Sami starzy i mali tam zostali – wspomnienia syberyjskie

Syberyjski grób Polaka

Wspomnienia o babciach i dziadkach, którzy tam zostali

Wspomnienia Janiny Rychalskiej z domu Lepszy

Moja babcia zmarła w Rosji w czasie epidemii tyfusu. Mieszkaliśmy w jednej maleńkiej klatce w baraku w 6 osób. Dwie osoby chore na tyfus – babcia i Zygmunt. A resztę z nas pan Bóg ocalił. Dlaczego myśmy się nie zarazili tym tyfusem? Pan Bóg miał inne plany dla nas. Ja wierzę w cuda.

Moja babcia została w Rosji. Wiedziała, że nie wytrzyma, że musi tam zostać. I mama mówiła, że jak tutaj zostaniesz to będziesz w przeklętej ziemi pochowana. A ja tego nie mogłam znieść. Babcia mówiła, że ziemia jest świętą wszędzie, tylko ludzie nie są.

Chciałabym jeszcze coś powiedzieć na temat pogrzebu mojej babci. Przed wojną zawsze mówiła do mojego ojca, że będzie go bardzo drogo jej pogrzeb kosztował, bo musi grać wojskowa orkiestra. I to był taki rodzinny żart.

W Rosji, kiedy zmarła, nie było ani księdza, ani trumny, ani pogrzebu, takiego jaki się należy. Przyjechaliśmy na cmentarz a tu ślicznie gra wojskowa orkiestra, bo niedaleko chowają jakiegoś komunistę. Postawili mu ogromną czerwoną gwiazdę na grobie i orkiestra mu gra, tak go żegnali. Ale myśmy wierzyli, że ta orkiestra gra dla mojej babci. Tak sobie tego życzyła zawsze…

Jeszcze jedno wspomnienie o mojej babci. Bardzo dobrze ją pamiętam, bo już miałam 10 lat, kiedy ona zmarła, a była z nami cały czas. Babcia była bardzo chora, była nieprzytomna. Leżała już na tej pryczy przez trzy, cztery dni bez słowa, bez ruchu. Strasznie martwiłam się, że oddadzą mnie i mojego brata do sierocińca dlatego, że nie mielibyśmy opieki, a mama przecież była w polu całymi dniami i nocami. I tak się z tym zmartwiłam, że wyleciałam z tego baraku i płakałam bardzo i modliłam się do Matki Boskiej, żeby babci nam nie zabierała jeszcze, bo my nie chcemy iść do sierocińca, bo nas oderwą od mamy na wieki. Nie wiem jak długo tam byłam, ale wracam do baraku, a moja babcia siedzi i pyta „Dziecko, gdzie ty byłaś? Przecież wiesz, że nie można bez pozwolenia tu nigdzie chodzić. Zawsze mi mówisz, gdzie idziesz, a teraz co się stało?” Ja wtedy doświadczałam pierwszego cudu w moim młodym życiu. Bardzo w to wierzę, bo to jeszcze mi się przytrafiło w moim życiu parę razy, a nie ma wytłumaczenia na to, dlaczego tak się stało. Ale, się stało.

Trzymała nas przy życiu tylko nadzieja. Nic mądrzejszego, bo wtedy żadnego powodu do optymizmu nie było. Z mojej rodziny oprócz tego, że ojca, wujka i kuzyna straciłam w Katyniu, w Miednoje, i w Ostaszkowie, to został jedynie syn mojej ciotki, mój kuzyn.

Wspomnienia Jana Norberta Kraszewskiego

13 kwietnia 1940 roku weszli do naszego domu Rosjanie. To było w nocy. Nie wiem, dlaczego spałem razem z braćmi i dziadkiem w kuchni. Tata był już wtedy w więzieniu. Pamiętam, bo się obudziłem. Podniosłem głowę. Przyszedł taki duży Rosjanin. Usłyszałem ciężki głos. A gdzie to malczik śpi? Wstawaj malczik, pojedziesz.

Wtedy właśnie się obudziłem. Pomyślałem „co tu się dzieje”? Było dwóch wielkich Rosjan, żołnierzy. Widziałem, jak się wszyscy krzątają i zbierają rzeczy. Ładują do dwóch furmanek, które przywieźli komuniści, którzy zabierają nas gdzieś, nie wiemy, gdzie.

Pamiętam, że jak wszystko było załadowane to mój dziadek, który miał wtedy chyba 71 lat, położył się na łóżku i nie chciał się ruszyć. Powiedział do tego żołnierza: „Widzisz to? Pokazał na koniec bagnetu. Wbij we mnie, tutaj… Ja chcę umrzeć tutaj, na swojej ziemi, a nie gdzieś tam, w waszej wiosce, na religijnej pustyni…”.

Rosjanin odpowiedział po rosyjsku: „Nie jesteśmy tacy źli, nie wolno nam zabijać ludzi” i tak dalej… Później przyszła mama i powiedziała do dziadka: „Tata, Stefana nie ma z nami, nie damy sobie rady bez ciebie. No i dziadek wstał, ubrał się i poszedł na pole.

Jak wyszliśmy na pole, to było już dużo ludzi, sąsiadów. Nic nie mówili, byli ciekawi każdego momentu, byli ciekawi, co się dzieje? W każdym razie dziadek podszedł do tych ludzi i powiedział: „Dziękuję wam za waszą pamięć, za wasze bycie tutaj…”

Zabrali nas do powiatowego miasta Żydaczów i tam był pociąg. Nie było widać jednego ani drugiego końca tego pociągu. Była masa ludzi, stali jakieś 20 metrów od pociągu. Ładowali nas do tych wagonów.

Dziadek zmarł na Syberii wkrótce potem.

 

Fragmenty książki “Polska to Rzecz Wielka” 

Maria Szonert Binienda 

Website | + posts

Comments

No comments yet. Why don’t you start the discussion?

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *