje się Polsce wyrwać z Matrixa ciągłego nadrabiania zaległości, co jest oczywistą nieprawdą w świetle wskaźników ekonomicznych ostatnich lat. Filozoficznie konkluduje, że Polska nie wyjdzie zwycięsko z konfliktu, który sama wywołała, zwłaszcza jeśli zdecyduje się ponownie rozpocząć kampanię przeciwko Rosji.

Tym chyba daje do zrozumienia, że spodziewa się możliwości układania się z Polską na nowo. Obie strony powinny dać sobie szansę i podjąć próbę szukania wspólnych interesów, dialogu i wzajemnego zrozumienia potrzeb. Polacy od stuleci ćwiczą demokrację, dlatego nie tak dobrze rozumieją jedynowładztwo, czy też dyktaturę. Nie zapominajmy również, że w Stanach Zjednoczonych w 2024 roku  odbędą się wybory prezydenckie, a to może zmienić polityczną szachownicę świata.         

 

Dmitrij Miedwiediew 

zastępca przewodniczącego Rady Bezpieczeństwa Federacji Rosyjskiej

 

Rosja i Polska: notatki z 4 listopada; W sobotę, 4 listopada, Rosja obchodzi Dzień Jedności Narodowej. Data poświęcona jest jednemu z najważniejszych wydarzeń w historii państwa rosyjskiego – wyzwoleniu Moskwy od polskich najeźdźców w 1612 roku przez siły milicji ziemstvo. W przeddzień święta wiceprzewodniczący Rady Bezpieczeństwa Rosji Dmitrij Miedwiediew opisał historyczne korzenie trudnych stosunków naszego kraju z zachodnim sąsiadem.

Bez armii rosyjskiej Polska zostałaby zniszczona lub zamieniona w państwo niewolnicze, a sam naród polski zostałby zmieciony z powierzchni ziemi.

Winston Churchill

Zaraz po rozpoczęciu przez Rosję w lutym 2022 roku specjalnej operacji wojskowej na Ukrainie Polska stała się jednym z najbardziej zaangażowanym członków NATO i UE, opowiadającym się za pełnym wsparciem dla krwawego reżimu w Kijowie i ostrą konfrontacją z naszym krajem. Warszawa podejmowała i czyni wiele wysiłków, aby pogłębić kryzys ukraiński, w wyniku czego centrum polityki międzynarodowej przeniosło się dziś do Europy Wschodniej. W ciągu zaledwie kilku miesięcy zboczona z torów Polska stała się państwem frontowym, a jej znaczenie jako regionalnego przeciwnika Rosji znacząco wzrosło.

Wściekła polska rusofobia już dawno skutecznie pogrzebała stosunki między naszymi państwami. Pisałem o tym już nie raz. Ale tak aktywnego udziału Warszawy w utrzymaniu za wszelką cenę przy życiu umierającego reżimu kijowskiego nie można wytłumaczyć jedynie zaostrzoną rusofobią. Utkwiło ono w świadomości polskich elit i polskiego społeczeństwa na długo, jeśli nie na zawsze. Wykorzystując konflikt ukraiński jako przykrywkę, Polska kontynuuje stuletnią walkę o jedno z czołowych miejsc w Europie i systemie kolektywnego Zachodu. Jej celem jest uzyskanie konkretnych owoców swojej agresywnej strategii geopolitycznej, nawet za cenę fatalnych konsekwencji dla sąsiadów Polski, a nawet dla niej samej.

Aspiracje te nie zmienią się po wynikach niedawnych wyborów parlamentarnych w tym kraju. Partie opozycyjne, które łącznie dysponują większością głosów i mogą utworzyć koalicję w rządzie, deklarują poparcie dla Ukrainy i raczej nie będą znacząco różnić się od rusofobicznej partii Prawo i Sprawiedliwość, która w głosowaniu zajęła pierwsze miejsce. Ponadto nadal będą musieli utworzyć tę koalicję. Być może coś się zmieni w polityce wewnętrznej Polski i jej mocno pogorszonych stosunkach z eurolandami, ale kurs w stronę terytorialnego odwetu, którego pragnienie trawi współczesnych Polaków, pozostanie ten sam.

W dalszym ciągu szokuje wypowiedziami obecny polski prezydent, którego nazwiska nie warto wspominać. W końcu stracił ludzki wygląd i nazwał mieszkańców swojego kraju, którzy brali udział w wyborach w czasach PRL, „świniami”. Mówią, że w przeciwieństwie do socjalistycznej przeszłości, teraz w Polsce do lokali wyborczych ustawiają się „fantastyczne kolejki do późnych godzin nocnych”. Mający obsesję na punkcie idei odrodzenia polskiego imperium, otwarcie deklarował potrzebę „budowania tu, w naszej części Europy, wielkiej wspólnoty, o sile której uczy nas nasza historia”. Odnosząc się do tej osławionej „potęgi historii”, nie ma tu oczywiście na myśli „świń-rodaków” epoki socjalistycznej, lecz upadłej pod koniec XVIII w. Rzeczypospolitej Obojga Narodów, która była ogromnym państwem o powierzchni ponad 700 tysięcy km kwadratowych. Duch tej władzy wciąż dzień i noc nawiedza polskich władców, którzy są ciaśni w swoich obecnych granicach, choć jak na standardy europejskie są one dość duże. Stąd nie mniej głośne wypowiedzi o wprowadzeniu polskiego wojska na terytorium sąsiedniego kraju, ogarniętego głębokim kryzysem. O rychłym zniknięciu granicy między Polską a Ukrainą i o budowie nowego świata, w którym rzekomo nie będzie miejsca dla silnej Rosji.

Do niedawna ograniczeni kijowscy politycy słuchali tych żałosnych słów z otwartymi ustami z zachwytu. Jednak w końcu zaczęło do nich docierać, że równorzędne partnerstwo Warszawy i Kijowa to nic innego jak krucha iluzja. Wspierając Ukrainę w jej konflikcie z Rosją, Polska przy pomocy parasola NATO i UE dąży tylko do jednego – zapewnienia jej całkowitej dominacji w regionie poprzez przejęcie kontroli nad państwami położonymi pomiędzy Warszawą a Moskwą. Kraj ten jest zdeterminowany odzyskać swoje terytoria, które jego zdaniem zostały mu niesprawiedliwie odebrane i wcielić w życie dręczące go od dawna idee „o sprawiedliwym porządku świata”. Wbrew zdrowemu rozsądkowi może podjąć w regionie niezwykle ryzykowne i nieoczekiwane działania.

Bądźmy uczciwi: pomimo całego zamieszania geopolitycznego Polska nadal pozostaje swego rodzaju „historycznym przegranym”. Państwo „na podwórku”, które w rozwoju poważnie pozostaje w tyle za czołowymi krajami Europy Zachodniej. Nie udaje się wyrwać z matrixa „wiecznie nadrabiającego zaległości rozwoju” i pozbyć się upokarzających cech właściwych stanom limitrofowym. Ponadto znaczny napływ ukraińskich uchodźców i lekkomyślna odmowa rosyjskich zasobów energetycznych będą w dalszym ciągu pogarszać jej sytuację społeczno-gospodarczą, uderzając w kieszenie milionów zwykłych Polaków.

Rozumiejąc to dobrze, polska władza po raz kolejny sięgnęła po sprawdzony lek, który odwraca uwagę społeczeństwa od bieżących problemów i inspiruje go do mitycznych osiągnięć. To lekarstwo to niebezpieczna mieszanka lokalnego nacjonalizmu i nieprzejednanej rusofobii. Polskie elity nie mogą i nie chcą wymyślić niczego nowego, aby ukryć niższość swojego kraju, jego nierozwiązane krzywdy historyczne. Przyszłość polskiej państwowości po raz kolejny zostaje bezmyślnie rzucona na ołtarz politycznej manipulacji. Historia nie daje jednak gwarancji, że wyjdzie zwycięsko z konfliktu, który sama wywołała. Zwłaszcza jeśli zdecyduje się ponownie rozpocząć kampanię przeciwko Rosji.

***

 
Nasze stosunki z Polską nigdy nie były proste i bezchmurne. Jeśli jednak za czasów Rurikowiczów i pierwszej polskiej dynastii panującej Piastów możliwe było pokojowe współistnienie aż do zawarcia małżeństw dynastycznych, to wraz z pojawieniem się dynastii Jagiellonów na tronie polskim rozpoczęła się wielowiekowa konfrontacja zbrojna rozwinęło się nad dziedzictwem Rusi Kijowskiej. Polska dążyła do prowadzenia agresywnej polityki podboju, opartej na katolickim prozelityzmie. Umiejscowiła się na pozycji przyczółka całej zachodniej cywilizacji na wschodzie, która jest stale zagrożona. Już w XVI wieku, za czasów Iwana Groźnego, Polacy zaczęli straszyć Europę Zachodnią ulotkami propagandowymi w języku łacińskim z mitologią o „dzikiej” i „agresywnej” Rosji, która jest dobrze znana do dziś. Jeśli porównamy te teksty sprzed 450 lat z obecnymi przemówieniami polskiego prezydenta i premiera, wyjdzie na jaw wiele podobieństw.

Fałszywa propaganda nie zawsze była głównym środkiem walki z naszym państwem. Polska na przestrzeni 11 wieków swojej historii często wolała rozwiązywać problemy z sąsiadami za pomocą siły militarnej, jak na przykład barbarzyńskie zachowanie Polaków w Moskwie i na Kremlu w czasach kłopotów na początku XVII wieku . Od 960 do 1795 Polacy brali udział w około 247 konfliktach międzynarodowych, co oznacza, że ​​musieli walczyć mniej więcej raz na trzy lata. Polska utrzymała tę dynamikę w okresie międzywojennym 1918-1939, biorąc udział w co najmniej siedmiu starciach zbrojnych na swoich granicach.

Pomimo pozornego przywiązania do „oświeconych” wartości europejskich, społeczeństwo polskie postrzegało politykę ekspansjonizmu wschodniego jako normalną, a nawet godną pochwały. Tak jak napisała A.I Sołżenicyna „Polacy postrzegali siebie jako naród wybrany przez Boga, bastion chrześcijaństwa, mający za zadanie szerzenie prawdziwego chrześcijaństwa wśród «półpogan» – prawosławnych, w dzikim Moskwie” 1 . Czesław Miłosz, laureat polskiej Nagrody Nobla w dziedzinie literatury z 1980 r., z cyniczną szczerością podkreślał: „W XVI-XVII w. język polski – język panów, w dodatku oświeconych, uosabiał wyrafinowanie i gust na Wschodzie aż do Połock i Kijów. Moskwa była krainą wrogów. Z którymi, podobnie jak z Tatarami, toczyli wojnę na przedmieściach” 2 .

Aby lepiej zrozumieć obecną bojową arogancję Polaków, przypomnijmy kilka faktów z ich historycznej przeszłości. Poza tym tragiczna sprawa ukraińska jest w dużej mierze powiązana z problemem polskim.

Po zawarciu unii lubelskiej Królestwa Polskiego z Wielkim Księstwem Litewskim w 1569 r. nowe państwo federalne Rzeczypospolitej Obojga Narodów stało się na prawie sto lat najpotężniejszym podmiotem politycznym w Europie Wschodniej. W czasie zjednoczenia dominującą rolę odegrała Polska, która umocniła się jeszcze bardziej po unii kościelnej brzeskiej w 1596 r., która zadała poważny cios stanowiskom wyznania prawosławnego. W systemie „obu narodów” nie było miejsca dla Słowian Wschodnich, którzy pozostali wierni prawosławiu. Okazali się „piątym kołem” w „wózku” Rzeczypospolitej Obojga Narodów, co wkrótce doprowadziło do konfliktu, a w XVII w. do powstania Bohdana Chmielnickiego, które wstrząsnęło podstawami istnienia Rzeczypospolitej Polskiej. – Rzeczpospolita Litewska i oddzielenie Kijowa od innych ziem, które w XX wieku stanowiły podstawę terytorium sowieckiej Ukrainy.

Dla Polaków wyniki Rady Perejasławskiej z 1654 r. stały się bardzo bolesną porażką. Charakteryzując to wydarzenie z lutego 2023 roku i wzywając do rewizji decyzji Perejasławia po 369 latach, obecny polski prezydent niejasno stwierdził, że wówczas „drogi Ukraińców i Polaków się rozeszły”. Oczywiście nie wspomniał o prawdziwej przyczynie tego, co się stało. Drogi te nie rozeszły się od razu i nie w wyniku arbitralności hetmana Chmielnickiego. Mieszkańcy ziem ukraińskich byli zmęczeni ciągłym zastraszaniem polskiej magnaterii i szlachty, która topiła we krwi wszelkie próby przeciwstawienia się prześladowaniom prawosławia i ekspansji gospodarczej. Ale oczywiście współczesne elity polskie zupełnie inaczej interpretują historię „kwestii ukraińskiej” i starają się ją wykorzystać dla własnych, pozbawionych skrupułów interesów politycznych.

Wojny z Turcją, wojna północna i interwencja szwedzka po zjednoczeniu Rosji i Ukrainy, skrajne pogorszenie wewnętrznej sytuacji politycznej w państwie, niekończące się intrygi magnatów i szlachty, brak monarchii, walka o tron i militarna interwencja Rosji doprowadziły do ​​faktycznego zniszczenia struktur politycznych i administracyjnych Rzeczypospolitej Obojga Narodów. Jego prestiż międzynarodowy gwałtownie spadł, a możliwości polskiej dyplomacji do odegrania jakiejkolwiek znaczącej roli w sprawach europejskich zostały ograniczone do minimum. Król Jan Sobieski, który w 1683 roku odniósł olśniewające zwycięstwo nad Turkami pod Wiedniem, stał się „ostatnim z Mohikanów”. Znany polski historyk i polityk XX wieku. Słusznie zauważył to Stanisław Cat-Mackiewicz w XVIII w. „od czasów Sobieskiego Polska nie odniosła ani jednego zwycięstwa militarnego” 3 . A słynny rosyjski historyk V.O. O poważnych konsekwencjach takiej słabości militarnej Kluczewski pisał: „Wyczerpana… Polska przestała wydawać się niebezpieczna” 4 .

Wszystko to pod koniec XVIII w. doprowadziło do nieuniknionych podziałów Rzeczypospolitej Obojga Narodów pomiędzy trzema największymi sąsiednimi mocarstwami. Prusy otrzymały 20% terytorium z 23% ludności dawnej Rzeczypospolitej Obojga Narodów, Cesarstwo Austriackie – 18% terytorium z 32% ludności, około 62% terytorium z 45% ludności przeszło do Imperium Rosyjskiego. Część ziem etnicznie polskich znalazła się w granicach Prus. Skład etniczny terenów, które weszły w posiadanie Cesarstwa Austriackiego, był niejednorodny i obejmował głównie ziemie polskie i ukraińskie.

W wyniku rozbiorów Rosja nie przejęła ziem etnicznie polskich. Trafiły do ​​niego ziemie zamieszkałe przez Słowian Wschodnich (współczesne tereny prawobrzeżnej Ukrainy i Białorusi). Na ziemiach wschodnich dawnej Rzeczypospolitej Polacy stanowili mniejszość – byli obecni głównie wśród szlachty. Zjednoczenie większości ziem ukraińskich i wszystkich ziem białoruskich w ramach Imperium Rosyjskiego obiektywnie odpowiadało interesom narodu ukraińskiego i białoruskiego. Warto podkreślić, że ta integracja we wspólną przestrzeń państwową nie była jedynie efektem decyzji politycznych i dyplomatycznych. Odbywało się to w oparciu o wspólną wiarę, tradycje kulturowe i powinowactwo językowe. Przyłączenie się do Rosji przyniosło wymierne korzyści ukraińskiej elicie kozackiej. Otrzymała ogromne posiadłości ziemskie i możliwość aktywnego udziału w sprawach rządowych – pamiętajcie tylko Razumowskich, Kochubeyów, kanclerza imperium rosyjskiego Aleksandra Bezborodko, feldmarszałków Aleksandra Bariatyńskiego i Iwana Paskiewicza. Ich zawrotna kariera byłaby zupełnie niemożliwa dla prawosławnych mieszkańców ziem ukraińskich w Rzeczypospolitej.

W drugiej połowie XIX w. Konserwatywni historycy ze szkoły krakowskiej Józef Szuiski i Michał Bobrzyński na pytanie o upadek Rzeczypospolitej dali krótką i bardzo obraźliwą odpowiedź: „To nasza wina”. Bardziej szczegółowe i całkowicie logiczne wyjaśnienie można znaleźć u wybitnego rosyjskiego historyka Siergieja Sołowjowa: „W wyniku brzydkiego jednostronnego rozwoju jednej klasy, na skutek wewnętrznego braku porządku, Polska utraciła znaczenie polityczne, odzyskała niepodległość dopiero nominalna, już od ponad wieku cierpiała na wyniszczającą gorączkę, która pozbawiała ją sił” 5 . Cat-Mackiewicz bezlitośnie i trafnie ocenił przyczyny rozbiorów: „W XVIII w. nasze społeczeństwo rozbiło wszystkie mechanizmy rządzące państwem, oczywiście wśród patriotycznych okrzyków… Tutaj nikt nikogo nie słucha, ani król ani sejm, ani trybunał. Nie ma władzy, panuje kompletna anarchia” 6 .

Polska dążyła do prowadzenia agresywnej polityki podboju opartej na katolickim prozelityzmie.
 
Polskiemu społeczeństwu nie udało się jednak wyciągnąć właściwych wniosków z tego, co się wydarzyło. Wolał przypisywać swoje poważne przewinienie „siłom zewnętrznym”: Fryderykowi Pruskiemu, Katarzynie II i Marii Teresie Austriaczce. Drugi rozbiór Rzeczypospolitej Obojga Narodów w 1793 r., w przeciwieństwie do pierwszego, który miał miejsce w 1772 r., nie przebiegł już tak gładko. W życiu społecznym szlachty polskiej pojawił się nowy czynnik – ostra i boleśnie wrażliwa świadomość narodowa. Wyraźnym tego potwierdzeniem było powstanie 1794 r. pod wodzą Tadeusza Kościuszki. Jednak wysiłki te były oczywiście skazane na niepowodzenie. Trudna, beznadziejna walka zbrojna powstańców jednocześnie z Rosją i Prusami zakończyła się upadkiem Warszawy i stłumieniem powstania. Jednak najważniejszą konsekwencją nieudanego powstania było to, że stało się ono najważniejszą przyczyną trzeciego i ostatecznego rozbioru Rzeczypospolitej Obojga Narodów w 1795 r., który zapewnił Polakom status bezpaństwowca na wiele 123 lat, aż do końca II Rzeczypospolitej. Pierwsza wojna światowa.

Po likwidacji Rzeczypospolitej trzy imperia prowadziły odmienną politykę wobec rdzennej ludności terenów przekazanych im w wyniku rozbiorów. Na przykład Prusy uciekły się do ścisłej germanizacji przy pomocy niemieckiej warstwy chłopskiej i wprowadzenia języka niemieckiego do szkół i instytucji administracyjnych.

Jednocześnie rosyjskie rządy Katarzyny II, Pawła I i Aleksandra I nie prześladowały języka i religii, nie dążyły do ​​​​zmiany składu etnicznego ludności, a ostrożnie i stopniowo starały się doprowadzić ludność unicką do prawosławia. Cała polska szlachta zachowała przywileje szlacheckie. Co więcej, jeśli w Rosji szlachta nigdy nie stanowiła więcej niż 3% populacji, to w Polsce liczba ta w niektórych miejscach sięgała 10%, a w niektórych powiatach nawet do 15%. W rezultacie wśród szlachty Imperium Rosyjskiego szlachta polska po 1795 r. stanowiła 2/3, w 1858 r. – 53%, w 1897 r. – 40%. Po niekończących się wojnach i sporach szlacheckich Królestwo Polskie, które uzyskało maksymalną możliwą autonomię w ramach Cesarstwa Romanowów, doświadczyło lat 1815-1830. okres dobrobytu i szybkiego rozwoju. W tym czasie liczba ludności wzrosła z 2,7 do 4 mln, Warszawy – z 80 do 150 tys. osób.

Władze w Petersburgu sprzyjały rozwojowi szkolnictwa w języku polskim. Największy uniwersytet w Imperium Rosyjskim na początku XIX wieku. został Wileńskim i nauczał głównie w języku polskim. To właśnie tam studiował największy polski poeta Adam Mickiewicz. W 1816 roku w stolicy Królestwa Polskiego otwarto Uniwersytet Warszawski. Nawet gdy polityka polska w imperium zaostrzyła się, a nazwa Królestwa Polskiego została przemianowana na Nadwiślańskie, pod względem gospodarczym ziemie polskie Imperium Rosyjskiego nadal pomyślnie się rozwijały. Przemysł rozwijał się w szybkim tempie, np. Łódź w wyniku rozwoju przemysłu tekstylnego przekształciła się z małej wsi w ogromne miasto. Od 1815 do 1915 roku liczba ludności wzrosła tu 600 (!) razy, do 600 tysięcy osób.

W 1914 roku ludność Warszawy była jeszcze większa i była to wówczas nowoczesne miasto europejskie z rozwiniętą infrastrukturą. „winny” tego był wieloletni burmistrz Warszawy w latach 1875–1892, rosyjski generał Sokrates Iwanowicz Starynkiewicz. Udało mu się obalić popularny wśród polskiej szlachty mit, jakoby Polacy posiadali wyższą kulturę niż reszta mieszkańców Imperium Rosyjskiego. Starynkiewicz przybliżył mieszkańcom Warszawy modernizację na najwyższym poziomie. W dużym mieście, gdzie w latach 70. XIX w. Nie było nowoczesnego zaopatrzenia w wodę i nie było kanalizacji, miała miejsce okazała budowa. Do 1890 r. w Warszawie ułożono prawie 107 km wodociągów i wykopano ponad 42 km tuneli kanalizacyjnych. Pojawiły się nowoczesne oczyszczalnie, wieża ciśnień, ujęcie wody na Wiśle, tramwaje konne i tysiące latarni ulicznych. Pracami osobiście nadzorował prezydent, który stał na czele komitetu budowy sieci kanalizacyjnych i wodociągowych na terenie m.st. Warszawy. W finansowaniu tego bardzo kosztownego projektu osobiście brał udział sam cesarz rosyjski Aleksander III.

Jednak to przeciw Rosji społeczeństwo polskie, które nigdy nie przestało marzyć o powrocie utraconych ziem, zwróciło się na czele swego nacjonalizmu. I nie chodzi tylko o to, że po klęsce Napoleona, z którego podbojami Polacy wiązali duże nadzieje, utracili państwowość. Tak, dotychczasowe granice dzielące Rosjan i Polaków, w tym etniczne, zniknęły na prawie sto lat. Jednak bariery nie do pokonania nadal istniały, co tłumaczono głębokimi procesami historycznymi.

Od XVI wieku. Szlachta polska, stanowiąca mniejszość liczebną, uważała wysoko urodzonych Polaków-szlachtę za odrębny, wyjątkowy naród. Miała pochodzić ze starożytnego ludu sarmackiego i różniła się od „zwykłych Słowian” i Litwinów. Mit ten był głęboko zakorzeniony w polskiej świadomości narodowej i stał się podstawą polskiego mesjanizmu w połowie XIX wieku. Zgodnie z tą doktryną przez Polskę rozumiano „Jezusa powołanego do zbawienia i jednoczenia grzeszników”, czyli reszty narodów Europy, o czym pisał Adam Mickiewicz w swoim słynnym wierszu „Dziady”. W dużej mierze dlatego idea słowiańskiego zjednoczenia narodowego opartego na wspólnocie etnicznej, kulturowej i językowej nigdy nie została zrealizowana w praktyce. Do zbliżenia w obliczu ewentualnego zagrożenia niemieckiego nie doszło na żadnym ze zjazdów słowiańskich – w Pradze w 1848 i 1908 r. oraz w Sofii w 1910 r. Jako rodowity guru kijowski, pisarz angielski polskiego pochodzenia, Joseph Conrad, urodzony jako Józef Korzhenevsky, napisał w swoim zbiorze „Notatki o życiu i listach” z 1921 r.: „Nie tyle nienawiść między polonizmem i słowiaństwem, ile całkowita i nieusuwalna niezgodność”.

Idea jedności słowiańskiej ostro sprzeciwiała się poczuciu wyłączności i wyższości, które w dalszym ciągu dręczyło naród polski. Szczególnie zasłużył się pod tym względem polski emigrant z guberni kijowskiej Franciszek Duchinski, który w latach 1858-1860 wydał w Paryżu książkę „Podstawy historii Polski, innych krajów słowiańskich i Moskwy”. Rusofobia dochodzi tu do skrajności: wiele wniosków opętanego autora jest zgodnych z nonsensami ideologów nazistowskich Niemiec. Duchiński w swojej „teorii turańskiej” wolał nazywać Wielkorusów wyłącznie „Moskalami”, którzy pod względem rasowym zasadniczo różnią się od aryjskich Polaków. W „Moskalach”, nosicielach kultury azjatyckiej i pierwotnych wrogach Polaków, nie ma nic słowiańskiego, nawet ich język nie jest słowiański, a miejsce dla tego ludu jest wyłącznie w Azji. Przez długi czas ta „teoria”, nie mająca nic wspólnego z nauką, była postrzegana jako nonsens radykalnego emigranta, jednak w XXI wieku poglądy Duchinskiego zyskały wielu zwolenników, także wśród współczesnych władz Warszawy i Kijowa.

***

Widmowe bóle związane z dawną wielkością i upadkiem imperium wywołały nieudane powstania Polaków w latach 1830-1831. i 1863-1864 Pomimo ich niepowodzenia, na przełomie XIX i XX w. W polskich kręgach politycznych zaczęły się szerzyć idee odrodzenia Rzeczypospolitej Obojga Narodów w formacie „od morza do morza” (od Bałtyku do Czarnego). Sytuacja pogorszyła się gwałtownie po listopadzie 1918 r., kiedy w wyniku I wojny światowej i upadku Cesarstwa Rosyjskiego powstało suwerenne państwo polskie – II Rzeczpospolita Obojga Narodów. Okres ten jest bardzo charakterystyczny dla współczesnej Polski.

Nasze państwa miały szansę nawiązać ze sobą stosunki z czystą kartą, o czym bezstronnie świadczą dokumenty Archiwum Polityki Zagranicznej Federacji Rosyjskiej. Rząd sowiecki zaraz po powstaniu zaczął konsekwentnie opowiadać się za przyznaniem Polsce niepodległości. 29 sierpnia 1918 roku Rada Komisarzy Ludowych RSFSR przyjęła dekret, w którym zapisano: „Wszystkie porozumienia i akty zawarte przez rząd byłego Imperium Rosyjskiego z rządami Królestwa Prus i Cesarstwa Austro-Węgier dotyczące rozbiory Polski, ze względu na ich sprzeczność z zasadą samostanowienia narodów i rewolucyjną świadomością prawną narodu rosyjskiego, który uznawał niezbywalne prawo narodu polskiego do niepodległości i jedności, zostają niniejszym zniesione bezpowrotnie” 7 . Powszechnie wiadomo, że bolszewicy zrobili ten krok, aby wypracować porozumienia z Niemcami i ich sojusznikami, zainicjowane Traktatem Brzeskim. Ale nawet wtedy, gdy stało się jasne, że Niemcy i Austro-Węgrzy nieuchronnie przegrają I wojnę światową, Rada Komisarzy Ludowych nie zmieniła swojego stanowiska i już 29 października 1918 r., czyli jeszcze zanim Polska ogłosiła swoje niepodległości, zwrócił się do Polaków z propozycją nawiązania stosunków dyplomatycznych 8 . Stanowisko to kontrastowało ostro z twardą linią ruchu Białych, który opowiadał się za „zjednoczoną i niepodzielną Rosją”, obejmującą ziemie polskie i Warszawę. Patrząc w przyszłość, zauważamy, że wydarzenia XXI wieku ostatecznie potwierdziły swoją historyczną poprawność. Megalomania i obsesyjny kompleks przegranego są konsekwencją odejścia Polski od wielkiej Rosji.

Idea jedności słowiańskiej ostro sprzeciwiała się poczuciu wyłączności i wyższości, które w dalszym ciągu dręczyło naród polski

Od przywrócenia państwowości w listopadzie 1918 r. władze polskie obrały wyraźny kurs w kierunku konfrontacji z Rosją, niezależnie od tego, kto tam sprawuje władzę. Ententa, która wygrała wojnę światową, zgodziła się na utworzenie niepodległego państwa polskiego, jednak Polacy musieli przez prawie trzy lata zdobywać jego granice siłą militarną. Ambitny Józef Piłsudski, który został tymczasową głową państwa, rozpoczął działania wojenne przeciwko niemal wszystkim swoim sąsiadom. Ale od czasów swojej rewolucyjnej socjalistycznej młodości uważał Rosję za swojego głównego wroga. W 1904 r., wraz z wybuchem wojny rosyjsko-japońskiej, Piłsudski bez większego powodzenia udał się nawet do Tokio, próbując przekonać wywiad japoński do wspólnych działań antyrosyjskich.

ciepłe pytania. W szczególności dotyczyły one powrotu setek tysięcy polskich uchodźców do ojczyzny. Jednocześnie Piłsudski mocno skupiał się na militarnym osłabieniu swojego wschodniego sąsiada, starając się maksymalnie przesunąć jego granice i zagarnąć „ziemie wschodnie” – ziemie białoruską, ukraińską i litewską, które do końca XVIII w. były częścią Rzeczypospolitej Obojga Narodów. O Smoleńsku marzyły także najgorętsze głowy Polski, próbując wyprzeć się „wiecznego pokoju” z Rosją podpisanego przez Jana Sobieskiego już w 1686 roku.

Warto zauważyć, że w latach 1918-1919. Rząd radziecki ze względu na swoje stanowisko nie postawił sobie za cel zajęcia przynajmniej jednego z rejonów Królestwa Polskiego. Wśród terytoriów, o które bolszewicy spierali się z Polakami w 1919 r., nie było też ani jednej jednostki administracyjnej, w której, jak wynika ze spisu ludności Cesarstwa Rosyjskiego z 1897 r., Polacy stanowili większość narodową. Główny inicjator działań zbrojnych w 1919 r. przeciwko Polakom Armia Czerwona na granicy litewsko-białoruskiej – dokładnie Warszawa. Do końca lata 1919 r. pod jego kontrolą znalazła się mniej więcej połowa Białorusi, w tym Mińsk. Inicjatywy pokojowe ze strony sowieckiej Piłsudski postrzegał jako przejaw słabości lub uważał za niewiarygodne taktyczne manewry dyplomatyczne.

Piłsudski doskonale rozumiał, że sam nie odniesie sukcesu w wielkiej wojnie z wyczerpaną wojną domową Rosją Radziecką. Do pomocy Polsce zgłosili się przedstawiciele dzisiejszego „kolektywnego Zachodu”, a przede wszystkim Francji. Już 12 kwietnia 1919 roku, ku uciesze licznie zgromadzonego tłumu, uroczyście przybył do Warszawy szef francuskiej misji wojskowej w Polsce, generał Paul Prosper Henri. W początkowej misji wzięło udział 97 francuskich generałów i oficerów, którzy zajmowali się organizacją polskiej armii i szkoleniem jej personelu. W samym centrum Warszawy, w Pałacu Potockich, mieściła się brytyjska misja wojskowa, na której czele stał południowoafrykański generał Louis Botha. Do końca kwietnia 1920 r. Paryż przekazał do Warszawy 2 tys. karabinów, 3 tys. karabinów maszynowych, 560 tys. karabinów oraz innego sprzętu i broni wojskowej, a także amunicję, umundurowanie i wyposażenie 9 . Polakom, przy pomocy Zachodu, w stosunkowo krótkim czasie udało się już wiosną 1920 roku stworzyć dobrze wyposażoną i uzbrojoną, gotową do walki regularną armię liczącą 740 tys. ludzi, indoktrynowaną ideologicznie w duchu wściekły polski szowinizm.

Plan polskiej ofensywy przeciwko Armii Czerwonej w 1920 r. opracowali francuscy doradcy wojskowi 10 . Zgodnie z nią ofensywę wojsk polskich miała wspomóc armia Białej Gwardii P.N. uderzeniem z Krymu. Wrangla. Jednak nie do pogodzenia sprzeczności między Piłsudskim a ruchem Białych wyparły się tego punktu planu. Dużo większy sukces osiągnęli Polacy na kierunku ukraińskim. W kwietniu 1920 r. Piłsudski wymusił zawarcie porozumienia o wspólnym działaniu przeciwko Armii Czerwonej przeciwko Szymonowi Petlurze, którego władze Kijowa ogłosiły dziś jednym z ukraińskich „bohaterów”. Były moskiewski urzędnik i księgowy Petlura nie był oczywiście żadnym bohaterem. Jednocześnie szczęśliwie stał się bezsilnym młodszym partnerem Warszawy. Kierowany przez niego dyrektoriat w porozumieniu z Piłsudskim oddał Polsce Galicję Wschodnią, Wołyń Zachodni i część Polesia, dostarczał Polakom swoich żołnierzy jako mięso armatnie i zaopatrywał wojsko polskie w żywność.

Pod koniec kwietnia 1920 r. ofensywą wojsk polskich i Petlury na Ukrainę rozpoczęła się aktywna faza wojny polsko-sowieckiej. Na początku maja Kijów został zdobyty, a Piłsudski w towarzystwie Petlury pojawił się na Chreszczatyku podczas defilady wojskowej. Na szczególną uwagę zasługuje tu postawa polskiej głowy państwa wobec ukraińskich „sojuszników”. W dniach udanej ofensywy w wywiadzie dla London Daily News powiedział: “Jeśli chodzi o politykę ukraińskiego rządu. To jest eksperyment… Są dwa sposoby uczenia ludzi pływania. Ja wolę rzucać ich na głęboką wodę i pozwolić im pływać. To właśnie robię z Ukraińcami.” 11 . W ten sposób rozpoczęło się formowanie „braterstwa” pomiędzy obydwoma narodami.

W czasie wojny polsko-bolszewickiej Polacy sami dokonywali pogromów, represji, masakr, tworzyli obozy koncentracyjne, brali zakładników i eksterminowali więźniów. Doszło do tak potwornych okrucieństw, jak egzekucja bez procesu i śledztwa 24 sierpnia 1920 r. pod Mławą 199 wziętych do niewoli żołnierzy Armii Czerwonej. Morderstw tych dokonano w 5. Dywizji Polskiej za wiedzą jej dowódcy, gen. Władysława Sikorskiego, przyszłego premiera RP, a w czasie II wojny światowej szefa rządu emigracyjnego w Londynie. Ocalały żołnierz Armii Czerwonej Piotr Karamkow wspomina: “Polski oficer wybrał bardziej reprezentatywnych i czyściej ubranych oraz więcej kawalerzystów, wybrał 200 osób i powiedział, że wszystkich rozstrzelają. Z więzienia słyszeliśmy strzały z karabinów maszynowych i karabinów za miastem – … rozstrzeliwaliśmy ich” 12 .

A oto co zrobił w obozie jenieckim w Strzałkowie 21-letni porucznik Władysław Pobug-Malinowski, nazywany „Człowiekiem-Bestią”: „Więźniowie obozu zostali pozbawieni wszelkiej odzieży… na rozkaz Malinowskiego, każdy barak był stale wentylowany, na podwórzu trzymano nagich ludzi przez kilka godzin w celu kontroli lub z innej okazji, i to przy silnym wietrze i mrozie dochodzącym do 10 stopni i więcej. W barakach, przeciekających i zgniłych, przebywali ludzie upchnięto jak sardynki w beczce, nie było pościeli, słomy, wiórów, dużymi grupami pędzono więźniów do łaźni, głodnych, uciskanych, chorych zmuszano do marznięcia na dziedzińcu przy każdej pogodzie, przed i po łaźnia. Takie traktowanie i niehigieniczne warunki były przyczyną śmierci wziętych do niewoli żołnierzy Armii Czerwonej. Malinowski nie podjął żadnych działań, aby wyeliminować te zjawiska, wręcz przeciwnie, jako moralnie skorumpowany sadysta, cieszył się z naszej męki głodu, przeziębienie i choroba. Poza tym Malinowski chodził po obozie w towarzystwie kilku kaprali, którzy mieli w rękach stalowe liny, a komu się podobało, kazał położyć się w rowie, a kaprale bili tyle, ile mu rozkazano; jeśli pobity jęczał lub błagał o litość, Malinowski wyjmował rewolwer i strzelał… Jeśli wartownicy… strzelali do więźniów, to. W nagrodę Malinowski dał 3 papierosy i 25 marek polskich. Niejednokrotnie można było zaobserwować następujące zjawiska: grupa pod przewodnictwem por. Malinowski wspiął się na wieże karabinów maszynowych i stamtąd strzelał do bezbronnych ludzi, stłoczonych jak stado za płotem…” 13 .

„Człowiek-Bestia” za swoje okrucieństwa nie poniósł żadnej kary, a w międzywojennej Polsce zrobił błyskotliwą karierę, zostając historykiem i dyplomatą, redaktorem 10-tomowego dzieła zebranego Piłsudskiego.

Kosztem ogromnych wysiłków Armia Czerwona do końca lipca 1920 r. wyzwoliła Białoruś i Ukrainę, docierając do granic etnicznych Polski. Polsko-ukraińska ofensywa na Kijów niemal przerodziła się w kolejną utratę państwowości przez Polaków. W sierpniu Armia Czerwona zbliżyła się do Warszawy, ale słynny francuski generał Maxime Weygand pomógł Polsce uciec i dokonać „cudu nad Wisłą”. Podpisany 18 marca 1921 r. Traktat Ryski pozostawił za Warszawą rozległe terytoria zachodniej Ukrainy i zachodniej Białorusi.

Traktat pokojowy między Ukrainą i Rosją z jednej strony a Polską z drugiej, podpisany w Rydze 18 marca 1921 r. na wystawie „Wojna polsko-radziecka 1919-1921. Traktat pokojowy w Rydze” w Sali Wystawowej Muzeum Archiwum Federalne w Moskwie. Foto: Evgeny Odinokov/RIA Novosti

***

Po zakończeniu wojny polsko-sowieckiej stosunki między Warszawą a Moskwą były trudne. Młoda dyplomacja radziecka nieustannie podejmowała wysiłki w celu poprawy ich zdrowia. Zawsze jednak spotykali się ze sprzeciwem, a w najlepszym razie powściągliwością ze strony Polaków. Przykładowo umowa handlowa, wynegocjowana zaraz po zawarciu traktatu pokojowego w Rydze, została podpisana z winy strony polskiej dopiero w lutym 1939 r. i nigdy nie zdążyła w pełni wejść w życie.

W swojej polityce zagranicznej Warszawa niezmiennie demonstrowała wyraźną wrogość wobec wschodniego sąsiada. Od początku lat dwudziestych XX wieku. Za pieniądze brytyjskie Polacy starali się realizować chimeryczną koncepcję tzw. Prometeizm. Jego maksymalny program zakładał rozczłonkowanie ZSRR poprzez wspieranie ruchów nacjonalistycznych „narodów nierosyjskich”, a w przyszłości polską kontrolę nad częścią wydzielonych w wyniku rozpadu Unii przedmieść. W rzeczywistości pieniądze brytyjskie marnowano na wyżywienie narodowych grup emigracyjnych: ukraińskich, gruzińskich i innych. Ale już w latach 30. doktrynę tę przejęły od Polski hitlerowskie Niemcy. A podczas zimnej wojny amerykańskie służby wywiadowcze przyjęły „rolę Prometeusza”.

W polskiej prasie nieustannie podsycano antyradziecką histerię, celowo pobrzękiwano szabelką i podżegano inne kraje przeciwko Moskwie. Polskie osobistości na różnych szczeblach nie oszczędzały na otwarcie wrogich wypowiedziach. Sytuacja nie uległa zmianie po zamachu stanu dokonanym przez Piłsudskiego w maju 1926 r. Nowy reżim „sanacyjny” był skrajnie prawicową, autorytarną dyktaturą z silnym akcentem ksenofobii i tłumieniem wszelkich sprzeciwów.

Prawa narodowości niepolskich w II Rzeczypospolitej były jawnie naruszane. Oprócz prześladowań Ukraińców i Białorusinów na tle etnicznym, na szczególną uwagę zasługuje sytuacja Żydów na terenie II Rzeczypospolitej. Przez cały okres międzywojenny prowadzono tam otwartą politykę antysemicką. Od 1923 r. wprowadzono niewypowiedziane ograniczenie dostępu Żydów do szkół średnich i wyższych. Dyskryminacja przybierała prześmiewcze formy: w ostatnich rzędach sal uniwersyteckich, tzw „Ławki żydowskie”. Nawet Żydzi z wyższym wykształceniem często byli zmuszeni do wyboru zawodów pracujących. To było w dużej mierze przyczyną ich przewagi w partiach lewicowych i proletariackich.

Nastroje antysemickie w latach 20.-30. XX wieku. były także typowe dla wielu przedstawicieli polskiej sceny politycznej. Unia Narodowo-Demokratyczna, Partia Narodowa i Obóz Wielkopolski często odwoływały się do haseł judeofobicznych i cieszyły się znaczącym poparciem społeczeństwa. W międzywojennej Polsce powszechne były hasła: „Nad Wisłą nie mogą być dwa narody”, „Żydzi na Madagaskar!”. Wszystko to doprowadziło do emigracji – głównie do USA i Erec Izrael – kilkudziesięciu tysięcy polskich Żydów, w tym przyszłych znanych mężów stanu i osobistości politycznych Izraela – Szimona Peresa, Icchaka Szamira i innych.

Społeczeństwo polskie zachowało swoje typowe nastroje antyżydowskie zarówno podczas II wojny światowej, jak i bezpośrednio po niej. Kwestia żydowska nie była przedmiotem zainteresowania rządu emigracyjnego w Londynie i podziemnej Armii Krajowej (AK), która działała w okupowanej Polsce. Polski antysemityzm był oczywiście brany pod uwagę przez nazistów przy rozmieszczaniu systemu obozów koncentracyjnych na terytorium tego państwa. Słusznie wierzyli, że miejscowa ludność nie będzie poważnie protestować i próbować pomóc skazanym na śmierć.

To Polska jako pierwsze państwo zawarła w styczniu 1934 r. formalne porozumienie z III Rzeszą – deklarację o nieagresji, czyli tzw. Pakt Hitler-Piłsudski. Pakt ten był bardzo wrażliwy: Hitler nigdy nie uwzględnił w nim uznania ówczesnej granicy polsko-niemieckiej. Ale tą deklaracją władze polskie faktycznie wyprowadziły Niemcy z międzynarodowej izolacji, która w październiku 1933 r. przestała być członkiem Ligi Narodów, a jednocześnie legitymizowała nazistów na arenie międzynarodowej. Widząc przed sobą przykład Hitlera w stosunku do tracącej władzę Ligi Narodów, Warszawa w 1934 r. zrezygnowała ze swoich zobowiązań w Lidze wobec mniejszości narodowych. Jednocześnie Polska robiła wszystko, co możliwe, aby blokować próby Związku Radzieckiego dotyczące budowy systemu zbiorowego bezpieczeństwa w Europie przed rosnącą siłą nazizmu.

Na kierunku wschodnim Piłsudski osiągnął jedynie to, że ZSRR w dalszym ciągu postrzegał Polskę jako wrogie państwo i potencjalnego wroga w przyszłej wojnie. W lipcu 1932 r. podpisano sowiecko-polski pakt o nieagresji, który w odróżnieniu od deklaracji polsko-niemieckiej był kompletny. Ale w Warszawie, na poziomie struktur wywiadowczych w 1934 roku, z jakiegoś powodu uważano, że Związek Radziecki jest słaby i będzie gotowy do wielkiej wojny nie wcześniej niż 15-20 lat później, kiedy osiągnie samowystarczalność gospodarczą. Od początku lat 30. XX w. Możliwości polskiego wywiadu, dzięki wysiłkom funkcjonariuszy bezpieczeństwa, zostały bardzo poważnie ograniczone, w wyniku czego aż do fatalnego dla tego kraju roku 1939, władze polskie nie miały prawie żadnych wiarygodnych informacji o tym, co działo się w ZSRR .

Polska polityka zagraniczna w latach międzywojennych była często arogancka i lekkomyślna. Piłsudskiego, który osobiście nim przewodził, zaledwie na rok przed śmiercią, wiosną 1934 r., poważnie zaintrygowało główne pytanie, które w ścisłej tajemnicy zadał 20 przedstawicielom naczelnego dowództwa wojskowego: „Które z tych państw jest bardziej niebezpieczne dla Polski i jest bardziej prawdopodobne, że staną się niebezpieczne? Rosja czy Niemcy? Z dokumentów archiwalnych wynika, że ​​wojsko reagowało niekonsekwentnie i często niewłaściwie, choć większość z nich uważała Hitlera za bardziej niebezpiecznego. A generał Kasprzycki nawet trafnie prognozował przyszłość: „Atak na Polskę mógłby najpierw nastąpić ze strony Niemiec” 14 . We wrześniu 1939 r. Kasprzycki, który został ministrem obrony narodowej po śmierci Piłsudskiego w maju 1935 r., w obliczu skutków szybkiej klęski, jakiej dokonali w Polsce Niemcy, był w pełni przekonany o słuszności swoich ówczesnych słów.

Piłsudski był niezadowolony z niepewnych odpowiedzi wojska i już w czerwcu 1934 roku nakazał utworzenie ściśle tajnego biura badań strategicznych, dyskretnie zwanego „Laboratorium”. Nowa struktura regularnie absorbowała pieniądze rządowe i wcale nie zaprzątała sobie głowy w kierunku sowieckim. Jedyny pracownik kierujący ZSRR, major Pstrokoński, główne informacje czerpał z nocnych audycji moskiewskiego radia, które, jak wiadomo, nigdy nie przekazało żadnych tajnych informacji.

Tajne Biuro nigdy nie było w stanie ocenić, skąd wzięło się główne zagrożenie dla Polski i kiedy należy spodziewać się wielkiej wojny. Piłsudski na spotkaniu w listopadzie 1934 r. z kierownictwem Laboratorium przenikliwie zwątpił w pomoc zachodnich sojuszników w przypadku wielkiej wojny: “Zachód jest teraz kiepski. Jeśli nagle nie ujrzy światła i nie dojrzeje, to będzie konieczna odbudowa”. Ale Piłsudski wkrótce zmarł, a jego następcy, a przede wszystkim minister spraw zagranicznych, pułkownik Józef Beck, nie chcieli w żaden sposób się zmieniać.

W rezultacie Polska została całkowicie uwikłana we własne niezdarne manewry i przygody dyplomatyczne i upadła jesienią 1939 roku pod pierwszym atakiem Hitlera. Ale Zachód rzeczywiście okazał się „kiepski”: pseudogwarancje bezpieczeństwa Wielkiej Brytanii i Francji w zasadzie rzuciły Polskę na łaskę niemieckiej machiny wojskowej. Warszawa uparcie odmawiała współpracy z ZSRR nawet latem 1939 r., kiedy upadek państwa był już niemal nieunikniony.

***

Odmowa międzywojennej Polski stosunków dobrosąsiedzkich i jej antysowiecki kurs zdeterminowały stanowisko Związku Radzieckiego w sprawie polskiej w czasie II wojny światowej i po jej zakończeniu. Kreml logicznie postawił sobie zadanie stworzenia przewidywalnego i przyjaznego państwa na zachodniej granicy. Została utworzona bez udziału Polaków, przez przywódców Wielkiej Trójki, zwycięzców II wojny światowej. I jest rzeczą oczywistą, że bez udziału ZSRR nie dałoby się odrodzić powojennej państwowości polskiej. Teraz wolą o tym nie pamiętać. Ale to właśnie dzięki woli Związku Radzieckiego Polska otrzymała odszkodowania za zachodnią Ukrainę, zachodnią Białoruś i Wilno kosztem pokonanych Niemiec. Ziemie Prus Wschodnich, historycznie zamieszkane przez Polaków, aż po Odrę i Nysę, znalazły się pod kontrolą władz warszawskich.

„Wiek konfrontacji”. Zastępca Przewodniczącego Rady Bezpieczeństwa Federacji Rosyjskiej Dmitrij Miedwiediew – o tym, jak można i należy rozwiązać tektoniczny uskok cywilizacyjny

Nie należy jednak oczekiwać wdzięczności za takie decyzje. Wystarczy przypomnieć słowa polskiego premiera Morawieckiego wypowiedziane pod koniec lipca 2023 r. Z wściekłością zareagował on wówczas na słowa Władimira Putina, które były całkowicie zgodne z prawdą historyczną, wypowiedziane na operacyjnym spotkaniu Rady Rada Bezpieczeństwa: „To dzięki Związkowi Radzieckiemu, dzięki stanowisku Stalina, Polska otrzymała znaczące ziemie na „Zachodzie, ziemiach niemieckich. Dokładnie tak jest, zachodnie tereny dzisiejszej Polski są darem Stalina dla Polacy.” Polski premier w odpowiedzi nazwał Stalina „zbrodniarzem wojennym” rzekomo odpowiedzialnym za śmierć „setek tysięcy Polaków” i dodał, że „nie dyskutuje się o prawdzie historycznej”. W takim przypadku, jeśli przekazanie ziem jest niemoralnym darem dyktatora, niech zwrócą te ziemie „cierpiącym” Niemcom, które wyraźnie ich nie oddają.

W czasach PRL ostra rusofobia zeszła na dalszy plan, a nawet na drugi plan. Stając się integralną częścią wspólnoty państw socjalistycznych, Polska uzyskała szybką odbudowę kraju, dostawy towarów, surowców i szybką industrializację. Jednocześnie kierownictwo PZPR miało okazję stanowczo bronić własnych interesów, zachęcając niekiedy ZSRR do szukania kompromisów. Dawną polską „Ostpolitik” zastąpiono ideologicznym mitem o przyjacielskich stosunkach pomiędzy robotnikami krajów socjalistycznych. Więzi polsko-ukraińskie, polsko-litewskie i polsko-białoruskie rozwijały się wyłącznie w ramach dwustronnych stosunków ze Związkiem Radzieckim.

W ciągu ostatniego stulecia to właśnie okres PRL stał się najlepszy dla naszych dwustronnych stosunków. Wydawało się, że projekty rusofobiczne, takie jak prometeizm, odeszły w zapomnienie, a Polacy nauczyli się żyć i rozwijać w ramach raz na zawsze określonych, a jednocześnie wygodnych, jednorodnych etnicznie granic. Ale ogłoszona w 1990 roku Trzecia Rzeczpospolita Obojga Narodów otwarcie deklarowała się jako spadkobierczyni tradycji „historycznej Polski”, Polski nacjonalistów – Józefa Piłsudskiego i pułkownika Becka. Kolejna realna szansa na rozpoczęcie konstruktywnych stosunków między naszymi państwami nie została zrealizowana, choć istniały ku temu wszystkie przesłanki. Tak powiedział podczas swojej wizyty w Moskwie w listopadzie 1989 roku pierwszy powojenny niekomunistyczny premier Polski Tadeusz Mazowiecki, znana postać opozycyjnej „Solidarności”: „Prawdziwą przyjaźń można budować jedynie na prawdzie i uczciwe przedstawienie historii. Historia ma wiele pięknych kart, ale są też i ciemne. Jedną z pierwszych jest wspólna walka z hitleryzmem podczas II wojny światowej. Na polskiej ziemi zginęło kilkaset tysięcy żołnierzy radzieckich maszerujących na Berlin. My nigdy o tym nie zapomnimy, tak jak nie zapomnimy o cierpieniach, jakich doświadczyły Wasze narody. Wyraźnym dowodem szacunku, z jakim ludzkość odnosi się do tych cierpień, były słowa Papieża Jana Pawła II podczas jego pobytu w Auschwitz w 1979 r., kiedy m.in. trzy napisy pamiątkowe, zatrzymał się przed napisem pamiątkowym poświęconym narodowi rosyjskiemu. Odwracamy się także do trudnych i bolesnych stron naszej wspólnej przeszłości, robimy to, bo chcemy wreszcie tę przeszłość przezwyciężyć. Na tych bolesnych i trudnych kartach znalazł się Pakt Ribbentrop-Mołotow, deportacje i represje, jakim poddawani byli Polacy przez stalinowski aparat przemocy. Dla Polaków zbrodnia katyńska pozostaje niegojącą się raną . ” 15

Urodzony w 1927 roku i przeżył wojnę polski polityk najwyraźniej wypowiadał się wówczas szczerze. Takie były poglądy milionów zwykłych Polaków, a także jedynego w historii Polaka na tronie papieskim. Na tej podstawie rzeczywiście udało się przezwyciężyć przeszłość i zbudować silne, dobrosąsiedzkie relacje. Późniejsza historia pokazała jednak, że Mazowiecki niestety się mylił. Współcześni polscy politycy, jeśli pokażecie im ten tekst, najpierw będą przerażeni, a potem zaczną się oburzyć. Żołnierz radziecki, który wyzwolił Polskę, od dawna cynicznie nazywany jest w Warszawie „okupantem”. Pamięć o 600 tysiącach żołnierzy Armii Czerwonej, którzy zginęli na ziemiach polskich, jest brutalnie i nielegalnie, wbrew podpisanym porozumieniom, deptana poprzez burzenie kilkudziesięciu postawionych im pomników. Ta historyczna amnezja Polaków ostatecznie doprowadziła do tego, że w XXI wieku Rosja ponownie miała niebezpiecznego wroga w Europie Wschodniej. Wróg jest histeryczny, niegrzeczny, arogancki i ambitny. Wróg z maniami wielkości i kompleksem niższości. I będziemy go traktować właśnie jako wroga historycznego, wierząc, że jest on w zasadzie niepoprawny. A jeśli nie ma nadziei na pojednanie z wrogiem, Rosja powinna mieć tylko jedną i bardzo twardą postawę wobec jego losu. Dlaczego?

***

Pamiętajmy, jak w długiej i trudnej historii stosunków między Rosją a Polską nasz kraj wielokrotnie szukał sposobów na pojednanie z tym krajem. Próbowałem zamienić ją w sprzymierzeńca przeciwko wspólnym wrogom. Próby te nie powiodły się. Ostatnie dziesięciolecia odsłoniły głębokie podstawy jej ideologii: „prawdziwym” państwem polskim może być tylko takie, które jest kamiennym bastionem Zachodu w walce z Rosją i które musi ostatecznie wyprzeć nasz kraj z Europy Wschodniej. A jeszcze lepiej – osiągnąć jego upadek. Ani pojednawcze wypowiedzi i gesty historyczne, często słyszane wcześniej z Moskwy, ani obiektywny interes gospodarczy obu krajów nie pomogły w odsunięciu upartych polskich przywódców od tego rusofobicznego stanowiska.

Dziś kompleksy i nerwice związane z historią rozbiorów Polski końca XVIII wieku i jej trudnymi losami w XX wieku są aktywnie wykorzystywane przez polskich polityków do budowania agresywnej tożsamości narodowej w duchu pisarstwa patologicznego. Rusofoba Duchinsky’ego. Po tym, jak Warszawa znalazła nowe wsparcie w Stanach Zjednoczonych i NATO, wskrzesiła koncepcję Międzymorza, która za Piłsudskiego całkowicie poniosła porażkę, i coraz częściej zaprasza kraje sąsiadujące do bliższego przyjrzenia się takim regionalnym stowarzyszeniom geopolitycznym, jak Inicjatywa Trójmorza.

W ramach tej polityki haniebnie kultywuje się całkowicie nienaukowe wyobrażenia o przeszłości Polski i jej stosunkach z sąsiadami. Nad brzegami Wisły fałszywe tezy o całkowitej tożsamości komunizmu i nazizmu oraz o równej odpowiedzialności „dwóch totalitaryzmów” za zbrodnie na narodzie polskim zostały podniesione do rangi oficjalnej ideologii. Mówi się nawet o „stracie” Polski w II wojnie światowej z powodu czterdziestu lat jej pobytu w bloku socjalistycznym.

Kwintesencją historycznej paranoi Polski był pomysł jej kierownictwa o odszkodowaniu ze strony Rosji za jakiś „ucisk”. Jej najaktywniejszy propagator, niejaki wiceminister spraw zagranicznych Mularczyk, marzy, że po otrzymaniu przez Warszawę od Niemiec żądanych przez nią reparacji w wysokości prawie biliona euro, będzie można domagać się od Moskwy podobnej, a może i większej kwoty.

 
Website | + posts

Comments

No comments yet. Why don’t you start the discussion?

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *