Pontyfikat papieża Franciszka: Znaki czasu (część I)

Pontyfikat papieża Franciszka: Znaki czasu (część I)

Pan Bóg nie zna słowa przypadek, i nie sądzę, by rozsądnie myślący chrześcijanin to kwestionował. Jeśli coś się dzieje, czy to w historii Kościoła, całego świata, czy naszych osobistych losach, to mamy do czynienia z Bożym przyzwoleniem lub bezpośrednim działaniem czy ingerencją Pana Boga. Zawsze szanuje On naszą wolną wolę, co nie znaczy by nie używał swoich „sposobów”, by coś nam „zasugerować” czy „namówić” lub zniechęcić do jakiegoś działania. Podobnie jak z „przypadkiem” jest ze słowem „obojętność”, którego brak w Jego „słowniku”. Zasady te odnoszą się szczególnie do losów Kościoła założonego przez samego Jezusa Chrystusa. Wielokrotnie na kartach Pisma Św. jesteśmy wzywani przez Niego do odczytywania „znaków czasu”, co odnosiło się głównie do znaków zapowiadających Jego powtórne przyjście, czyli Paruzji. Ale proces dawania znaków wiernym nie zakończył się i Pan Bóg w przeróżny sposób nam je na przestrzeni wieków dawał, i nieustannie daje, a dotyczą one całego spektrum tematów (przybierając najczęściej naturę cudownych interwencji, lecz nieraz mających całkiem naturalną formę, której znaczenie należy poprawnie odczytać). Nie zawsze jest to łatwe czy proste, ale czasem trzeba być doprawdy ślepym, by nie dostrzec przesłania za jakimś szczególnym zdarzeniem.

Podczas pontyfikatu papieża Franciszka takich znaków było wiele, ale Państwa uwagę chcę zwrócić na dwa, z których pierwszy jest bardzo znany i nie było specjalnych kłopotów z jego interpretacją. O drugim, choć równie łatwym do odczytania, było raczej cicho. Tak więc proszę sobie przypomnieć zdjęcie, które obiegło światowe media 12 lutego 2013 r. Dzień wcześniej na przedpołudniowym spotkaniu z kardynałami papież Benedykt XVI ogłosił swą decyzję o zrzeczeniu się z posługi papieskiej; wieczorem nad Rzymem rozpętała się burza, a potężna błyskawica uderzyła w kopułę bazyliki św. Piotra i tylko ktoś intelektualnie ograniczony nie skojarzyłby znaczenia obu wydarzeń. Drugie zdarzenie jest także związane z uderzeniem pioruna, tym razem daleko od Rzymu, lecz tym niemniej związane z osobą papieża Franciszka. Otóż w dniu jego urodzin tj. 17 grudnia w minionym roku, piorun uderzył w figurę św. Piotra stojącą przy sanktuarium Matki Boskiej Różańcowej w stolicy Argentyny Buenos Aires, gdzie Jorge Mario Bergoglio był przez lata arcybiskupem. Oryginalnie figura miała aureole wokół głowy, w prawym ręku trzymała klucz (symbol władzy papieskiej), a w lewym pastorał. Po uderzeniu figura nie ma aureoli zaś klucz został oderwany wraz z dłonią (władze sanktuarium nie odpowiadały na zadane w tej sprawie pytania). I teraz w dzień po tym zdarzeniu, papież podpisał deklarację Fiducia supplicans wprowadzającą błogosławieństwo dla par w „związkach nieregularnych” oraz homoseksualnych. Podobnie jak w wydarzeniu sprzed 11 lat, tak i tutaj nie trzeba szczególnej wyobraźni, by nie połączyć strącenia aureoli i klucza z figury św. Piotra, z tym czego Franciszek dokonał 18 grudnia 2023 r.

Takie jest tło tego o czym będę teraz szerzej pisał, a ponieważ jest tego całkiem sporo, a materia nad wyraz poważna, obawiam się, że poświęcę temu kilka odcinków, bo inaczej byłoby to tylko „ślizgnięcie się” po powierzchni tematu. Zanim przejdę do meritum jeszcze jedna uwaga, a raczej apel, by ci Czytelnicy, którzy mają podejście, iż nie wolno „tak” pisać o Franciszku, „bo to przecież papież”, by raczej w tym miejscu zakończyli lekturę. Owszem, „posługa Piotrowa” zasługuje na szacunek, ale papolatria, czyli bezkrytyczne uwielbienie dla osoby papieża (jakiegokolwiek), bez patrzenia na jego postępowanie i błędy, jest dla katolików niedopuszczalne (samo Pismo mówi wyraźnie o „braterskim upomnieniu”). To opracowanie, mimo wspomnianej intencji przedstawienia dokonań Franciszka, nie będzie też jego biografią, bo nie taki jest mój zamiar, choć w tym miejscu koniecznym jest zaznaczenie pewnych aspektów biograficznych, które będą miały wpływa na postawę J. M. Bergoglio. Tak więc istotnym jest zauważenie, że Franciszek wzrastał jako młody człowiek, był duszpasterzem a następnie biskupem, w Argentynie, co poważnie rzutowało na jego lewicowe poglądy w kwestiach społecznych, przy czym uczciwie należy dodać, iż nie był jakimś radykałem. Druga sprawa mająca wpływ na jego późniejsze decyzje wiąże się z tym, iż był jezuitą, a już wtedy gdy rozpoczął swą formację, czyli w 1958 r. zakon ten miał opinię liberalnego, co z czasem przybrało drastyczne formy. Tak więc te dwa czynniki bez wątpienia ukształtowały postawę przyszłego papieża i dobrze jest pamiętać, skąd się wzięły. Znalazło to swój wyraz w tzw. „Dokumencie z Aparecido”, wydanym przez Konferencję Episkopatów Ameryki Płd. w 2007 r., a którego głównym autorem był nasz abp Buenos Aires. Widać po jego treści, jak abp Bergoglio mały nacisk kładł na wewnętrzne życie Kościoła, jak niewiele obchodziły go reguły liturgiczne (co się później zmieniło, gdy zlikwidował Ryt Trydencki) i poprawność doktrynalna w kwestiach moralnych i teologicznych. Ta miałkość i nieokreśloność poglądów przełożyła się na skandaliczne decyzje grożące rozłamem Kościoła (czy tak się stanie w dużej mierze będzie zależeć od wyników II finałowej części „Synodu o synodalności” w październiku tego roku).

„Wielka nadzieja Kościoła”, tak przyjęli jego wybór na Stolicę Piotrową wszelkiego rodzaju postępowcy, i to nie tylko katoliccy, ale co znamienne także wrogowie Kościoła, powodowani „troską” o jego „dobro”.

Franciszek rehabilitował o. Timothy Radcliffe, byłego generała dominikanów

Katolicy – tradycjonaliści zajęli postawę wyczekującą, lecz już wkrótce miało się okazać, iż wysyłane przez nowego papieża sygnały, nie wróżą dobrze jedności Kościoła. Tym pierwszym niepokojącym zwiastunem była, nazwijmy to „polityka kadrowa”, kiedy hierarchów mianowanych przez Benedykta XVI czy Jana Pawła II zaczęto spychać na margines i skutecznie, choć legalnie degradować, zaś nominacje na kluczowe pozycje w hierarchii watykańskiej oraz „doradcze” spłynęły na postacie, które miały niejedno „za uszami”. Tak więc Franciszek rehabilitował o. Timothy Radcliffe, byłego generała dominikanów, który stracił swą pozycję na uporczywe orędowanie uznania przez Kościół związków homo i aprobatę rozwodów; papież na audiencji prywatnej (co jest zawsze wyrazem uznania) przyjął ks. Gustavo Gutierreza, jednego z ojców chrzestnych teologii wyzwolenia (zdyscyplinowanego przez JP II). Po osobistej interwencji u Franciszka o. Sean Fagan z Irlandii uzyskał cofnięcie zakazu pisania jako ksiądz i wrócił do Kongregacji Nauki Wiary; blokadę od Benedykta XVI dostał za obszerną krytykę nauczania Kościoła nt antykoncepcji, masturbacji, rozwodów i homoseksualizmu. Na pierwszym konsystorzu Franciszka w lutym 2014 r. kiedy papież mianuje nowych kardynałów, promocje spotkały biskupów – postępowców. Tak więc już po roku pontyfikatu było widać, iż nowy papież przez zmianę kolegium kardynalskiego, będzie się starał zmienić jego strukturę tak, by w przyszłości nasycić ją maksymalnie „umiarkowanymi” i liberalnymi hierarchami, co miałoby zabezpieczyć wybór na następnym konklawe jemu podobnego papieża.

Nie bez podstaw Kościół za jako szczególnie ważną uważa rodzinę katolicką i wiadomo, że ataki na jej rozbicie i degradację, są głównym zadaniem Szatana, który wobec mizernych rezultatów działań idących z zewnątrz, postanowił o ataku od środka, jako skuteczniejszym. „Przygrywką” były wypowiedzi licznych hierarchów niemieckich o potrzebie zrewidowania nauczania Kościoła w kwestii nieudzielania Eucharystii rozwodnikom żyjącym w nowych związkach, do czego „zielone światło” dał sam Franciszek, wygłaszając w trakcie jednej ze słynnych „konferencji samolotowych” pozytywne uwagi o prawosławnej praktyce zezwalającej na drugie a nawet trzecie małżeństwo, po specjalnym pokutnym okresie nieudzielania Komunii świętej. Rezultatem było zwołanie „Synodu o powołaniu i misji rodziny w Kościele i świecie”, którego pierwsza, nadzwyczajna sesja odbyła się w październiku 2014 r. Na tej to właśnie sesji zostały otwarcie wyartykułowane postępowe propozycje biskupów niemieckich, które niestety znalazły również posłuch wśród wielu innych hierarchów. Na szczęście głosów sprzeciwu było na tyle dużo, że podczas głosowania, utrącono te postępowe pomysły, choć nie obeszło się bez prób manipulacji raportem końcowym (ignorowanie głosów tradycjonalistów), który miał posłużyć jako podstawa do dyskusji i rozważań przed drugą częścią Synodu. Choć nie wprost, ale w tej dyskusji brał udział Franciszek przez swe milczenie i potem we wrześniu 2015 r. tuż przed drugą częścią Synodu, wprowadzając błyskawiczną procedurę uzyskania unieważnienia małżeństwa z regulacjami tak niejednoznacznymi i nieokreślonymi, iż faktycznie stało się już tylko zwykłą formalnością (w wyniku tej reformy unieważnienie małżeństwa można było uzyskać łatwiej niż rozwód cywilny). W okresie międzysynodalnym papież wysłał innego rodzaju sygnał, gdy latem 2015 r. wydał encyklikę Laudato si poświęconą, no właśnie… ochronie środowiska, tak jakby to było najbardziej palącym i wymagającym szybkiego zaadresowania problemem Kościoła.

Kard. Gerhard Műller

W październiku 2015 r. Franciszek znów odcisnął swe znamię na obradach II części Synodu o rodzinie. Najpierw wyznaczył postępowych członków komisji do sporządzania dokumentu końcowego oraz wprowadzając nietransparentne procedury (m. in. niewłaściwe formuły głosowania), co spotkało się z obiekcją 13 kardynałów, którzy wystosowali ostrzegający przed tym list, zaznaczając, iż może to spowodować poważny rozdźwięk w Kościele. Hierarchowie wskazali, że Synod, który w zamyśle miał się zająć istotną kwestią duszpasterską, jaką jest wzmocnienie małżeństwa i rodziny, zostaje zdominowany przez doktrynalny temat Komunii świętej dla rozwiedzionych, którzy żyją w nowym związku. Znamienne jest, iż list podpisali tacy hierarchowie „wagi ciężkiej” jak kard. Gerhard Műller, prefekt Kongregacji Nauki Wiary i kard. Robert Sarah, prefekt Kongregacji ds. Kultu Bożego i Dyscypliny Sakramentów. Ponieważ nie doczekali się odpowiedzi, ten prywatny na początku list, został opublikowany i ani Franciszek, ani też liberałowie nie byli z tego zadowoleni. W końcu wobec oporu konserwatywnych uczestników Synodu, opublikowano tekst końcowy, używający zagmatwanego języka i terminów, pełnym obietnic wobec osób rozwiedzionych, lecz bez jakichś zdecydowanych stwierdzeń. Papież nie krył swej irytacji i gniewu, iż jego dwuletni projekt, nie doczekał się finalizacji tak jak oczekiwał. Zapowiedział, że osobiście się ustosunkuje i podsumuje Synod, co zrobił 5 miesięcy po jego zakończeniu, a przybrało to formę adhortacji Amoris Laetitia
Radość miłości, bo tak się ona tłumaczy z łaciny była szokiem dla tradycyjnych katolików, zarówno laikatu jak i duchownych, ustanawiając przy okazji dwa rekordy w historii Kościoła, jako najdłuższy dokument (256 stron) i zawierając tyle niedopowiedzeń i niejasności, że stało się to od tej pory znakiem firmowym dokumentów sygnowanych przez Franciszka (czego wcześniejszą oznaką były jego niektóre wypowiedzi).

Amoris Laetitia zwróciła na siebie natychmiast uwagę z powodu rozdziału VIII, gdzie papież omawiał sytuację katolików „w związkach nieregularnych”, co w sumie sprowadzało się do prawa przyjmowania Eucharystii przez rozwodników żyjących aktywnie seksualnie w drugim związku cywilnym (prawo kanoniczne dopuszcza przyjmowanie Komunii przez małżonków żyjących w separacji, lub w przypadku nowego związku cywilnego, pod warunkiem zachowania czystości seksualnej). Użyty przez papieża język był tak nieprecyzyjny, że na dobrą sprawę nikt nie był pewien do końca, o co chodzi. I właśnie to papież zaplanował, używając nagminnie słów, które stały się standardem w papieskiej nowomowie, jak rozeznanie i towarzyszenie. Zamiast przestawić wszystkie kontrowersyjne kwestie bez niedomówień, Franciszek użył jakiegoś abstrakcyjnej teologii moralnej i czegoś przed czym Kościół często ostrzegał w pismach Jana Pawła II (encyklika Veritatis splendor czyli „Blask prawdy”) i Benedykta XVI, tj. relatywizmem. JP II krytykował tzw. „etykę sytuacyjną”, wskazując, iż nawet w trudnych sytuacjach życiowych można i należy przestrzegać prawa moralnego, to Franciszek zajął się tworzeniem listy okoliczności łagodzących, wskutek czego nawet oczywisty grzech śmiertelny wydawał się nie taki poważny, a rodzinne kłopoty i wymagania codziennego życia, czyniły według niego prawo moralne niezrozumiałym lub zbyt trudnym do przestrzegania.

Takim enigmatycznym tekstem byli zawiedzeni wszyscy uczestnicy sporu niedawnego Synodu o rodzinie.

Z jednej strony paragraf 329 mówił, iż niepraktycznym jest ze strony Kościoła żądać, by para w nowym związku wychowująca dzieci, miała żyć „jak brat z siostrą”, ponieważ w takim wypadku dobro dzieci może ucierpieć wskutek niespełnionego pragnienia pożycia swych rodziców. Z kolei paragraf 351 traktował o towarzyszeniu parom w związkach niemałżeńskich, które ze względu na „różne uwarunkowania i okoliczności łagodzące mogą nie być subiektywnie winne swoich grzechów”. Jako remedium Franciszek wskazał, w pewnych przypadkach, czyli osób żyjącym w cudzołóstwie, pomoc sakramentów, ale zrobił to w sposób bardzo niejasny i niedopowiedziany. Duchowni i wierni stanęli więc przed dylematem: czy sugestywny i dwuznaczny paragraf adhortacji, nie będącej wszak nauczaniem ex cathedra, czyli mającym znaki nieomylności, może zmienić odwieczną dyscyplinę Kościoła i jego nauczanie moralne? Trzeba tu zaznaczyć, iż Franciszek gdyby chciał, mógł dokonać takiego aktu, co byłoby wstrząsem dla Kościoła o nieprzewidzianych konsekwencjach, lecz tego otwarcie i zdecydowanie nie zrobił, co spowodowało mnóstwo pytań pod jego adresem, proszących o jasne wyjaśnienie tej zagadki. Odpowiedź dał abp Bruno Forte, sekretarz Synodu, który omawiając Amoris Laetitia przytoczył słowa papieża obawiającego się reakcji konserwatystów: „Gdybyśmy powiedzieli wprost o Komunii św. dla rozwodników w nowych związkach, nie masz pojęcia, jakiego bałaganu narobiliby ci ludzie. Lepiej więc nie mówmy o tym wprost. Przedstaw właściwe założenia, a ja potem wyciągnę wnioski”. Komentarz abp Forte był taki: „Typowe jezuickie”.

I Franciszek zaczął „wyciągać wnioski” w charakterystyczny dla siebie sposób. Kiedy biskupi z Buenos Aires przysłali mu „prywatny list” (który został wraz z odpowiedzią papieża szybko upubliczniony), w którym pytali czy ich interpretacja o możliwości udzielania Komunii św. rozwodnikom jest prawidłowa, Franciszek pochwalił wytyczne zaznaczając, że „żadne inne interpretacje nie są możliwe”. Tak więc naiwni tradycjonaliści (bo nie wszyscy mieli takie podejście) oraz biskupi, po kilku miesiącach musieli się już boleśnie rozstać z nadzieją, iż przestrzegane przez wieki ustalenia pozostają nadal w mocy. Z drugiej strony zauważono całkiem przytomnie, iż odpowiedź na jakiś list nie jest żadnym dokumentem, który ma moc prawną więc z niejasności obu ww paragrafów adhortacji, tradycjonaliści wyciągnęli wniosek, że ich taka wykładnia nie obowiązuje. Jak można się było spodziewać, spowodowało to rzeczywisty rozłam i kłótnie w Kościele, w myśl „my mamy rację, a nie wy”, który to argument był używany przez obie strony.
Na tym właśnie polega diaboliczna skuteczność decyzji papieża, który nie tylko zanegował odwieczne nauczanie Kościoła, ale dodatkowo zrobił to tak, że przyniosło to podziały wśród wiernych i duchownych; przysłowiowa stała się praktyka, iż po obu stronach Odry obowiązuje inne Magisterium. Nie muszę chyba dodawać jaką nieskrywaną radość sprawił ten fakt wrogom Kościoła, zaś o euforii u postępowców nawet nie ma co wspominać. Choć liczyli na więcej, czyli otwarte przyzwolenie na tę haniebną praktykę, to zadowolili się wszak tym co dostali, by pracować dalej nad wdrożeniem swych dalszych liberalnych idei.
Zwykły katolik zaczął mieć podstawy, by wątpić w prawdziwość i wyjątkowość nauczania Kościoła, skoro dzieją się takie rzeczy. I niestety było to zaledwie wstępem do „numerów”, które zaczął robić papież. Cdn.

+ posts

Comments

No comments yet. Why don’t you start the discussion?

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *