Tradycja Kościoła a Pismo Święte (część II)

Tradycja Kościoła a Pismo Święte (część II)

Jednym z ulubionych tematów krytyki Tradycji Kościoła przez protestantów oraz sekt para – chrześciańskich, jest sprawa istnienia Czyśca; czyni się zarzut katolikom, iż wierzą w coś, o czym nie ma śladu w Piśmie Świętym. I tu znów są w błędzie, bo choć w Piśmie nia pada słowo „Czyściec”, to logiczne wnioski o istnieniu takiego stanu, jednak w nim są, i to nie jeden. Czyściec w doktrynie Kościoła jest określany jako miejsce czasowego pobytu duszy zmarłego, gdzie poddawana jest ona procesowi oczyszczania przez miłość Boga, by była godna uzyskania stanu łaski i przeznaczenia do nieba. Odpierając zarzut, iż idea Czyścca narodziła się dopiero na przełomie X/XI wieku, była ona nauczaniem pierwotnego Kościoła; pisał o procesie oczyszczania św. Paweł w Rz. 11:22 i 1 Kor 3:10-15. Kiedyś przy okazji dyskusji z kolegą protestantem o temacie Czyścca, zapytałem go wprost: czy uważasz że jesteś już w stanie na tyle „czystym”, by w wypadku śmierci stanąć przed Panem Bogiem (zaznaczyłem, iż ja sam za takiego się nie uważam) ? Uczciwie przyznał, że nie. I dało mu to myślenia na temat miejsca, w którym nasze dusze muszą doznać oczyszczenia zanim staną przed Majestatem Boga. Chrześcijanin, który uważa się za godnego, by zaraz po śmierci trafić przed oblicze Najwyższego, ma problem, który się nazywa „pycha”’, a ja określam go jako „arogancję wiary”.

Niewielkim, ale jednak punktem spornym, między katolikami a protestantami i grupami zielonoświątkowymi, pozostaje temat chrztu małych dzieci (większość z katolików została ochrzczona mając kilka tygodni). Protestanci zarzucają Kościołowi, iż ustanowił chrzest dzieci, które jeszcze nie mogą świadomie wybrać Jezusa jako swego Pana. Jest to argumentacja doprawdy żenująca i to z kilku powodów.

Po pierwsze, chrzest ma osadzenie w Starym Testamencie, gdy do Świątyni przynoszono ośmiodniowe maleństwa by je obrzezać, co było fizycznym znakiem włączenia ich w przymierze. Po drugie już w Piśmie Św. są opisane sytuacje gdy wszyscy nowo nawróceni mieszkańcy domu przyjmowali chrzest bez względu na wiek, stąd we wczesnym chrześcijaństwie faktycznie nie wyznaczano jakichś przedziałów wiekowych do przyjęcia chrztu. Po trzecie argument o braku „wieku rozeznania” nie utrzymuje się wobec istnienia sakramentu bierzmowania, kiedy kilkunastoletni chrześcijanin potwierdza osobiście wybór dokonany przez jego rodziców. Wreszcie, jak kochający rodzice mogą odmówić swemu dziecku włączenia go we wspólnotę wiernych oraz uwolnienia od grzechu pierworodnego; po co czekać aż dorośnie i narażać je w międzyczasie, by wzrastało bez szczególnej ochrony ze strony Pana Boga? Mówiąc krótko, ten zarzut protestanów również jest bezzasadny jak i inne wcześniej omówione.

Inna sprawa dotyczy spowiedzi z grzechów i tu znów protestanci wyznający „sola scriptura” kolejny raz dziwnie interpretują Pismo. Jak można ignorować implikacje wynikające ze wskazówki danej Apostołom przez Pana Jezusa: „Tym którym grzechy odpuścicie, są im odpuszczone; tym, którym zatrzymacie, będą zatrzymane” (J 20. 22-23). Skoro są odpuszczający grzechy, to i muszą być ci, którzy je wyznają; poza tym polecenie Chrystusa było skierowane konkretnie i osobowo do Jego uczniów, a nie jakąś ogólną wskazówką wyznawania sobie grzechów nawzajem i nieokreślonego aktu rozgrzeszenia. Dodatkowo w opisie chrztu, który Jan Chrzciciel udzielał chrztu w Jordanie, było to połączone z wyznawaniem grzechów Protestanci nie uznający sakramentu spowiedzi (oj, chyba się przejęzyczyłem, bo który katolik na Zachodzie chodzi dziś do spowiedzi?), spowiadają się w duchu i rozgrzeszają. „Sola scriptura” jakoś i w tym wypadku nie ma zastosowania; nie po raz pierwszy okazuje się, iż jest używana bardzo selektywnie i wtedy, gdy trzeba Pismem manipulować…

Następny „kwiatek” oponentów Tradycji katolickiej a właściwie całego Magisterium Kościoła to podejście protestantów (nie mówiąc już o innych odłamach chrześcijańskich czy sektach), do Eucharystii. Jedynie prawosławne kościoły ortodoksyjne podzielają katolicką wiarę o faktycznej obecności Jezusa Chrystusa po konsekracji, wierząc iż to już nie chleb i wino, lecz Ciało i Krew naszego Pana. Wiem, po ludzku sądząc jest to wprost nie do pojęcia, dlatego jak wiemy z Ewangelii wg św. Jana, uczniowie Jezusa, gdy zapowiedział by jeść Jego Ciało i pić Jego Krew, opuścili Go i została tylko wierna mu 12 – tka Apostołów. Jest to dogmat wiary być może trudniejszy do zrozumienia i przyjęcia, niż Bóg obecny w trzech Osobach a patrząc na postępowanie większości kapłanów i 99% katolików chodzących do kościoła, można odnieść wrażenie, że mało kto tak naprawdę w to wierzy. Smutne to, ale prawdziwe… Tyle tylko, że jest to jeden z kamieni, na którym jest zbudowany fundament naszej wiary; prawdy tej nie można „wziąść na rozum teologiczny”, jak w przypadku Trójedynego Boga i można ją przyjąć tylko na wiarę. Zarazem, jest ona wyrażona przez Pana Jezusa w sposób tak jasny i zdecydowany, iż nie można mieć wątpliwości, że kiedy Chrystus o niej mówił, to nie była to jakaś przenośnia, symbolika czy koncepcja filozoficzna. Jezus mówił bez niedomówień…

Przesłanie płynące ze słów Jezusa Chrystusa nie pozostawia żadnego pola do interpretacji: „To jest Ciało Moje”, „To jest Krew Moja”. Można w to nie wierzyć? Tak. Tylko jeśli ktoś mieni się chrześcijaninem a tym bardziej katolikiem i nie wierzy swemu Zbawcy to mówiąc kolokwialnie jego wiara jest, no trochę „cienka”.

Jak można wszem i wobec głosić „Tylko Pismo” i lekceważyć Słowa z tego Pisma płynące, a to wszak czynią protestanci, tak lubujący się w wytykaniu błahostek katolikom, jako nie mających miejsca w Bibli?

Ten wspomniany przeze mnie kolega, zamilkł znowu, gdy mu wskazałem taką hipokryzję protestantyzmu.

Równie niewygodne było moje pytanie, kto ustanowił „kościół”, do którego on należy, bo nasza dyskusja poruszyła też temat podstawowy, który wyznajemy w Credo „Wierzę w jeden, święty, powszechny i apostolski Kościół”. Poprosiłem go, by mi wskazał w Piśmie św. fragment, gdzie Pan Jezus mówił o ustanowieniu „kościołów” w liczbie mnogiej; oczywiście nie mógł tego zrobić, zamiast tego używając cytatów, kiedy to listy Apostołów były kierowane do Kościoła w…. i tu były wskazane różne miejscowości.

Moja argumentacja była dwojakiego rodzaju. Po pierwsze decydujący był głos samego Chrystusa o ustanowieniu jednego Kościoła, a nie wielu i tu dyskusja powinna się skończyć. Ale uzupełniłem to o wyjaśnienie dawnego zwyczaju pisania do wiernych w danym miejscu, jako do Kościoła, co wynikało z jego określenia jako „zgromadzenia”, „zwołania”, nie oznaczającego „innego kościoła”, lecz po prostu lokalnego zgromadzenia wspólnoty chrześcijan. Zabójcze dla argumentacji mojego adwersarza było pytanie, ile lat liczy jego „kościół” i logiczna tego konsekwencja odpowiedzi: skoro ma tyle… lat, to jaki Kościół założył Pan Jezus? W najlepszym wypadku, osoba uczciwa zamilczy, lecz najczęściej kontruje się katolików (i to przy wielu sprawach), słabym „No tak, ale…”. I tu padają bzdurne argumenty.

Wymienione jak do tej pory kwestie można uznać za najpoważniejsze, lecz oprócz nich jest jeszcze mnóstwo drobnych rzeczy, których czepiają się nasi „bracia odłączeni”, gdy już nie mogą nic znaleźć na obronę podstaw swych ataków. Tym niemniej pokrótce ustosunkuję się do owych drobiazgów, które mają uzasadnienie swego miejsca w Tradycji Kościoła.

Jednym z poważniejszych z tych niepoważnych, jest zarzut o łamanie przykazania Pana Boga, jeśli chodzi o uprawianie bałwochwalstwa, czyli oddawanie czci należnej wyłącznie Bogu, różnym obrazom, rzeźbom, medalikom etc. Owszem zdarza się, iż jakiś ułamek procenta katolików przesadza w czczeniu takich dewocjonali, w skrajnych wypadkach posuwając się i do zabobonu, ale to tylko nieznaczny margines.

Dla tych 99% wierzących poświęcony obrazek, medalik, różaniec, krzyż etc. mają być tylko zwróceniem naszej tak często „roztrzepanej” uwagi we właściwym kierunku, gdy się modlimy. Kwestia posiadania obrazka Maryi czy Jezusa i oddawania obrazkom czci, pochodzi z krainy nonsensu, bo takiego krytyka protestanckiego można zapytać, dlaczego posiada zdjęcia współmałżonka, dzieci, rodziców etc. Co jest złego w posiadaniu takich rzeczy, jeśli mają zwrócić nas ku Bogu, czy pomóc w koncentarcji przy modlitwie? Argument zaś o zakazie przedstawiania wyobrażenia Boga, był aktualny do czasu narodzin Jezusa, bo od tego momentu twarz Boga, przybrała ludzki kształt w postaci Jezusa Chrystusa. W kategorii uprawiania przez katolików bałwochwalstwa, zmieścił by się też kult relikwii świętych, czego praktyka miała miejsce od samych początków chrześcijaństwa. Dziwne, że żadnemu z ówczesnych wiernych nawet przez myśl nie przeszło, iż łamie Boży zakaz; podobnie jak w przypadkach wyżej wymienionych, gdy się nie posuwamy w jakieś skrajności, nie ma w tym nic nagannego.

Choć zapowiedziałem owówienie kategorii lżejszych zarzutów protestanów wobec Tradycji katolickiej, to jednak ten, do którego chcę się teraz ustosunkować, jest w swej materii całkiem poważny, bo dotyczy kwestii i zasadniczego pytania: czy nasze zbawienie i usprawiedliwienie dokonuje się przez wiarę, czy przez dobre uczynki? Tak więc protestanci i wyznania zielonoświątkowe twierdzą, iż jedyne znaczenie ma tu łaska Boża, trzeba osobiście uznać Jezusa za swego Pana, wyznać to ustami i sprawa załatwiona: mamy zbawienie jak w banku. Ich zarzuty wobec Tradycji katolickiej ograniczają się głównie do tego, iż rzekomo uważamy, że zbawienie możemy sobie „wysłużyć” przez dobre uczynki, niejako z „automatu”. Ciekawe jak oni na to wpadli? I znów całkowicie mijają się nie tylko z duchem, lecz i literą Pisma, które na wielu miejsach wyraźnie stwierdza o potrzebie obu rzeczy do zbawienia: po pierwsze jako darmowej łaski Pana Boga, zupełnie przez nas niewysłużonej, a po drugie konieczności wyznawania naszej wiary właśnie przez dobre uczynki. Sam Pan Jezus zazanaczył: „Nie każdy kto mi mówi Panie, Panie, wejdzie do królestwa niebieskiego, ale ci co czynią wolę Boga”; dalej jest Jego wykładnia z Kazania na Górze, gdzie mówił o tym, co się zrobiło lub nie, wobec „maluczkich”. Św. Jakub w swoim liście pisze tak: „Wiara bez uczynków, jest martwa”. Tak więc doktrynalnie sprawa jest bardzo prosta: wiara i jej publiczne wyznanie muszą być bezwzględnie połączone z dobrymi uczynkami. I o czym tu dyskutować ?

Gwarantuję, iż gdybyście w dyskusji z protestantem atakującym Tradycję katolicką, po prostu gościa „załamali” właśnie cytatami z Pisma świętego to w końcu wam powie: „A dlaczego nie słuchacie polecenia Jezusa by nikogo nie nazywać ojcem, bo to Bóg jest naszym Ojcem? Bo wszak tytułujecie księży per „ojciec” Czy rzeczywiście tak jest? Kontekst w jakim to Pan Jezus powiedział, oraz inne fragmenty z Pisma oraz praktyka wczesnego chrześcijaństwa, wykluczają by zakaz Chrystusa odnosił się do takiego określania. Na przykład św. Paweł, który użył wobec siebie samego tytułu „ojciec” (1 Kor 4. 15-16), powiedział to w kontekście dania wiary nowemu członkowi Kościoła pisząc z dumą, iż może się nazywać jego ojcem. Także w samej Tradycji i zwyczajach, nazwa „ojciec” jest używana kurtuazyjnie, jako wyraz przewodnictwa duchowego; poza tym np. w Polsce tytułuje się tak tylko zakonników, lecz już nie zwykłych księży, a więc widać, iż jest to tylko forma grzecznościowa i nazewnictwo związane z danym krajem i jego obyczajami. Żaden katolik przy zdrowych zmysłach używając słowa „ojciec” wobec osoby duchownej, nie ma na myśli tytułu z modlitwy Pańskiej i jej początku „Ojcze nasz”, gdy faktycznie zwracamy się w tak bezpośredni sposób do Pana Boga, jako naszego Stwórcy. Ta protestancka pretensja, jest tylko „okrzykiem rozpaczy” wobec tego, iż nie mogą znaleźć nic sensownego, wobec czego czepiają się byle czego…

Inny bzdurny zarzut wobec Tradycji katolickiej dotyczy modlitw, w których pewne części są powtarzane, niejako jako refren (Różaniec, Koronka, litanie). Szkoda się nad tym szerzej rozwodzić, i radzę odesłać takiego delikwenta do fragmentu o trędowatych, którzy bezustannie wołali za Jezusem by ich uzdrowił (była więc to faktycznie ich modlitwa); inny przykład to ten, gdy Pan Jezus w noc swego pojmania modlił się w ogrodzie Getsemanii, znalazł uczniów śpiących po czym „wrócił i modlił się tymi samymi słowami”. Co w tym niewłaściwego? No, ale przecież części „braci odłączonych” nawet to przeszkadza…

Sakramentalia ustanowione przez Kościół, są świętymi znakami o pewnym podobieństwie do sakramentów (stąd ich nazwa), uświęcającymi różne okoliczności życia wiernych, pewne posługi w Kościele oraz użytkowanie rzeczy potrzebnych człowiekowi. Zawierają one zawsze modlitwę, której zwykle towarzyszy określony znak, jak włożenie rąk, znak krzyża, pokropienie wodą święconą. Choć sakramentalia nie udzielają łaski Ducha Świętego na sposób sakrametalny, to przez modlitwę Kościoła uzdalniają do jej przyjęcia; pierwsze miejsce wśród sakramentaliów zajmują błogosławieństwa. Ten wstęp był konieczny, by uzmysłowić Czytelnikom cały nonsens ataków na używanie przez katolików różnego rodzaju sakramentaliów, tym bardziej, iż jak i w przypadku wyżej wymienionych protestanckich ataków na Tradycję, sakramentalia mają swoje osadzenie we wczesnych zwyczajach i obrzędach chrześcijańskich a także w samym Piśmie św. Tak więc protestantom przeszkadzają święcone woda i olej, egzorcyzmowana sól, elementy religijności ludowej (pielgrzymki, procesje, droga krzyżowa etc.). Podobnie jak we wcześniej opisanych kwestiach, mogą zdarzyć się wypadki nieuprawnionego traktowania sakramentaliów i uprawiania związanego z nimi religijnego zabobonu, co jest jednak zjawiskiem całkowicie marginalnym, i nie może być jako takie uważane za normę, ale wyjątek nie potwierdzający reguły.

By zakończyć ten nierówny pojedynek, wspomnę jeszcze krótko o następnym „problemie”, jaki mają nie tyle protestanci, co wyznania zieloświątkowe, z obchodzeniem „dnia Pańskiego”, czyli dlaczego katolicy obchodzą go w niedzielę. Do znudzenia mogę przypominać, iż taka była tradycja wczesnego Kościoła, a stało się to z dwóch przyczyn. Podstawowa to świętowanie i uczczenie dnia, kiedy Chrystus Pan zmartwychwstał a druga do odróżnienie dnia Sabatu Starego Testamentu, czyli soboty, od Dnia Pańskiego Nowego Testamentu, czyli pierwszego dnia tygodnia, tj. niedzieli. Tak więc wczesne chrześcijaństwo nie skasowało obowiązku przestrzegania Sabatu, ale przeniosło go na inny dzień by uczccić tak znaczący dzień jakim było zmartwychwstanie naszego Pana Jezusa Chrystusa. Jeśli w wypadku sekt mieszających w swej wierze oba Testamenty, ten zarzut mimo jego dziwaczności jest w ich mniemaniu zasadny, to jak mogą go używać wyznania nominalnie uważajce się za chrześcijańskie? Skąd więc te pretensje do katolików…

Jak sami Państwo widzicie, by zbić argumenty przeciwników Tradycji katolickiej, nie trzeba naprawdę być wybitnym znawcą Pisma św. lecz totalna ignorancja naraża na co najmniej wątpliwości w tym względzie.

Dlatego zanim zacznie się jakąkolwiek dyskusję z wrogiem zwyczajów katolickich i generalnie Tradycji, konieczne jest poznanie treści Pisma, by nie dać się zaskoczyć przez argument, który faktycznie okaże się całkowicie bezpodstawnym. Co więcej, możemy w ten sposób zmusić naszych adwersarzy do refleksji oraz zastanowienia, i być może nakłonić ich do rewizji swego stosunku do katolicyzmu, a nawet kto wie, ewentualnego przyznania, iż to my mamy rację. Wiem, jest to trochę takie pobożne życzenie, ale przecież nie możemy siedzieć cicho, bo obrona podstaw wiary, ale i także takich prozaicznych spraw wynikających z Tradycji, nie jest tylko obowiązkiem duchowieństwa, ale każdego katolika, o czym proszę pamiętać…

+ posts

Comments

No comments yet. Why don’t you start the discussion?

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *