Barbarzyństwo Chanatu Moskiewskiego:U nas w laboratorium był kiedyś na praktyce niejaki Mitia, który króliki doświadczalne katrupił tak, że wbijał królowi zardzewiałe nożyczki, przecinał tętnicę, potem łapał za tylne skoki i czekał, aż się wykrwawi, a sam palił sobie wtedy papierocha. Jakem to raz zobaczył, naskoczyłem na niego. Popatrzył na mnie zdziwiony, niby że o co mi chodzi. Przy czym facet miał doktorat, człowiek kształcony, no, ale jednak Rusek…Emil Hakl
Z rozmów prowadzonych przez mnie z moim zmarłym ćwierć wieku temu śp. Dziadkiem pozostało mi w pamięci mnóstwo obrazów. Różnych. Jednak jeden z nich wciąż, mimo upływu lat, pozostaje bardzo wyraźny. Zaznaczę od razu, że Dziadek rzadko i bez entuzjazmu wspominał swoje wojenne i konspiracyjne przeżycia. Aktywizował się jednak w chwilach, gdy pytałem Go o sprawy, sytuacje i zdarzenia z okresu Jego młodości, tzn. wtedy, gdy realizował się jako zawodowy wojskowy i szkolił młodych adeptów wojsk pancernych.
Traf chciał, iż na krótko przed wybuchem wojny wraz z kilkoma polskimi kolegami został wydelegowany na spotkanie z wojakami Królestwa Rumunii. Naoglądał się oryginalnych sytuacji co niemiara, ale jedno zdarzenie okazało się niezapomnianym. Otóż podczas apelu rumuński oficer w odpowiedzi na jakąś niesubordynację, czy też przewinienie naddunajskiego wojaka, bez jakichkolwiek zahamowań sprał go siarczyście po „pysku”. Zrobił to przed frontem pozostałych rumuńskich żołnierzy i w obecności Polaków. Ci ostatni – jak jeden – podobno oniemieli. Rzecz jasna nigdy i nigdzie stosunki oraz relacje pomiędzy oficerami i podwładnymi nie były wzorcem savoir-vivre, lecz tego rodzaju zachowanie oficera zaprzyjaźnionej armii wywołało wśród adeptów sztuki wojennej II RP szok, zdumienie i olbrzymi niesmak.
Dlaczego o tym wspominam?
Media nie szczędzą nam obrazów z wojny toczącej się na ziemiach ukrainnych. Widzimy płonące czołgi, wybuchające magazyny, poranionych żołnierzy, zestrzelone samoloty, tonące okręty, stosy trupów w mundurach… Ale to nie wszystko. Rozerwane ciała cywilów, zburzone domostwa, objuczonych łupem sałdatów, zarzynanych jeńców, rozjeżdżanych BWP rannych…
Ktoś powie: to przecież wojna! I owszem, ale nawet ten rodzaj aktywności ludzkiej został za zgodą wspólnoty międzynarodowej „opakowany” przepisami (ius in bello). Po to, aby choćby cień człowieczeństwa został zachowany w tak ekstraordynaryjnych sytuacjach. Co prawda z ich przestrzeganiem jest dość krucho. Doskonałym przykładem rozdźwięku pomiędzy teorią a praktyką wojenną były czasy konfliktu wojennego z lat 1939-45.
Kradli, mordowali, gwałcili wszyscy!!! – Bez wyjątku!! Właściwie żadna ze stron nie zachowała dziewictwa. Oczywiście rzecz w proporcjach oraz w reakcji przełożonych na bisurmaństwo podwładnych. O ile bowiem w armiach Zachodu wiele przewinień dokonujących się w trakcie zmagań znalazło swój finał na sali sądowej lub w anclu, o tyle przestępstwa dokonywane przez Niemców i Sowietów niemal zawsze pozostawały niezauważone przez zwierzchników.
Dziwne? A skąd!
…wyobraźcie sobie kogoś, kto bił się od Stalingradu do Belgradu […] cóż jest tak odrażającego w tym, że po takich okropnościach zabawi się z kobietą? […] Trzeba rozumieć żołnierza. Czerwona Armia nie jest idealna. Ważne jest, że bije się z Niemcami – i bije się dobrze, a reszta nic nie znaczy!
Tego rodzaju postawa przywódców musiała wywrzeć olbrzymi wpływ na zwykłych wojowników. Tym bardziej, że w przypadku Moskali barbarzyństwo i zbrodnia było i pozostaje swoistym modus operandi w trakcie zmagań wojennych. Tradycja ta ma długą historię. Szkoda czasu, aby referować jej źródła.
Niemal wszyscy znamy orgie przemocy stosowane przez naszych rosyjskich sąsiadów w trakcie tworzenia imperium wielkoksiążęcego, carskiego i sowieckiego. Dla rozjaśnienia obrazu przywołam zatem tylko jeden niezwykle instruktywny przykład.
Żyjący w XIX w. polski społecznik, działacz narodowy i pisarz, czyli Wacław Koszczyc, zafascynowany Powstaniem Styczniowym napisał niewielką książkę pt. „Zygmunt Sierakowski: naczelny wódz Żmudzi w roku 1863”. Znaczną część tejże pozycji zajmuje opis dochodzenia bohatera książki do poglądu o konieczności odzyskania niepodległości i wyzwolenia się Polaków oraz innych ludów RP spod moskiewskiej niewoli. Wydaje się, że styczniowy zryw nie był li tylko wyrazem romantycznych marzeń i chęci powrotu do dni dawnej chwały Rzeczypospolitej, ale przede wszystkim reakcją na ustrój i stosunki panujące w imperium carów.
Tego ówczesny człowiek, Polak, nie był w stanie znieść bez znieczulenia.
Sierakowski również. Pogarda dla prawa, jednostki, godności ludzkiej, logiki, życia… Aby nie być gołosłownym Autor przywołał postać znanego Sierakowskiemu majora Michajłowa, dowódcy jednostki moskiewskiej, którego scharakteryzował w ten sposób:
Michajłow to był to w gruncie rzeczy pierwotny okaz żołdaka carskiego, godnego potomka Mongołów. Oprawczy duch jego nigdy nie dawał odpoczynku pięści, która tłukła policzki sołdatów, nawet wtedy, gdy ich upomniał, aby patrzyli „weselej”. Ale ten „czysto ruski” nauczyciel „wesołości” nie znosił poza spojrzeniem na froncie i za ujęcie na gorącym uczynku, choćby figla najniewinniejszego, katował bez litości.
To jednak nie wszystko. Major Michajłow nie takie rzeczy „diełał”…
Przy całym swym prostactwie i ciemnocie, Michajłow umiał jednak z szatańskim dowcipem skończonego barbarzyńcy pojmować tajemnice rządów carskich. I tak pewnego dnia opowiadał on w kole dam, jakiego to figla niedawno Kirgizom spłatał. Jego opowieść zaczynała się od słów:
Jadę ja stepem z kilkunastu kozakami, aż tu spotykam dwóch Kirgizów… Ech! Dwaj nieszczęśnicy jechali właśnie na wesele. Niestety Moskal im nie uwierzył lub zwyczajnie pożądał rozrywki tego dnia. Z tej przyczyny obu Kirgizów kazał… zakopać żywcem. I tym pochwalił się w towarzystwie. Ba! Był ze swego czynu dumny. Tak jak wielu jego równie albo i bardziej okrutnych poprzedników, a także następców!
Wnioski? Są nadzwyczaj proste – Chanat Moskiewski nie odrobił żadnej lekcji. Absolutnie żadnej! Wciąż hołduje prymitywnym, pierwotnym i budzącym wstręt metodom zarządzania kryzysem, społeczeństwem i wojną. Nadal swoją pozycję i władzę budują w oparciu o metody stosowane przez przywołanego wyżej rumuńskiego oficera
– w ryj i milczeć!
Dlatego też marzenia o tym, iż gen barbarzyństwa zakotwiczony w DNA Moskali da się przy pomocy różnorodnych i kosztownych działań wyekstrahować, a potem zniszczyć lub zwyczajnie zneutralizować, to li tylko pobożne życzenia. Tak, pobożne życzenia. Sam chciałbym bardzo aby “Ósmy Kontynent” przeobraził się na wzór normalnych krajów. A wtedy bez strachu i obrzydzenia można byłoby wykąpać się w Bajkale, zmęczyć się podczas wspinaczki na uralską Narodnają, zobaczyć na własne oczy ogrom wód Wołgi…
Niestety nie wierzę, że za mojego życia Rosja zmieni swe oblicze, a żyjący w jej granicach ludzie zrzucą na zawsze mongolskie brzemię. Więcej nawet… Mam tylko mikroskopijną nadzieję, że jakakolwiek pozytywna zmiana dokona się tam jeszcze w tym stuleciu. Obawiam się, że Rosja na wieki wieków pozostanie Chanatem Moskiewskim. Szkoda. Warto, by pamiętali o tym zagraniczni i szczególnie nadwiślańscy miłośnicy ruskiego mira.
Warto przypomnieć słowa Marszałka Józefa Piłsudzkiego o Rosjanach:
Proszę nadal zachować przyjazne stosunki z Rosjanami, bo czy my chcemy, czy nie chcemy, czy lubimy, czy się brzydzimy, musimy z nimi żyć o miedzę, a to wcale nie jest łatwe ani proste… Tylko uważajcie, ja ich znam dobrze i dawniej, niż wy ich znacie.Pamiętajcie, że dusza Rosjanina, jeśli nie każdego, to prawie każdego, jest przeżarta duchem nienawiści do każdego wolnego Polaka i do idei wolnej Polski.
Oni są łatwi i zdolni do uczucia nawet wielkiej przyjaźni i będą was kochać szczerze i serdecznie, jak brata, dopóki nie poczują, że w sercu swoim jesteście wolnym człowiekiem i boicie się ich miłości, w której dominującym pierwiastkiem jest żądza opieki nad wami, inaczej mówiąc: władzy.
To jest skaza urodzeniowa ich duszy, dziedziczna i kilkusetletnia, za ich niewolę, za Tatarów, za Iwana, za opryczników, za odwieczne bunty topione we krwi.
Aleksander Oczak